W watasze też trwała walka o władzę. Walka, której ofiarą padł człowiek
/>
Fakty są takie: położony nad zatoką Bråviken (150 km na południowy zachód od Sztokholmu) szwedzki ogród zoologiczny Kolmården jest największym zoo w Skandynawii – i z pewnością jednym z największych w Europie. Ale Kolmården to coś więcej: rozległy park rozrywki wśród dzikiej przyrody, który, oprócz tego, co oferuje zwykle zoo, proponuje m.in. delfinarium, safari z perspektywy wagonika kolejki linowej, dwa rollercoastery i pieczołowicie odtworzone nisze ekologiczne: górski płaskowyż Ameryki Południowej (z lamami i koziorożcami), środkowoeuropejski las (z niedźwiedziami), sawannę (z całym dobrodziejstwem inwentarza), las północnej Europy (z jeleniami, łosiami i żubrami) oraz dolinę lwów (z lwami). Dzieci mogą spotkać Bamsego, najsilniejszego niedźwiedzia na świecie. Rodzice mogą zarezerwować nocleg w jednym z paru hoteli należących do kompleksu.
17 czerwca 2012 r. dochodzi w Kolmården do tragicznego wypadku. Wilki atakują i zabijają opiekunkę. x30-letnia kobieta przebywa na ogrodzonym wybiegu sama, nie jest uzbrojona, nie wzywa pomocy – jej rozczłonkowane ciało znajduje zaniepokojona brakiem kontaktu koleżanka. – To się nie mogło wydarzyć w Kolmården, ponieważ Kolmården to raj — mówi mi z cierpką ironią szwedzki dziennikarz Lars Berge, który poświęcił okolicznościom wypadku książkę „Dobry wilk. Tragedia w szwedzkim zoo”, która niedawno ukazała się w polskim przekładzie.
– Jako dziecko fascynowałem się przyrodą. Oczywiście polegało to głównie na oglądaniu programów przyrodniczych w telewizji. W Kolmården miało się taki telewizyjny program przyrodniczy na żywo. Każde szwedzkie dziecko w którymś momencie musiało odwiedzić to miejsce i ja też, a miałem pewnie z dziesięć lat, wybłagałem u rodziców taką wycieczkę – opowiada Berge. – Pojechaliśmy tam naszym volvo 240. I było fantastycznie! To było moje najważniejsze życiowe doświadczenie tamtego czasu. W parku safari dało się przejechać wolniutko własnym samochodem przez środek ogromnego, wielohektarowego wybiegu dla dzikich zwierząt, były tam lwy, żyrafy, strusie… Siedziałem na tylnym siedzeniu, gapiłem się na zwierzęta i cały się trząsłem z ekscytacji.
Wilk jako marka
Tamtego 17 czerwca również siedział w samochodzie. – Jechałem wtedy na północ Szwecji, trwało to cały dzień, i słuchałem radia. Co godzinę pojawiały się nowe informacje w sprawie tragedii w zoo. Mniej więcej o drugiej po południu odbyła się w Kolmården konferencja prasowa, podczas której dyrektor działu hodowlanego, Mats Höggren, absolutnie zaszokowany, przybity tym, co się stało, podkreślający solidarność zespołu z rodziną zabitej, wypowiedział nagle zdanie, które przykuło moją uwagę. Rzekł, z grubsza, że wypadek ten może mieć fatalne konsekwencje dla wizerunku wilka (Berge używa po angielsku terminu „wolf’s brand” – red.). A ja, siedząc wciąż za kierownicą, bardzo się ożywiłem. „Brand” to pojęcie z branży reklamowej, odnosi się do produktu, który ma marketingową opowieść, w tej opowieści ów produkt ma uczynić twoje życie lepszym. Nie wiedziałem, że wilki mają wizerunek, że mogą być brandem. Zacząłem się nad tym zastanawiać. Z tej refleksji, z pytania, jaką opowieść proponuje marka „szwedzki wilk”, wzięła się moja książka. Ale początek ma ona niewątpliwie w moich dziecięcych wspomnieniach.
