Czułem potrzebę zrobienia czegoś wyłącznie dla zabawy – mówi Jeremy Renner, który gra główną rolę w filmie „Hansel i Gretel: Łowcy czarownic”.

Dlaczego zdecydowałeś się zagrać w filmie „Hansel i Gretel: Łowcy czarownic”?

Jeremy Renner: Otrzymałem scenariusz z dołączoną dodatkową kartką. Było to coś w rodzaju miniplakatu. Na pierwszym planie widać było mroczne wizerunki Hansela i Gretel z płonącą czarownicą w tle. Bardzo mi się spodobał.To ciąg dalszy historii Jasia i Małgosi, tyle że minęło już 15 lat, a bohaterowie są teraz najemnikami zabijającymi czarownice dla pieniędzy. Pomyślałem, że sam chętnie zobaczyłbym taki film, chciałem też zrobić coś zabawnego. Jak dotąd zagrałem w wielu filmach realistycznych, opartych na prawdziwych zdarzeniach lub w przytłaczających dramatach. Czułem potrzebę zrobienia czegoś wyłącznie dla zabawy.

W Hollywood znów zapanowała moda na baśnie.

Mamy już technologię pozwalającą kreować baśniowe światy, o których klasycy pisali już bardzo dawno.Te historie wrosły w naszą mitologię, ale zawsze jest w nich głębia, która okazuje się najbardziej interesująca. A możliwość tworzenia światów z baśni na ekranie jest po prostu fantastyczna.

Jak przygotowywałeś się do roli?

Właśnie skończyłem „Mission Impossible – Ghost Protocol”, więc byłem w całkiem niezłej formie.Tym razem jednak musiałem nauczyć się innego sposobu walki.Trzeba było podszkolić się w biciu (śmiech). Trenowałem różne dyscypliny sportowe: gimnastykę akrobatyczną, nurkowanie, przewrotki, w końcu – przyzwyczajałem się do sytuacji, kiedy moje ciało było obijane lub spadało z dużych wysokości – musiałem nauczyć się, jak to robić, żeby było bezpiecznie. Ale sprawnością fizyczną nie przejmowałem się tak bardzo.Więcej czasu spędzałem z Gemmą Arterton, pracując nad tym, żeby nasza bratersko-siostrzana relacja wypadła wiarygodnie na ekranie.

Opowiedz trochę o samej produkcji. Rozumiem, że kręciliście film w Niemczech?

W Berlinie.To było fascynujące, być na planie w Babelsberg Studios i pracować w miejscu,w którym narodziła się baśń o Jasiu i Małgosi.W filmie jest trochę elementów uzyskanych techniką komputerową, ale w porównaniu z innymi produkcjami – całkiem niewiele. Sami stworzyliśmy kostiumy, akcesoria czarownic,woleliśmy korzystać z prawdziwych przedmiotów niż czegoś wykreowanego na ekranie komputera. Przykładowo postać trolla w filmie jest animatronikiem. Nasz reżyser, Tommy Wirkola, przykładał wielką wagę do takich spraw.To wyszło filmowi na dobre, a jednocześnie dało nam mnóstwo zabawy podczas zdjęć.

Co było dla ciebie największym wyzwaniem?

Dokładanie wysiłków, by nie zostać rannym (śmiech).Tak samo dla Gemmy. Mieliśmy jednak świetną ekipę kaskaderów, którzy bardzo o nas dbali. Ale nawet biegnąc przez las, łatwo skręcić sobie kostkę, a to oznacza koniec. Wtedy nie jesteś w stanie nawet chodzić, nie wspominając o innych wyczynach.

Czy na planie przytrafiło ci się cokolwiek złego?

Od czasu do czasu chodziłem poobijany, ale to część pracy. Jeśli nie nabawisz się otarć i siniaków, po prostu nie pracujesz jak należy.

„Hansel i Gretel” będzie produkcją 3D. Ale to nie pierwszy twój film w trójwymiarze, wcześniej wystąpiłeś w „Avengersach”. Czy praca nad takim filmem jest bardziej wymagająca?

