Dla Charlotte Gainsbourg współpraca z Larsem von Trierem to błogosławieństwo: „Jestem dumna, mogąc być częścią jego dzieła”.

Pamięta, że kiedy była mała, jej ojciec Serge Gainsbourg lubił słuchać swoich płyt na cały regulator, a do drzwi ich mieszkania często pukała policja, regularnie wzywana przez sąsiadów. Kiedy Gainsbourg zmarł na zawał serca, Charlotte miała 19 lat. Przez cztery dni siedziała przy nim w domu, nie chcąc nikomu oddać jego ciała. Dwadzieścia trzy lata później paryskie mieszkanie muzyka wygląda tak samo jak w dniu jego śmierci (brakuje tylko dwóch pianin). Jego właścicielką jest Charlotte. „W tej kwestii będę samolubna. Zachowam je takie, jakie jest. Dla mnie”.

Gra od dziecka, wystąpiła w blisko 50 filmach. Jej partnerem jest francuski reżyser Yvan Attal, mają trójkę dzieci. Na ekranie nie ma dla niej tabu. W kontakcie jeden na jeden jej sceniczna pewność siebie znika. Charlotte Gainsbourg mówi cicho i łagodnie, w jej tonie wychwycić można nutę niepewności. Podczas wywiadów w kamerę patrzy tylko czasami, jakby chciała się upewnić, że to, co mówi, jest w porządku. Waży każde słowo. Mimo to jest otwarta. „Chciałabym nie przejmować się tak bardzo dobrymi manierami. Zawsze byłam dobrze wykształcona, bardzo grzeczna. Teraz mam nadzieję być trochę mniej ułożona” – mówiła w wywiadzie dla magazynu „Interview”.

Jej roli w najnowszym filmie Larsa von Triera grzeczną na pewno nie można nazwać. Cała jej współpraca z duńskim reżyserem odbywa się w atmosferze skandalu. Po „Antychryście” najchętniej zadawano jej pytanie o problemy z seksualną przemocą w filmie, chciano też, by koniecznie tłumaczyła scenę samookaleczenia genitaliów, która zszokowała tak wielu. „Melancholii” towarzyszył niesmak po canneńskiej konferencji prasowej i niepotrzebnie rozdmuchanemu przez media nawiązaniu do Hitlera, który przyćmił jej aktorski sukces (festiwal nagrodził jej rolę). „Nimfomanka” wzbudzała kontrowersje jeszcze na długo, zanim ktokolwiek miał szansę obejrzeć choćby fragment filmu.

Przy okazji „Antychrysta” dziennikarze nie mogli uwierzyć, że Gainsbourg nie ma problemu z nagością na ekranie. Przyznaje, że jako dziewczynka nie była pewna siebie: „Dorastałam w poczuciu, że jestem dziwna, brzydka”. Czas zdjął z niej brzemię zbyt kategorycznej samooceny. Najtrudniejsze są dla niej emocje, cierpienie, nie odsłonięcie ciała przed kamerą. Choć, jak sama przyznaje, musiała się przed zdjęciami upewnić, że aktorzy nie będą na planie uprawiać seksu naprawdę – to byłoby dla niej zbyt wiele. „Sceny pełne przemocy są tak ekstremalne, że w pewnym sensie stają się dla mnie zapomnieniem, a to nawet przyjemne” – mówi. „Nigdy, przenigdy nie jesteśmy w stanie uciec od emocji. (…) Trudniej było mi rozpaczać na planie, niż się rozebrać”. Jednak przyznaje, że oglądanie samej siebie na ekranie do dziś wydaje jej się dziwne. „To film o ciele, o szorstkości seksu. Byłby nonsensowny, gdybyśmy byli pruderyjni i ukrywali rzeczy”. Nie przeszkadza jej, jeśli ludzie uwierzą, że seks na ekranie jest prawdziwy, i będą kwestionować jej moralność – tak długo jak sama wie, co naprawdę zrobiła. „Nie obchodzi mnie, czego oczekują ode mnie ludzie. Mam luksus wyboru strony, w którą chcę iść” – mówi nieco buńczucznie, realizując postulat, który zapowiedziała wcześniej: być mniej grzeczną.

Kolaborację z von Trierem nazywa błogosławieństwem. Ktoś powiedziałby, że to prowokacja, ale Gainsbourg nie żartuje. „Lubię być instrumentem, lubię, gdy się mną manipuluje, ale trzeba tego chcieć. Nie ma w tym nic brutalnego ani wymuszonego” – tłumaczy Gainsbourg. Nie wszystkie aktorki von Triera tak postrzegają jego metody. Gainsbourg przyznaje, że von Trier pisze kobiece postaci „jakby na wzór samego siebie, one są jego emanacją, jest w tym prawda”. Nie każdy potrafi to znieść. Wyczerpana współpracą przy „Tańcząc w ciemnościach” Björk oskarżała go o „emocjonalną pornografię” i „kradzież duszy”, zaś Nicole Kidman pytała go podczas zdjęć do „Dogville”, dlaczego tak „źle odnosi się do kobiet”. Gainsbourg ma z nim inny rodzaj porozumienia. „Lubię sposób, w jaki pracuje na planie, bo nie pozwala mi poczuć się bezpiecznie. Lars stawia cię w pozycji, gdzie nie jesteś do końca pewny, co właściwie zrobiłeś, zaczynasz myśleć, że być może wszystko było źle”. Von Triera ceni między innymi za niesztampowe poczucie humoru, które przyniosło mu tak wiele problemów. Reżysera nazywa tajemniczym człowiekiem, nigdy nie jest pewna, czy rozumie wszystkie jego metafory, dygresje. Sądzi, że on wie o niej wszystko, że czyta ją jak otwartą książkę. Ona jego nie potrafi. Ich współpraca jest „przerażającym, ekscytującym, radosnym przeżyciem”. Podkreśla ją zwięźle i zdecydowanie: „Jestem dumna, mogąc być częścią jego dzieła”.