Ukazujący się dziś „Rough and Rowdy Ways” to 39. album Boba Dylana, pierwszy od ośmiu lat z oryginalnym materiałem. Zbiera znakomite recenzje. Jedyny laureat i literackiego Nobla, i Oscara, i Pulitzera, i Grammy opowiada na nim o sobie, otaczającym nas świecie, cofa się w przeszłość.

W jednym z najsłynniejszych westernów w historii kina, choć w zasadzie antywesternie, „Pat Garrett i Billy Kid” Sama Peckinpaha z 1973 roku jest scena, w której do bandy kowbojów wyjętych spod prawa dołącza postać grana przez Boba Dylana. Na pytanie, jak się nazywa, odpowiada „Alias”. „Alias co?” - dopytują. „Alias co chcecie” - mówi Dylan.

W tym niedocenionym przez ówczesną krytykę filmie Dylan zagrał m.in. u boku Jamesa Coburna, Krisa Kristoffersona i Jasona Robardsa. Reżyser Sam Peckinpah nigdy wcześniej nie słyszał Boba Dylana. Kiedy przygotowując się do filmu, usłyszał jego piosenki postanowił, że Dylan nie tylko pojawi się na planie, ale napisze też muzykę do filmu. To właśnie do tego obrazu Dylan napisał jeden ze swoich najważniejszych utworów - „Knockin' on Heaven's Door”.

W „Pat Garrett i Billy Kid” Dylan wygląda jakby z innego świata. Ma śmieszny kapelusz z piórkiem, okulary, znakomicie posługuje się nożem. Zjawia się znikąd, sam wybiera swoją drogę, działa na własnych zasadach. Do tego mówi, że w zasadzie można go nazywać w dowolny sposób. Jest inny, wyróżnia się, tak jak od początku swojej muzycznej kariery.

„Kiedy na przełomie lat 50. i 60. zaczynał swoją przygodę, popularne stacje radiowe nadawały piosenki lekkie i przyjemne. Słuchacze dopiero czekali na rewolucję, nową energię i nowe życie. Dylan nie chciał być rewolucjonistą, ale też nie pasował do tego, co było. Robił swoje, nie przejmując się, że – jak mu się zdawało – nie ma szans na komercyjny sukces” pisał w książce „Bob Dylan. Kroniki” tłumacz jego tekstów, członek zespołu Dylan.pl, Filip Łobodziński.

Wspomnianą scenę z filmu „Pat Garrett i Billy Kid” przytacza w swoim tekście do tej samej książki Andrzej Stasiuk. Pisarz podkreśla, że Dylan w podobny sposób pojawił się w świecie muzyki. Z rockandrolla uczynił dziedzinę sztuki, „zjawiał się gdzieś na obrzeżu antycznej tragedii tylko po to, by ją potem opowiedzieć” - na swoich płytach. Nie inaczej jest z „Rough and Rowdy Ways”.

Już w otwierającej album piosence „I Contain Multitudes” trafnie opisuje swoją twórczość słowami „piszę i śpiewam o tym, czego doświadczyłem, jak William Blake” i stwierdza, „za nic nie muszę przepraszać”, oraz „składam się z wielu sprzeczności i jestem pełen różnych nastrojów”. Jednocześnie podkreśla, że ma otwarty umysł i nie zamyka się na żadną z życiowych dróg. Możecie nazywać mnie Anne Frank, możecie Indianą Jonesem – śpiewa.

Recenzenci podkreślają, że z jednej strony album „Rough and Rowdy Ways” ma wszystkie charakterystyczne cechy twórczości Dylana, ale jest bardzo różnorodny.

Douglas Brinkley z „New York Timesa” pisze, że to kompleksowy zbiór pieśni z krnąbrnym bluesem, tęsknotą, jajcarską grą słów, patriotyczną gorliwością, podkreślaniem indywidualności, lirycznym kubizmem i rozważaniami kogoś, kto wie, że blisko mu do końca swojej drogi.

Recenzent podkreśla, że są tu momenty komentujące teraźniejszość, chociażby w niemal 17-minutowym „Murder Most Foul” - utwór znalazł się na pierwszym miejscu listy „Billboard”. Dylan opowiada w nim o historii Stanów Zjednoczonych (m.in., zabójstwie prezydenta Kennedy'ego), ale jednocześnie zastanawia się nad tym, jak wygląda nasza rzeczywistość.

