„Ciężarna wdowa” Martina Amisa sprawdza się jako zaskakująca komedia charakterów.

Socjologowie wiedzą, że to, co zwiemy „zmianą społeczną”, jest w gruncie rzeczy procesem niejednorodnym, przebiegającym w zależności od lokalnego kontekstu z różną prędkością, dynamiką i głębokością oddziaływań. Popularyzatorzy nauki odwołują się do rozmaitych przenośni, by opisać te zjawiska: najsensowniejsza wydaje się metafora rozlewających się bąbli, które w pewnych miejscach natrafiają na silny opór, inne zaś miejsca kolonizują łatwo i bez przeszkód, tu i ówdzie przepływają po powierzchni, gdzie indziej z kolei wypełniają przestrzeń do samego dna. Tak właśnie sprawy się miały z rewolucją seksualną lat 60. XX wieku, uznawaną za jeden z najważniejszych wymiarów przemian społecznych zeszłego stulecia. To, co jedni traktują jako decydujący ruch ku wyzwoleniu płci z niewolniczych okowów patriarchatu, inni uważają za cywilizacyjną katastrofę, która doprowadziła do upadku instytucji rodziny, a także unieszczęśliwiła całe pokolenia kobiet, mężczyzn i dzieci. Wyobraźmy sobie teraz, że znajdujemy się w samym środku takiego rozlewającego się bąbla, w oku rewolucyjnego cyklonu.

Jest tam – jak to w oku cyklonu – spokojnie, nawet leniwie. Mamy rok 1970, grupa młodych Brytyjczyków spędza długie wakacje na zamku we włoskiej Kampanii. Sytuacja niczym z „Dekameronu”, ale nie do końca. Brytyjczycy wiedzą już bowiem, że zaczęła się nowa epoka, epoka seksu, narcyzmu i przełamywania tradycyjnych ról, ale brak im orientacji, jak tę szalenie zobowiązującą i modną przemianę skonsumować, jak przełamać granice tabu, przejść od monogamii do promiskuityzmu, od wstydu do erotyzmu, od romantycznej miłości do beztroskiego spółkowania. Takie okoliczności muszą najpierw zaowocować groteską. I owocują. A potem przychodzi czas płacenia rachunków. Martin Amis miał wszystko jak na talerzu – quasi-autobiograficzną historię grupy przyjaciół, fascynujący temat, wreszcie swój, znakomity przecież, warsztat pisarski oraz opinię enfant terrible angielskiej literatury, człowieka, który chętnie wypowiada kontrowersyjne sądy i potrafi być cynicznie szczery. A jednak, niestety, „Ciężarna wdowa” to powieść manieryczna i męcząca. Nie chodzi nawet o to, że Amis poddaje seksualne wyzwolenie i feminizm ostrej, konserwatywnej krytyce – argumenty rozumiem, choć ich nie podzielam.

Problem z książką Amisa jest innej natury: za dużo w niej słów, za dużo barokowych ozdobników i wetkniętych na siłę intertekstualnych gier, a wątki współczesne rażą banałem wniosków. „Ciężarna wdowa” miała być powieścią o porażce obyczajowej rewolucji, ale nie wytrzymuje porównania choćby z „Cząstkami elementarnymi” Michela Houellebecqa, który pisał przecież w zasadzie o tym samym: o kryzysie męskości i kobiecości, o pustce mechanicznego seksu, o nowej hierarchii, która nie ma już bazy klasowej, lecz tylko wiekową: jest dyktaturą wiecznej młodości. Coś jednak zostaje – kiedy tylko Amis nie próbuje być wyrocznią, pokazuje, że jest świetnym obserwatorem, ma też rzadkie wyczucie sytuacyjnego komizmu. Czas spędzony nad „Ciężarną wdową” nie będzie czasem straconym, o ile tylko uda się czytelnikowi skupić na smakowitych detalach.

Ciężarna wdowa | Martin Amis | przeł. Aleksandra Ambros | Czytelnik 2012 | Recenzja: Piotr Kofta | Ocena: 3 / 6