„Dobry wilk” nie jest historią napisaną w tonie sensacyjnym – to głęboka, rozległa analiza, która prowadzi nas różnymi drogami ku zrozumieniu tragedii. Nie jest to także historia biograficzna: Berge, bardziej niż konkretnymi ludzkimi losami, interesuje się dziwnymi ścieżkami, jakimi wędrują idee, przypatruje się też konfrontacji zbiorowych złudzeń i wyobrażeń z zimną, racjonalną machiną państwowej sprawiedliwości – sporą część „Dobrego wilka” zajmuje frapująca relacja z procesu, jaki państwo szwedzkie wytoczyło dyrekcji Kolmården w sprawie śmierci opiekunki wilków. Nie jest to, krótko mówiąc, rzecz gorąca emocjonalnie ani zaangażowana po którejś stronie konfliktu. Ale problem, który Berge pragnie rozwiązać, tylko pozornie wydaje się osobliwy. Co bowiem robiła 30-letnia niewysoka dziewczyna na wilczym wybiegu, sama i nieuzbrojona, oko w oko z watahą potężnych drapieżników, potrafiących zabić człowieka w parę sekund? – Atak wilków w Kolmården to moim zdaniem kolejna opowieść, w której dzika przyroda stała się wytworem fantazji i konstrukcją psychologiczną — zauważa autor, stawiając w ten sposób główną hipotezę swojej książki.
Familijne zwierzę
Ludzie w epoce przednowoczesnej nie mieli z wilkami łatwych relacji. – Postrzegano je jako gatunek pasożytniczy, wrogi. Ludzie chcieli je wybić – mówi Berge. – I owszem, uważano, że wilki to demony, wysłannicy diabła, wcielenie zła, ale był w tym także jakiś pierwiastek racjonalności. Szwecja w czasach przedindustrialnych była brudnym, biednym krajem w zabitym dechami kącie północnej Europy, ze Szwecji się uciekało. Ludzie opuszczali ją masowo w kolejnych falach emigracji; do początku XX w. wyjechało, głównie do USA, ok. 20 proc. ludności. Większość Szwedów była ubogimi rolnikami. Mój pradziadek miał wszystkiego krowę, konia i dwie owce. Bez tych zwierząt można było nie przeżyć zimy. Potrafię zrozumieć ówczesną nienawiść wobec wilków, brała się z rzeczowego rachunku i lęku o własne przetrwanie.
Potem świat się zmienił i Szwecja – w XX w. dumnie krocząca w awangardzie nowoczesności – również się zmieniła. W oczach mieszczuchów z klasy średniej przyroda przestała być zagrożeniem albo codziennym, znojnym źródłem zarobku, a stała się obiektem romantycznych westchnień, polem rekreacji i turystyki, czyli, mówiąc ogólniej, konsumpcji (dotąd tylko elitarne wyższe sfery mogły obcować z przyrodą w ten sposób). Za konsumpcją szła idealizacja: przyroda nabrała uniwersalnej wartości. Czasy powojenne to rozkwit ruchów ekologicznych. Dla wilka kierunek wiatru zmienił się w latach 60., gdy objęto go w Szwecji ochroną gatunkową. – Co ciekawe – zauważa Berge – w tym czasie przyrodnicy i leśnicy wiedzieli o jednym, dosłownie jednym wilku żyjącym na terenie kraju.
Radykalny zwrot w postrzeganiu wilka nastąpił w dekadzie lat 70. – Duża była w tym rola telewizji, tych wszystkich niesamowitych facetów, którzy w swoich programach obcowali z dzikimi zwierzętami, jakby to były domowe psy i koty.
Kluczową postacią dla przemiany „wizerunku wilka” w Szwecji był Erik Zimen (1941–2003), niemiecko-szwedzki etolog, który osiedlił się na bawarskiej wsi i zaczął badać wzorce zachowania watahy. Wilki mieszkały w zagrodzie koło jego domu. „Od czasu do czasu zwierzęta trzeba wyprowadzać, co budzi sensację wśród lokalnej ludności. Erik Zimen i jego młoda żona spacerują wiejską drogą, trzymając drapieżniki na smyczy. Na ekranie widać, jak wilk podgryza kartki scenariusza należące do prezentera” – pisze Lars Berge, relacjonując jedno z wydań szwedzkiego programu telewizyjnego „Naturrutan” („Przyroda na ekranie”) z połowy lat 70. Podczas naszej rozmowy doprecyzowuje: – Ten człowiek został w Szwecji celebrytą. Robił egzotyczne, podniecające rzeczy, traktował wilki trochę jak psy, trochę jak dzieci. Był przekonany, że te drapieżniki nie są groźne dla ludzi, przeciwnie: że są do ludzi podobne, inteligentne, społeczne i rodzinne. Miał idée fixe, że należy odnowić wilczy gatunek w Szwecji, odchowując szczenięta w kontrolowanych warunkach w ogrodach zoologicznych, a potem wypuszczając je w lasach na terenie prawie całego kraju. Zimen rozumiał, że będzie to możliwe tylko pod warunkiem, że najpierw naprawi się wilkom reputację. I to nie tylko wśród wielkomiejskich miłośników przyrody, ale w całym społeczeństwie.
