Lata 90. XX wieku – Kuba Fidela Castro pogrążona jest w głębokim kryzysie. Ale ludzie radzą sobie, jak mogą. Weźmy choćby Alicię. Ma piękne ciało, blond włosy, rower, nie ma za to skrupułów i zahamowań. Symulując awarię roweru, łowi zagraniczniaków w eleganckich samochodach, uwodzi ich i żyje ze sponsoringu. Jest więc, krótko mówiąc, „rowerową dziwką”, niemniej robi to z klasą.
Nic jednak nie trwa wiecznie: na drodze Alicii staje Victor King, kombinator i lekkoduch, próbujący wciągnąć grupę holenderskich przedsiębiorców w tyle szemrany, ile nader kosztowny proceder poszukiwania starych hiszpańskich galeonów w odmętach oceanu. Ta para – Alicia i Victor – niewątpliwie ma potencjał. Na drodze staje im jednak przypadek, który sprawia, że komiczna obyczajowa powiastka zamienia się w hawańską wersję „Fargo” braci Coen.
Parę lat temu mieliśmy już do czynienia z kubańskim kryminałem w postaci tetralogii Leonarda Padury, ale Padura przy Chavarríi to smutas i melancholik. „Adiós muchachos” właściwie trudno w ogóle traktować jak powieść kryminalną, bo to raczej rozbudowana humoreska bawiąca się zarówno absurdami lokalnej rzeczywistości, jak i absurdem życia w ogóle; rzecz to również – tu uwaga dla nieco bardziej pruderyjnej publiczności – o mocnym zabarwieniu erotycznym.
Urodzony w 1933 r. Daniel Chavarría, z pochodzenia Urugwajczyk, z wyboru Kubańczyk, z niejednego pieca chleb jadł – jak wynika choćby z krótkiego biogramu, zdążył być m.in. filologiem klasycznym, górnikiem, modelem, przewodnikiem muzealnym, pomywaczem i komunistycznym rewolucjonistą. Po lekturze jego powieści trzeba zauważyć z pewnym zgorzknieniem, że gdyby wszyscy komuniści mieli takie poczucie humoru jak Chavarría, to i komunizm zapewne nie skończyłby tak marnie.
Adiós muchachos | Daniel Chavarría | przeł. Jerzy Wołk-Łaniewski | Muza 2013 | Recenzja: Piotr Kofta | Ocena: 4 / 6