Nieprzypadkowo przedsmakiem wrześniowych wydarzeń w ramach Sacrum Profanum będzie koncert bristolskiej legendy. We wrześniu na festiwalu w ramach koncertu TRANCE/ PULSE! pojawią się bowiem członkowie Portishead Adrian Utley oraz Geoff Barrow. Pierwszy przyjedzie z projektem Adrian Utley Guitar Orchestra i wykona ikoniczną kompozycję minimalizmu „In C” Terry’ego Rileya. Barrow zagra z kolei w rockowo- eksperymentalnym trio Beak. Zanim dojdzie do tych koncertów, już w najbliższy wtorek w Krakowie pojawi się kapela, która przyczyniła się do powstania nowego nurtu w muzyce lat 90. – Portishead.
Trip-hop wypłynął na szerokie wody w 1991 r., kiedy Massive Attack wypuścili swój debiutancki krążek „Blue Lines”. Warto jednak pamiętać, że kilka numerów z tej płyty powstało kilka lat wcześniej, jeszcze w ramach projektu The Wild Bunch, z którym związani byli członkowie Massive Attack i który dał podwaliny pod trip-hop. Portishead dołączył do bristolskiego nurtu w 1994 r., wydając debiutancką płytę „Dummy”. Wtedy trip-hop przeżywał swoje opus magnum. Zaczynający od gry w rockowych kapelach Geoff Barrow, osadzony w jazzie Adrian Utley i obdarzona hipnotycznym, mrocznym głosem Beth Gibbons stali się sławni. Płyta sprzedała się w milionach egzemplarzy, Portishead dostali za nią Mercury Music Prize, a przebój „Glory Box” królował na listach przebojów i w filmach (m.in. „Ukrytych pragnieniach” Bernarda Bertolucciego).
Pracując nad drugą płytą, muzycy starali się znowu wykreować inny muzyczny świat. Chcieli zrezygnować z samplingu cudzych nagrań i tworzyć je sami. Nagrywanie krążka się przez to wydłużyło, a do tego nie powtórzył on sukcesu poprzednika. Mimo że zawiera takie perełki, jak „All Mine” czy do dziś grane na koncertach „Over”. Wydawało się, że dopracowane w studio kawałki mogą nie do końca sprawdzać się na żywo, ale rok po „Portishead” koncertowa płyta „Roseland NYC Live” rozwiała wszelkie wątpliwości. Gibbons, Barrow i Utley w towarzystwie filharmoników nowojorskich zagrali numery ze swoich dwóch płyt w absolutnie hipnotyczny sposób. Wspomniane „All Mine” czy „Sour Times” albo „Roads” brzmią tu jeszcze lepiej niż na regularnych albumach. I wtedy nastąpiła zapaść. Muzycy, angażując się w niszowe projekty, schowali szyld Portishead na niemal 11 lat. „Tyle lat to długa przerwa i nie będę szukał wydumanych wymówek, po prostu mieliśmy siebie dość. Trasa koncertowa w 1998 r. zniszczyła moje i Geoffa małżeństwo. Musieliśmy od siebie odpocząć. Nie było możliwości, żebyśmy ciągnęli współpracę w tamtym czasie. Nie chodziło o to, że już nigdy nie chcieliśmy pracować, nie chcieliśmy pracować wtedy. I tak mijał rok za rokiem, a my byliśmy zajęci innymi projektami” – tłumaczył mi w wywiadzie przez wydaniem ostatniej płyty zespołu Utley. „Third” ukazało się pięć lat temu promowane przez odważny, pełen mechanicznego łomotu singiel „Machine Gun”. Dwa lata temu właśnie m.in. ten kawałek zabrzmiał na ich poznańskim koncercie. Ci, którzy go widzieli, mówią, że było magicznie. Po dwóch latach Portishead powracają do Polski. Są w trakcie pracy nad nowym materiałem, jest więc szansa, że obok hitów trip-hopu usłyszymy muzyczne premiery. Oby były tak odważne jak poprzednie dokonania grupy.