I taka kampania wizerunkowa się powiodła – zrealizowane pod koniec lat 70. badania sondażowe wskazywały, że wilk przestał być postrzegany jako niebezpieczny drapieżnik, i że Szwedzi uważają teraz wilka za zwierzę niedocenione i niezrozumiane, ogólnie przyjazne, nieśmiałe i familijne. Ciekawe, że właściwa implementacja wilków w szwedzkich kniejach nigdy nie nastąpiła – kiedy naukowcy chcieli się za to zabrać, okazało się, że zwierzęta same przyszły z Norwegii, Finlandii bądź Rosji. Skutek uboczny kampanii był jednak taki, że ogrody zoologiczne zapragnęły mieć miło usposobione wilcze watahy. Dotyczyło to także Kolmården. – Pojawieniu się wielkich wilczych wybiegów towarzyszyła potężna akcja marketingowa i popularyzatorska – opowiada Berge. – Skoro wilki miały być teraz przyjacielskie, wszyscy chcieli je poznać. Zaczęto je więc oswajać z ludźmi, „socjalizować”, pracować nad stępianiem ich wrodzonego instynktu unikania gatunku homo sapiens. Wilki przestały się chować w odległych zakamarkach wybiegu, było to atrakcyjne dla publiczności, ułatwiało pracę opiekunom i weterynarzom. W latach 80. zdarzyły się pierwsze przypadki — opisuję je szczegółowo w książce — zapraszania przez personel ogrodów zoologicznych znajomych na wilczy wybieg. Ot tak, poza wszelkim trybem regularnych odwiedzin.
Jako opiekun musisz być po prostu szefem wilczego stada. To dlatego dziewczyna weszła tam sama. Bo powiedziano jej: jeśli stawisz czoła wilkom i zdominujesz je, wasze relacje staną się mocniejsze, wasz związek będzie lepszy i ostatecznie one ci bardziej zaufają
Kapitalizm i postęp
W latach 90., gdy Kolmården wpadło w kłopoty finansowe i gmina, która była jego właścicielem, sprzedała ogród prywatnemu konsorcjum, zaczęło się poszukiwanie dodatkowych źródeł pieniędzy. Zbiegło się to w czasie z prowadzonym w zoo programem zaprzyjaźniania okolicznych mieszkańców z wilkami: wpuszczano ich na wybieg w towarzystwie obsługi – pokazywano, że drapieżnik to potencjalny przyjaciel, nie wróg. Kiedy prasa i telewizja zrobiły wokół tego programu medialny szum, nowi menedżerowie Kolmården uznali, że da się wilczą przychylność zmonetyzować. Powstał projekt pod nazwą „Bliski kontakt z Wilkiem”, „oferujący unikatowe doświadczenie polegające na wejściu z przewodnikiem na wybieg dla dorosłych wilków”. – Zaczęły się eksperymenty – mówi Berge. – Wizyty celebrytów na wybiegu, ich dzieci hasające z wilkami, zdjęcia i filmy pokazujące wspólne szczęście ludzi i wilków. Skala przedsięwzięcia rosła i rosła, i nagle wyszło na to, że bilet na „Bliski kontakt z Wilkiem” kosztuje 1000 koron (ok. 450 zł – red.) i że jest to najbardziej lukratywny i najpopularniejszy produkt w Kolmården. W roku poprzedzającym śmierć przewodniczki w projekcie wzięło udział osiem tysięcy osób, to znaczy, że na każdy z wybiegów wchodziło dziennie po 15–20 gości. Pamiętam zresztą, że w Szwecji traktowano to szaleństwo zupełnie normalnie, jako fajną atrakcję, przygodę, coś ciekawego do zrobienia w weekend. „Ej, byłeś już u wilków? Nie, ale jadę w przyszłą sobotę!”.
