"More Light" bez cienia przesady można nazwać najlepszym dokonaniem Primal Scream ostatniej dekady.

Szkocki zespół wydaje się coraz bardziej normalnieć i do tego nagrywać lepsze płyty. Mieli okres, głównie w połowie lat 90., kiedy szalejąc na scenie i poza nią, rejestrowali w studiu perełki chociażby w postaci „Vanishing Point” czy ikonicznej „Screamadelicy”. To się jednak chyba bezpowrotnie zmieniło. Bobby Gillespie zakończył już punkrockową walkę z systemem, wyśmiewanie Królowej i Margaret Thatcher. Skupił się zespole i wychodzi to wszystkim na dobre. Primal Scream już na wydanym w2006 r. „Riot City Blues” pokazali mniej zakręcone oblicze, niestroniące od bluesa i klimatów a la Rolling Stones.

Na nowym, dziesiątym krążku „More Light” (pierwszym nagranym z nowym basistą Simonem Butlerem) kontynuują drogę otwierania kolejnych drzwi. Płyta kapeli z Glasgow to mieszanka tego, co Gillespie wymienia jako swoje liczne fascynacje (od funky, przez poza jazzowe poszukiwania Milesa Davisa, po wczesny Public Image Limited), z małą nutą psychodelii znaną zwcześniejszych dokonań grupy. Płytę otwiera ponad dziewięciominutowy energetyczny kawałek „2013”. Drugi „River of Pain” to kiwająca ballada z psychodelicznym rozwinięciem. Dalej są funkowe „Culturecide”, moje ulubione, lekko triphopowe „Tenement Kid” i wreszcie siarczysty bluesowy „Elimination Blues”. O charakterze tej ostatniej piosenki dobrze mówi nazwisko gościa, który użycza tu swojego głosu. To sam Robert Plant. Jego zaśpiewy towarzyszące zgrzytom gitary robią wyjątkowe wrażenie.

Całość wieńczy niemal beatlesowskie „It’s Alright, It’s OK” z optymistycznym tekstem: „If you really think about it/You’ve got everything you need/ No-one can stop ya/If you truly believe”. „More Light” bez cienia przesady można nazwać najlepszym dokonaniem Primal Scream ostatniej dekady. Dobrze, że minęły czasy, o których Gillespie mówił, że nie poczuliby, nawet gdyby na głowie wybuchła im bomba atomowa. Alkoholowo- narkotykową jazdę zastąpiła porządna praca w studiu.

Primal Scream | More Light | EMI | Recenzja: Wojciech Przylipiak | Ocena: 5 / 6