Tym razem nakręciliśmy prawdziwy film 3D prawdziwą kamerą 3D.To wielkie i zarazem kłopotliwe przedsięwzięcie. Z punktu widzenia produkcji, ekipy, aktorów – dosyć uciążliwe. Kosztuje też sporo pieniędzy.Wielu z nas po raz pierwszy pracowało z kamerą 3D, nietrudno zrozumieć, dlaczego w większości przypadków konwertuje się 2D na 3D w postprodukcji. Rezultat jest jednak o wiele piękniejszy. Oczywiście, nie używaliśmy kamery 3D cały czas. Podczas scen akcji korzystaliśmy z mniejszego sprzętu. Użyliśmy jednak tak skomplikowanej techniki, by zachwycić widzów głębią drzew i ogniem na dalszych planach. Chcieliśmy, żeby ten świat zdawał się na wyciągnięcie ręki.

Dla reżysera Tommy’ego Wirkoli to też musiało być wyzwanie. „Hansel i Gretel” to jego pierwszy hollywoodzki film.

To prawda.Wcześniej wyreżyserował interesujący niskobudżetowy horror „Zombie SS”. To cichy facet, co nie oznacza, że nie potrafi wyegzekwować tego, o co mu chodzi. Świetnie się z nim współpracuje, jest otwarty na propozycje.

A jak pracowało ci się z Gemmą Arterton?

Znalezienie odpowiedniej dziewczyny było ogromnie ważne. Gdy zobaczyłem jej zdjęcie, zapytałem: „kto to taki?”. W sensie fizycznym moglibyśmy być bratem i siostrą – dla mnie istotne było to, że wyglądaliśmy podobnie. Przysłała nam na taśmie próbkę swojej pracy.Usiedliśmy, obejrzeliśmy i wszyscy uznaliśmy, że jest fenomenalna. Potem rozmawialiśmy przez telefon i wystarczyło jej trzydzieści sekund, żeby kupić mnie w stu procentach. Jest cudowna, twórcza,myśląca i inteligentna.Wiedziałem, że pracując razem z nią, sam wiele się nauczę.

Kiedy po raz pierwszy zdecydowałeś się zostać aktorem filmowym?

Liznąłem trochę aktorstwa w college’u, a potem, gdzieś koło 1992 r., postanowiłem przenieść się do Los Angeles. Chciałem skoncentrować się na filmie i telewizji, bo wiedziałem, że z występów w teatrze trudno byłoby się utrzymać.

Nie miałeś najłatwiejszego startu. Nigdy nie przeszło ci przez myśl, żeby się poddać?

Nie.Nawet gdy czujesz się zdołowany, jest w tym zawodzie jakaś niesamowita wolność.Swój pierwszy film, „Rozrabiaki w Waszyngtonie”, nakręciłem w 1995 r. Potem był m.in. „Dahmer” i oczywiście „The Hurt Locker”. To była niewielka produkcja, która została zauważona przez widzów i krytykę. Potem pojawiło się znacznie więcej możliwości. Rolę w „Dziedzictwie Bourne’a” dostałem dzięki sukcesowi „The Hurt Locker” i „Miasta złodziei”.

W twoich planach jest jeszcze kilka ról do zrealizowania. Czy na którąś z nich cieszysz się szczególnie?

Pierwsza rzecz jest już właściwie skończona. Film nosi tytuł „Lowlife” i powinien wejść na ekrany kin pod koniec roku.Występują w nim Joaquin Phoenix i Marion Cotillard.To film zrobiony na mniejszą skalę, ale piękny i niezależny. Mam też wziąć udział w nowej produkcji Davida O.Russella. Całkiem niedługo zaczynam zdjęcia z Christianem Bale’em,Amy Adams i Bradleyem Cooperem.

O czym myślałeś, kiedy po raz pierwszy założyłeś skórzaną kurtkę Hansela?

Szczerze? Miałem nadzieję, że w tym stroju w ogóle da się ruszać! (śmiech) Ale kurtka jest piękna i bardzo stylowa. Wszystkie stroje były świetnie wykonane. Ale, jak wspomniałem, musieliśmy nauczyć się poruszać w kostiumach, bo tego wymagała od nas rola.

Będzie sequel „Hansela i Gretel”?

Nie mam kryształowej kuli, żeby to przewidzieć.Teraz koncentrujemy się na tym, jak poradzi sobie ten film. Uważam, że zrobiliśmy dobrą robotę. Drzwi pozostają otwarte.

Rozmawiał Steven Goldman