To dziwne spotkanie ekologicznego progresywizmu z nienasyconym kapitalizmem stworzyło figurę „wilka”, konstrukt kulturowy, którego stosowanie w rzeczywistym świecie doprowadziło do tragedii. Ów konstrukt – co do jego realnego istnienia nie mieli wątpliwości zarówno komercyjni uczestnicy projektu „Bliski kontakt z Wilkiem”, jak i członkowie personelu — można podsumować w paru punktach: (1) Istota ludzka może wytworzyć i utrzymać głęboką, wzajemną, ciepłą relację społeczną z wilkiem; (2) Opiekun wilków musi być twardy i zdeterminowany w kontaktach z nimi, nie może okazać żadnej słabości; (3) Da się w ten sposób uzyskać wśród wilków autorytet i zachować pełną kontrolę nad sytuacją na wybiegu; (4) Nie ma nic dziwnego w przebywaniu z watahą wilków tête-à-tête na ich terenie, wilki nie będą kwestionować ludzkiej przewagi; (5) Zsocjalizowane wilki mogą mieć ludzką mamusię i ludzkiego tatusia, i będą kochać swoich rodziców. – Tak, tak – śmieje się gorzko autor, gdy przedstawiam mu tę wyliczankę. – Tatuś i mamusia swoją drogą, ale jako opiekun musisz być po prostu szefem wilczego stada. To dlatego dziewczyna weszła tam sama. Bo powiedziano jej: jeśli stawisz czoła wilkom i zdominujesz je, wasze relacje staną się mocniejsze, wasz związek będzie lepszy i ostatecznie one ci bardziej zaufają.
Zagryziona przez wilki opiekunka była jedną z wybijających się członkiń zespołu „Bliskiego kontaktu z Wilkiem”, uważano ją wręcz za najlepszą specjalistkę w Kolmården. Była odważna, twarda, zdecydowana.
Od razu narzuca się jedno konkretne pytanie: co na to wilki? – Podczas procesu prokurator spytał jednego z ekspertów, czy można zaufać temu zwierzęciu – mówi Berge. – Odpowiedź brzmiała: nie bardzo nawet wiem, jak to ująć. Wilk żyje w świecie równoległym do naszego, bardzo osobnym, jest to świat węchu, więc oczywiście nie możemy poczuć w praktyce, jak wilk orientuje się w rzeczywistości, wiemy tylko, jak my to robimy. Nie wiemy, jak wilk myśli, i czy w ogóle istnieje jakaś „wilcza moralność”.
Wilk żyje w świecie zapachów, człowiek żyje w świecie opowieści. – Kiedy wkraczamy na teren wilków, na wybieg watahy, robimy to w ramach szerszej opowieści o interakcji człowieka ze zwierzęciem. Ale wilk nie podziela – bo nie może podzielać – tej narracji. To, co wiemy o wilku, możemy wnioskować tylko z obserwacji. Wilki zdają się posiadać w obrębie watahy dynamiczną strukturę społeczną. Zwierzęta walczą między sobą, jest to ich sposób życia. Czasami zabijają się nawzajem. Nie mają policji ani sądów – nikt nich nie zaaresztuje i nie skaże za morderstwo. Nie wiemy, doprawdy, co one same sądzą na ten temat. Możemy zaobserwować u nich przejawy zadowolenia albo dyskomfortu, skłonności do dominacji albo podporządkowania, oznaki stresu i nieszczęścia, ale to zawsze jest ludzkie spojrzenie na wilka. Z tym wypadkiem było podobnie – da się oczywiście umieścić wilki w samym centrum zagadki kryminalnej i na tej podstawie interpretować ich zachowanie: „O, patrz, czują się winne, są zestresowane, unikają miejsca zbrodni, bo wiedzą, że zabiły...”. Ale w istocie nie wiemy na ten temat nic.
