"Numery" to oparta na sztuce Sencowa z 2011 r. dystopijna opowieść o systemie totalitarnym, w której bohaterowie zamiast imion mają przyporządkowane numery od 1 do 10. Zasady ich życia są szczegółowo określone w Regulaminie. Nakazuje on m.in. że mieszkańcy świata liczb mogą jeść obiad wyłącznie wtedy, kiedy biegają wokół stołu do ping ponga. Określa on także, w jaki sposób Numery mogą łączyć się w pary. Nad przestrzeganiem Regulaminu czuwa boski władca Wielkie Zero, który siedzi na balkonie w szlafroku, obserwuje liczby przez lornetkę i momentami ziewa z nudów. Ustabilizowana sytuacja zmienia się, kiedy Czwórka nawiązuje potajemny romans z Siódemką, a na świecie niespodziewanie pojawia się Jedenastka. Bohaterowie zaczynają mnożyć oskarżenia pod adresem pozostałych. W Siódemce coraz bardziej rośnie chęć buntu. Z pomocą Dziewiątki postanawia przeprowadzić rewolucję, która raz na zawsze zmieni układ panujący w społeczeństwie.
PAP: Pracę nad ekranizacją "Numerów" rozpocząłeś w 2018 r., kiedy odsiadywałeś wyrok 20 lat pozbawienia wolności za rzekomą działalność terrorystyczną w syberyjskiej kolonii karnej. Decyzja o zrobieniu tego filmu była artystycznym manifestem, wyrazem buntu przeciwko zbrodniczemu reżimowi?
Oleg Sencow.: Opowieść zawarta w "Numerach" to ostrzeżenie, że jeśli wszczynasz rewolucję, powinieneś od samego początku zadbać o to, by stworzyć lepszy, bardziej sprawiedliwy system. Praca nad filmem w pewnym sensie pomogła mi, ponieważ dopóki robisz coś istotnego, nie skupiasz się na negatywnych aspektach swojego położenia. A był to bardzo trudny okres, ponieważ odbywałem wtedy strajk głodowy. Chciałem doprowadzić do tego, żeby Rosja uwolniła wszystkich więźniów politycznych. Kolonia karna, w której byłem, to straszne miejsce. Ludzie są tam upokarzani i torturowani. Jest położona na arktycznej Syberii, gdzie zima trwa praktycznie dziewięć miesięcy w roku. Ale tak naprawdę wszystkie więzienia są takie same – panuje w nich straszna nuda. Starałem się nie marnować czasu. Sztukę teatralną napisałem kilka lat przed tym, jak trafiłem do łagru. Zawsze bardzo w nią wierzyłem. W 2018 r., kiedy odbywałem wyrok, została wystawiona w teatrze w Kijowie. Niedługo później dowiedziałem się, że jest pomysł, by przekształcić ją w film. Rozpocząłem zdalną współpracę z członkami ekipy. Lubię myśleć o "Numerach" jako o społecznym przedsięwzięciu, które pomogło mi poradzić sobie z sytuacją, w której się wówczas znajdowałem. Jestem bardzo wdzięczny całemu zespołowi.
PAP: W wyreżyserowaniu filmu pomógł ci Achtem Seitabłajew, z którym współpracowałeś za pomocą listów. Jak w praktyce wygląda system wymiany korespondencji z osadzonym?
O.S.: Listy, fotografie i szkice to jedyne materiały, które mogłem otrzymywać. Nie mogłem oglądać żadnych nagrań video. Korespondencję dostarczał mi mój prawnik i pokazywał przez szybę. Odpowiadałem w jego obecności, a on przekazywał moje słowa ekipie. Dzięki niemu wymieniałem wiadomości niemal z każdym jej członkiem, zaczynając od współreżysera, a na projektantach kostiumów kończąc. Oczywiście, w praktyce było to dla mnie bardzo trudne doświadczenie zarówno pod względem fizycznym, jak i psychicznym. Właśnie wtedy prowadziłem strajk głodowy. Mój umysł nie pracował w normalnym trybie. Byłem wycieńczony, ale ta praca podtrzymywała mnie przy życiu, zmuszała do wysiłku intelektualnego.
PAP: Przez cały czas miałeś poczucie, że przetrwasz, bo masz misję jako artysta, czy bywały momenty, w których kompletnie traciłeś nadzieję?
O.S.: Nie dzielę ludzi na artystów, milionerów i zwykłych obywateli. Napis, który mam dzisiaj na T-shircie, wiele dla mnie znaczy. A jest tam napisane: "wszyscy ludzie są wolni i równi". Tak naprawdę najtrudniejsza dla wszystkich osadzonych - zwłaszcza na początku odbywania kary - jest rozłąka z najbliższymi. To boli najbardziej. Nigdy jednak nie byłem całkowicie zdruzgotany. Nie traciłem nadziei, że zostanę uwolniony. Wiedziałem, że jest na świecie wiele osób, które bardzo chcą mnie ocalić.
