„Poszukiwany ochotnik do podróży w czasie.To nie jest żart. Zapłata po powrocie. Musisz mieć własną broń. Nie gwarantuję bezpieczeństwa. Robiłem to wcześniej tylko raz”. Ogłoszenie takiej treści naprawdę pojawiło się na łamach niszowego amerykańskiego dwumiesięcznika „Backwoods Home Magazine”w 1997 r. Potem zyskało drugie życie jako internetowy mem.
Ów anons – choć wbrew zapewnieniom okazał się żartem – dla filmu Colina Trevorrowa stanowi zaledwie punkt wyjścia. Trójka dziennikarzy postanawia zbadać, kim jest tajemniczy ogłoszeniodawca. Samotny mężczyzna Kenneth (Mark Duplass) naprawdę wierzy, że może przenieść się w czasie, by uratować przed śmiercią swoją ukochaną. Równie samotna i poturbowana przez życie młoda dziennikarka Darius (Aubrey Plaza) początkowo traktuje Kena jak nieszkodliwego wariata, ale szybko zaczyna angażować się w jego projekt.
„Na własne ryzyko” nie jest filmem dla widzów, którzy reagują alergicznie na hasło „Sundance”. Film Trevorrowa jest bowiem klasycznym reprezentantem kina obecnego na amerykańskim festiwalu. Proszę nie sugerować się wprowadzeniem zapowiadającym co najmniej komedię z elementami fantastycznymi. „Na własne ryzyko” jest raczej subtelną opowieścią o poszukiwaniu uczuć i sensu egzystencji, rozpaczliwych próbach przezwyciężenia samotności i życiowego marazmu. Inteligentne, dobrze zagrane (zwłaszcza przez Duplassa, notabene jednego z sundance’owych ulubieńców), nieco nostalgiczne kino, jakiego na naszych ekranach wciąż brakuje.
Na własne ryzyko | USA 2012 | reżyseria: Colin Trevorrow | dystrybucja: Monolith | czas: 85 min | Recenzja: Jakub Demiańczuk | Ocena: 4 / 6