„Sunset Limited” to pierwsza w dorobku Cormaca McCarthy’ego sztuka teatralna, choć sam pisarz nazywa ją powieścią. Do połowy fascynująca, dalej nieznośnie moralizatorska.

Gdy idzie o Cormaca McCarthy’ego, nie powinniśmy mieć kompleksów. Wydawnictwo Literackie, począwszy od „Drogi”, opublikowało już chyba wszystkie jego najważniejsze książki. Być może zachęcił je do tego sukces ekranizacji „To nie jest kraj dla starych ludzi” (oficyna szykuje nowe tłumaczenie tej powieści), dokonanej przez braci Coen, rzeczywiście kongenialnej. Tak czy inaczej dobrze na tym wyszliśmy. Znamy dorobek jednego z najważniejszych prozaików współczesności. Rozpoznajemy także jego pisarskie strategie, potrafimy rozszyfrować barwy, jakich zazwyczaj używa do namalowania swego świata. Wiemy, że przeważają w nim czerń i wszelkie chłodne kolory. Świat z powieści Cormaca McCarthy’ego, niezależnie od tego, czy osadzonych na jałowej ziemi w przyszłości, czy na dawnym Dzikim Zachodzie, jest miejscem na wskroś odpychającym. Na dobre rozpleniło się w nim zło, kilku idealistów nie zdoła go wyrugować. Można jedynie próbować ocalić uczucia – do dziecka albo do kobiety. Tak czy inaczej na koniec przyjdzie jednak zmierzyć się z ludzkim okrucieństwem, z bardzo mizernymi szansami na wygraną.

Amerykański autor imponuje nie tylko konsekwencją skrajnie gorzkiego przesłania, lecz także fenomenalnym warsztatem. Jego proza jest oszczędna aż do ascezy, a jednak epicko bogata i wcale nie ma w tym sprzeczności. Chwilami stylizowana, aby za moment przejść do skrajnej surowości. Widać, że autor „Krwawego południka” pilnie odrobił lekcje z historii amerykańskiej powieści, z utworami Williama Faulknera na czele. Tyle że żyje tu i teraz, dlatego jeszcze trudniej mu zachować złudzenia. Trudno odnaleźć literaturę bardziej pesymistyczną, niezależnie od tego, czy sięga pisarz po western, powieść drogi, czy złamaną perwersją baśń. Wiedząc to, możemy spodziewać się wiadomych zakończeń. Mimo to nie zabiera to satysfakcji z lektury, bo McCarthy’emu jakimiś sposobami udaje się utrzymać napięcie. Choć jego rzeczy układają się w wielką alegorię współczesności, pozostają jednocześnie wyrafinowaną, ale jednak rozrywką. Do tego ma McCarthy szczęście (i my je mamy) do polskich tłumaczy.

Jego książkami zajęła się czołówka – Robert Sudół, Michał Kłobukowski, Maciej Świerkocki, Anna Kołyszko, Jędrzej Polak. Dzięki nim brzmią może i lepiej niż w oryginale. „Sunset Limited” to pozycja w dorobku McCarthy’ego nietypowa, bo opatrzona podtytułem „powieść w formie dramatu”. Pisarz stworzył zresztą z niej scenariusz do telewizyjnego filmu, w którym zagrali Tommy Lee Jones i Samuel L. Jackson. Nie widziałem go (choć w Polsce pokazywała go stacja HBO), dlatego czytając kwestie Białego i Czarnego, nie mam przed oczami znanych wykonawców. Może to lepiej, bo nie łączę tekstu z reżyserską interpretacją Tommy’ego Lee Jonesa. Tym bardziej że „Sunset Limited” można wystawić w każdym teatrze. Amerykańskie realia nie mają tym razem szczególnego znaczenia. Przypadek sprawił, że Czarny uniemożliwił Białemu skok pod pociąg metra na nowojorskiej stacji Sunset Limited. Potem zaciągnął go do swego obskurnego domu, aby rozmawiać. Czarny prowadzi z ocalonym swą grę, wchodząc w rolę anioła stróża. Szybko okaże się, że podstawową osią dramatu autora „Suttree” jest pytanie o obecność Boga dziś, między nami, w toczącej świat gangrenie. Czarny, były kryminalista i morderca, odgrywa tu rolę nawróconego. Biały, zgorzkniały inteligent, będzie wątpił. Oddalaniu się i zbliżaniu ich racji poświęca McCarthy cały swój dramat.

Z początku jest on lekturą fascynującą. Wydaje się, że fatalizm pisarza właśnie w ostrym, lakonicznym dialogu wybrzmiewa z wyjątkową mocą. Repliki są jak wystrzały z pistoletu, słowa gonią słowa. Do tego nastrój początkowych partii „Sunset Limited” pozwala zestawiać McCarthy’ego z Samuelem Beckettem, a to komplement wyjątkowy. Czarny i Biały są jak Didi i Gogo z „Czekając na Godota” – z tą samą niemożnością, poczuciem, że „urodzili się i to ich zgubiło”. W tych fragmentach „Sunset Limited” ze swą nieubłaganą suchością, podkreślaną przez fenomenalny przekład Sudoła, ociera się o wielkość. Kiedy wydaje się, że dalej będzie jedynie lepiej, wpada niestety w nieznośne, jawne moralizatorstwo. Sytuacja to w obcowaniu z McCarthym niespodziewana, bo nawet jeśli dotąd pouczał, to nigdy wprost. Tym razem zaś wywala kawę na ławę, i to nie raz, za to do znudzenia. Nastrój biorą diabli, zostają kaznodziejskie zapędy pisarza. Może w późnym wieku przeżył religijną iluminację i postanowił dać temu wyraz. Ze szkodą dla literatury, niestety.

Sunset Limited | Cormac McCarthy | przeł. Robert Sudół | Wydawnictwo Literackie 2013 | Recenzja: Jacek Wakar, Polskie Radio | Ocena: 4 / 6