„Bez wątpienia wyczuwa się obecnie większą nerwowość, niepokój niż przed laty” - opowiada w jedynym wywiadzie – dla „New York Timesa” - udzielonym przy okazji premiery nowej płyty. Podkreśla, że ma świadomość, że świat, który zna odchodzi w zapomnienie. Jest nieco przestarzały.

Na płycie często spogląda w przeszłość. Jeden z utworów poświecił doskonałemu bluesmanowi Jimmy'emu Reedowi, który zmarł w 1976 roku. Wspomina Martina Luthera Kinga; piosenkarza, członka The Eagles Dona Henleya; jazzmanów Charliego Parkera, Buda Powella, Theloniousa Monka, Oscara Petersona, Stana Getza; bitników Allena Ginsberga, Jacka Kerouaca, Gregory'ego Corso. Całą plejadę osób, które były dla niego w życiu ważne. Wspomina też Elvisa Presleya - Bruce Springsteen wprowadzając Boba do „Rock and Roll Hall of Fame” w 1988 roku powiedział, że Elvis uwolnił nasze ciała, a Dylan umysły.

Sam tytuł krążka odwołuje się do płyty „Rough and Rowdy Ways” z 1960 roku jednego z pionierów country i mistrzów Dylana, Jimmiego Rodgersa.

Recenzent „Guardiana” podkreśla, że to świetny zestaw piosenek, które mogą z nami zostać na lata, do których tekstów będziemy wracać. „New Musical Express” napisał, że po serii płyt z własnymi wersjami amerykańskich standardów Dylan zaskoczył fantastycznymi poetyckimi zwierzeniami, zamaszystą panoramą odwołań kulturowych, historycznych, filozoficznych, w której próbuje znaleźć swoje miejsce. W czasach polaryzacyjnej debaty konsoliduje sprzeczności, złożoność rzeczywistości – to „Independent”. Po sześciu dekadach kariery Dylan daje nam wyjątkowy, wciągający album. Wchodzi z nim do publiczności, zwraca się do niej - ocenia „Pitchfork”. Z kolei recenzent „Los Angeles Times” podkreśla znakomitą grę zespołu Dylana, a „Rolling Stone” twierdzi, że tym zestawem piosenek przebił wybitny album Leonarda Cohena „You Want It Darker”. Krążek autora „Hallelujah” ukazał się w 2016 roku, tuż przed jego śmiercią. Cohen miał wtedy 82 lata.

Bob Dylan dochodzi osiemdziesiątki, ale nic nie wskazuje na to, by planował odłożyć gitarę w kąt. Gdyby nie epidemia koronawirusa byłby w trasie koncertowej. Teraz, spoglądając ze swojego domu w Malibu na Pacyfik, wykorzystuje czas m.in. na malowanie. „Być może jesteśmy w przeddzień apokalipsy. To, co zrobił z nami wirus można rozpatrywać na wielu poziomach (…) ja staram się robić swoje” - powiedział dziennikarzowi „New York Timesa”.

Tak robił od zawsze. „Napisałem mnóstwo piosenek - i w porządku. Zrobiłem, co trzeba, osiągnąłem swój cel (…) dawno przestałem brać udział w wyścigu” - pisze Dylan w swoich kronikach.

„Tym, co mnie wyróżniało, był repertuar. Przedstawiał się okazalej niż u innych grajków (…) ludzie albo uciekali, albo przychodzili bliżej, żeby się przekonać, o co w tym wszystkim chodzi. Stany pośrednie nie istniały. W knajpach grało wielu lepszych ode mnie wokalistów i muzyków, ale nikt nie robił tego co ja. Pieśni folkowe były dla mnie sposobem poznawania świata, były obrazami, a te obrazy były cenniejsze niż wszystko, co mógłbym powiedzieć” - wspomina.

Dziś muzyk ma na koncie ponad 120 milionów sprzedanych płyt, setki nagród. Nie musi brać udziału w wyścigu. Gra w innej lidze. W utworze „False Prophet” z najnowszej płyty śpiewa: „I’m the last of the best - you can bury the rest”.

„Rough and Rowdy Ways” ma premierę 19 czerwca. Płyta jest dostępna w dwóch różnych wersjach: dwa dyski CD lub dwa winyle.