PAP: W "Numerach" opowiadasz o ludziach żyjących w dyktaturze, którym nawet rewolucja nie przynosi wolności. Na ile poprzez tę historię chciałeś pokazać, że systemy zniewolenia są nie do wyrugowania?
O.S.: Ten film udowadnia, że zawsze może być gorzej. Każda próba reformy społeczeństwa może doprowadzić do jeszcze większych trudności i niepowodzeń, o ile nie zostanie gruntownie przemyślana. Nie jestem oczywiście przeciwko rewolucji. Zwracam jedynie uwagę, że aby ją przeprowadzić, potrzebna jest spójna rozbudowana wizja. "Numery" nie są wymierzone w konkretny kraj czy reżim. Nie należy odbierać ich jako metaforę sytuacji na Ukrainie i w Rosji. To uniwersalna historia o dyktaturze, rewolucji i społeczeństwie, bo niezależnie od tego, gdzie żyjemy, rządzą nami te same mechanizmy psychologiczne. Ten sztuka to także w pewnym sensie protest przeciwko temu, co obserwowałem wokół siebie. To było preludium do tego, co zrobiłem później jako aktywista.
PAP: Obok treści uwagę w twoim dziele przykuwa minimalistyczna forma. Ulokowałeś "Numery" gdzieś na pograniczu spektaklu teatralnego i filmu. Jak mówiłeś przed premierą, głównym założeniem była maksymalna prostota – niemalże czarno-białe barwy, proste kostiumy i scenografia.
O.S.: Pomysł determinuje formę. Nie można użyć plastiku do produkcji czegoś, co zazwyczaj jest robione z metalu i vice versa. Tak było i w tym przypadku. Początkowo chciałem nagrać spektakl, który został wystawiony w Kijowie. Później powstał pomysł, by stworzyć film fabularny na jego podstawie. Nie chciałem tworzyć typowego utworu kinematograficznego. Zależało mi, by zachować teatralnego ducha, bo on doskonale uwydatnia groteskę, absurd, wszelkie zniekształcenia. Dlatego sceny były kręcone w długich ujęciach i zostały podzielone na odcinki.
PAP: Którzy artyści w przeszłości mieli największy wpływ na to, jakie kino dzisiaj chcesz tworzyć?
O.S.: Kiedy byłem młody, nie zajmowałem się kinem na poważnie. Jednak niewątpliwie większe wrażenie niż hollywoodzkie produkcje robiło na mnie kino radzieckie. Było znacznie poważniejsze. Kiedy myślę o twórcach, którzy w największym stopniu mnie ukształtowali, pierwszy przychodzi mi na myśl Andriej Tarkowski. Dzięki jego filmom już jako dojrzały, 40-letni człowiek zdecydowałem, że chcę zostać reżyserem. Ale grono filmowców, którzy mnie ukształtowali, jest znacznie większe. Istotne miejsce zajmują w nim m.in. Werner Herzog, Robert Bresson i Lars von Trier.
PAP: Planujesz już kolejny film?
O.S.: Mam pięć gotowych scenariuszy. Dwa z nich napisałem zanim trafiłem do więzienia, a trzy – kiedy byłem osadzony. Właśnie powracam do realizacji filmu, którego scenariusz powstał w 2011 r. Pracę nad nim wstrzymaliśmy, kiedy zostałem aresztowany. "Nosorożec" to dramat kryminalny o mafii, osadzony na Ukrainie lat 90. To będzie obraz w zupełnie innym stylu niż "Numery" i "Gracz". Jednak podobnie jak w poprzednich moich pracach, także tutaj w centrum nie będzie znajdowało się środowisko, a konkretny człowiek. To on zawsze najbardziej mnie interesuje. Obecnie film jest w fazie przedprodukcyjnej. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, zdjęcia rozpoczną się we wrześniu.
Rozmawiała Daria Porycka (PAP)
W "Numerach" wystąpili m.in. Iryna Mak, Oleksandr Begma, Maksym Devizorov i Agatha Larionova. Polskimi producentami filmu są Dariusz Jabłoński, Violetta Kamińska i Izabela Wójcik (Apple Film Production). Autorem zdjęć jest Adam Sikora. Dźwięk zrealizowali Bartłomiej Woźniak i Wojciech Mielimąka. Za montaż odpowiada Jarosław Kamiński, a za scenografię – Kiryłł Szuwałow.
Polska premiera obrazu odbędzie się w niedzielę 1 marca o godz. 18 w Europejskim Centrum Solidarności w Gdańsku. Pokaz będzie połączony z rozmową z twórcami filmu. Spotkanie, w którym weźmie udział m.in. Oleg Sencow, poprowadzi filmoznawca Mirosław Przylipiak.