Po lekturze „Jakucka” czuć pewien niedosyt, można by w książce zmieścić więcej informacji o historii czy polityce regionu. Nie zmienia to faktu, że autorowi udało się nawiązać do najlepszych tradycji polskiego reportażu.

„Dżybar” po jakucku znaczy mróz. Ale nie taki zwykły mróz, jaki w listopadzie czy grudniu poczujemy, wychodząc rano z domu do pracy. To konkretny rodzaj mrozu, jaki pojawia się nad ranem albo wieczorem, po zachodzie Słońca. Mrozu, który powoduje, że słowa niosą się daleko. Wówczas lepiej nie rozmawiać o intymnych sprawach, by nikt nas nie podsłuchał. „Kiedy dżybar, nie rozmawiaj” to miejscowa wersja „Ściany mają uszy”. Zresztą przy minus pięćdziesięciu i tak lepiej ust nie otwierać.

Ulicami Jakucka wśród wszechobecnej mgły przemykają wtedy okutane w uszanki i kożuchy postacie, by jak najszybciej dotrzeć do punktu docelowego. Reportaż o Jakucji, autonomicznej republice w Rosji, gdzie na obszarze niemal dorównującym wielkością UE mieszka ledwie 950 tys. ludzi, to jeden z najlepszych opisów syberyjskiej zimy, jakie znam. Książek spędził tam trochę czasu, ku zdziwieniu miejscowych nauczył się języka jakuckiego, gościł u łowców wilków, przeprawiał się przez zamarznięte rzeki w ciężarówkach dalniebojszczików (kierowców pokonujących długie dystanse). Zobaczył, dotknął, posmakował, usłyszał i powąchał Zimę przez wielkie Z. A przy okazji podążył śladami Wacława Sieroszewskiego, który – zesłany na Sybir pod koniec XIX w. – został największym znawcą Jakutów w historii etnografii.

Po lekturze „Jakucka” czuć pewien niedosyt, można by w książce zmieścić więcej informacji o historii czy polityce regionu. Nie zmienia to faktu, że autorowi udało się nawiązać do najlepszych tradycji polskiego reportażu.

Jakuck | Michał Książek | Czarne 2013 | Recenzja: Michał Potocki | Ocena: 4 / 6