Ludzie jednak nie lubią sytuacji, w których niczego nie wiedzą. Dlatego już wcześniej, gdy pojawiały się kłopoty z wilczą agresją na wybiegu, podejmowano próby obciążania personelu odpowiedzialnością – że członkowie zespołu nie zachowywali się wystarczająco profesjonalnie, że nie byli dość twardzi i konsekwentni. – Robotę w projekcie „Bliski kontakt z Wilkiem” pracownicy postrzegali jako najbardziej prestiżową w Kolmården, trafiali tam najlepsi, był nacisk na to, żeby walczyć z własnym lękiem, dążyć do bycia zaakceptowanym przez watahę. Musisz wiedzieć, że jeśli wilki wygnają kogoś z wybiegu, już nigdy nie będzie mógł wrócić. I jeszcze jedna rzecz: w zespole wilczych opiekunów byli starsi, doświadczeni mężczyźni i młodsze, ambitne kobiety. Te dwie podgrupy nieoficjalnie konkurowały ze sobą. W ten sposób wszystkim udało się przeoczyć to, co dla mnie, po analizie dokumentów, było oczywiste: że pracownicy Kolmården różnych szczebli kompletnie zignorowali wszelkie przepisy bezpieczeństwa oraz rzeczywiste procesy społeczne zachodzące w wilczej watasze; to, że tam też trwała walka o władzę. Walka, której ofiarą padł człowiek. Oczywiście nie jestem specjalistą od wilków – interesowała mnie przede wszystkim ludzka wataha.
Konflikty nas niepokoją
W pewnym momencie historia wypadku w Kolmården staje się w książce Bergego opowieścią o szwedzkiej cywilizacji. „W naszym wyobrażeniu o sobie – poza tym, że kochamy przyrodę – jesteśmy postępowym i sprawiedliwym społeczeństwem, które nieustannie zmierza ku nowoczesności. Jesteśmy dumni z tego, że mamy najlepsze programy ochrony zwierząt i najbardziej zaawansowane prawo pracy na świecie” – pisze Berge. A w rozmowie dodaje: – Nasza bliska relacja z naturą jest w pewnym sensie naszą nową religią. Tyle że mamy jeszcze jedną cechę, którą trudno wyjaśnić komuś, kto nie jest Szwedem. Lubimy konsensus, nie lubimy się kłócić, konflikty nas niepokoją. Dlatego w wielu sprawach zawieramy milczące porozumienia, których się nie narusza. Coś podobnego musiało się zdarzyć w Kolmården: pewne niewygodne kwestie nie były poruszane w zespole pracowników, żeby nie wprowadzać konfliktowej atmosfery i nie naruszać wypracowanego status quo. Na przykład wspomniane już kwestie bezpieczeństwa – nie tylko na wybiegu wilków, ale w całym parku. Związki zawodowe dostrzegały te problemy i mówiły o nich, ale przykładowo w zespole zajmującym się wilkami panowało milczenie. Zespół był zajęty udowadnianiem, że składa się z samych twardzielek i twardzieli.
Od kontekstu szwedzkiego „Dobry wilk” przechodzi jednak dalej, przypatrując się prawidłom iluzorycznego spektaklu oferowanego przez ogrody zoologiczne. O tym, jak antropomorfizuje się tam zwierzęta i osadza się je w estetyce kiczu, który nie zna cierpienia ani śmierci, mówi. – Śmierć w zoo zdarza się za kulisami. Ale zdarza się bez przerwy, zwierzęta nie tylko umierają same, lecz także są zabijane z różnych powodów, nazwijmy to, logistyczno-higienicznych. To oczywiście nie jest „produkt”, tej historii nikt nie chce opowiadać ludziom, którzy kupili bilety. Dużo ciekawiej jest opowiadać o tym, jak ocalono zagrożony gatunek.
Ogrody zoologiczne to romantyczna heterotopia – upozowane na naturalny raj miejsce, do którego człowiek może uciec przed chaosem i zgiełkiem własnego życia. – Doświadcza się tam ludzkiej narracji o zwierzętach „naprawdę”. „Naprawdę”, bo przecież nie naprawdę, tylko w środowisku zaprojektowanym przez człowieka, często wbrew logice ekosystemów, w których żyją zwierzęta w stanie dzikim. Osobiście uważam, że zoo jest interesujące właśnie dlatego, że stworzył je człowiek i że stanowi akt szczególnego zawieszenia prawdy. Generalnie, jako reporter, przyglądam się ludziom. Także w Kolmården ludzie to dla mnie najciekawszy z występujących tam gatunków – uśmiecha się Lars Berge.
Pracownicy Kolmården kompletnie zignorowali wszelkie przepisy bezpieczeństwa oraz rzeczywiste procesy społeczne zachodzące w wilczej watasze; to, że tam też trwała walka o władzę