"Dziedzictwo Bourne’a" mogło być solidną kontynuacją cyklu o dotkniętym amnezją agencie CIA. Nie jest, i nie tylko dlatego że z występu w filmie zrezygnował Matt Damon.

Przecież mogło być nieźle: początkowo „Dziedzictwo...” miał reżyserować Paul Greengrass, twórca drugiej i trzeciej części cyklu o Jasonie Bournie, a główną rolę po raz kolejny miał zagrać Matt Damon. Najpierw z projektu wycofał się brytyjski reżyser, w ślad za nim poszedł Damon, mówiąc, że bez Greengrassa on już Bourne’a grać nie chce. Ale producenci się nie poddali – nie ma już Bourne’a, więc na ekranie pojawia się nowy agent, Aaron Cross (Jeremy Renner). Akcja toczy się równolegle do trzeciej części cyklu, czyli „Ulitmatum Bourne’a”. Szefowie tajnych komórek wewnątrz CIA, zagrożeni dekonspiracją, postanawiają zamknąć wszystkie projekty, zaś agentów zlikwidować. Prawie im się udaje – tylko dwóch niepokornych zostaje na wolności: Jason Bourne (często tu wspominany) oraz Aaron Cross, który korzystając z pomocy pracującej dla CIA lekarki Marty Shearling (Rachel Weisz), spróbuje wymknąć się prześladowcom z agencji dowodzonych przez szczególnie zaciekłego Erica Byera (Edward Norton).

Film

„Dziedzictwo Bourne’a” z powieścią napisaną przez Erica van Lustbadera już po śmierci Roberta Ludluma (ten sam autor dopisał później sześć kolejnych książek cyklu) nie ma nic – poza tytułem – wspólnego. Podobnie film coraz mniej łączy z poprzednimi częściami: rozgrywają się w tej samej rzeczywistości, opowiadają o tych samych wydarzeniach, ale napięcie, emocje, sens takie same już niestety nie są. Zwłaszcza pod reżyserską ręką Greengrassa filmy o Bournie były czymś więcej niż sprawnie zrealizowanym kinem akcji. Stały się – opakowaną w atrakcyjną formułę nerwowego thrillera – opowieścią o stanie społeczeństwa w świecie permanentnej inwigilacji i terrorystycznej paranoi. Jason Bourne bił jak maszyna, ale i miał do powiedzenia coś o rzeczywistości, w której każdy jest podejrzany.

Aaron Cross bije równie mocno, ale nic więcej z tego nie wynika. Reżyser Tony Gilroy był współscenarzystą wszystkich części filmu. Gdy sam stanął za kamerą, najwyraźniej stracił czujność. „Dziedzictwo...” – w pierwszej połowie kompletnie niezrozumiałe dla widzów, którzy poprzednich filmów nie widzieli – zmienia się w sztampowe kino akcji, gdzie pościg jest ważniejszy od tego, kto i kogo goni.

DZIEDZICTWO BOURNE’A | USA2012 | reżyseria: Tony Gilroy | dystrybucja: UIP | czas: 135 min