Gdzieś na pograniczu Niemiec i Czech stoi sobie bezimienne miasto – kiedyś, jeszcze za komunizmu, solidnie nadgryzione przez wielki przemysł i górnictwo. Ludzie, którzy po zjednoczeniu Niemiec wyjechali na Zachód, teraz wracają, by zamieszkać w wyremontowanych kamienicach, a pod miastem armia budowlańców ryje autostradowy tunel. Lecz czterdziestolatek Ole donikąd nie wyjechał, żył tu wtedy i żyje teraz, niegdyś był punkowym buntownikiem, obecnie jest właścicielem baru Helsinki, placówki z wąską kartą dań i napitków, mieszczącej się w domu skazanym na wyburzenie. Do Helsinek, niczym do kiosku Harveya Keitela w „Brooklyn Boogie”, ściągają rozmaici oryginałowie, niedobitki kontrkulturowej rewolucji sprzed ćwierćwiecza. Nie ma tu rozdrapywania ran, nie ma kombatanckich przechwałek.
Jaroslava Rudiša interesuje co innego: nieuchronny upływ czasu. Kiedy następuje ten moment, gdy zaczynamy żałować decyzji podjętych przed dekadami, wiedząc, że nic zmienić nie możemy? Kiedy nasze młodzieńcze ekstrawagancje i dziwactwa zmieniają się w irytujące przyzwyczajenia, których nie umiemy się pozbyć? I co z marzeniami z czasów, gdy zdawało nam się, że wszystko jest na wyciągnięcie ręki – dlaczego niepostrzeżenie zmieniły się w długą listę porażek? Ta pięknie napisana, melancholijna powieść prowadzi nas w przeszłość – w sumie dość swojską dla Polaków z pokolenia urodzonego w latach 70. Mowa tu bowiem o czeskim i NRD-owskim ruchu punk, o społecznym kataklizmie transformacji ustrojowej, o rozczarowaniu obiecaną wolnorynkową wolnością. Dlaczego w Polsce nie pisze się takich książek? Naprawdę nie mam pojęcia.
Koniec punku w Helsinkach | Jaroslav Rudiš | przeł. Katarzyna Dudzic-Grabińska | Czeskie Klimaty 2013 | Recenzja: Piotr Kofta | Ocena: 5 / 6