PAP: Pierwsza edycja konkursu literackiego dla więźniów odbyła się w 2017 roku. Czy bodźcem do jego zorganizowania była dla pana wizyta w zakładzie karnym w Wołowie?
Graham Masterton: Podczas trasy promującej książkę w 2016 roku odwiedzałem Wrocław i okoliczne miasta. Ku mojemu zaskoczeniu, ostatnim przystankiem na trasie było więzienie o zaostrzonym rygorze w Wołowie. Na miejscu okazało się, że znajduje się tu bardzo dobrze wyposażona biblioteka, a sami więźniowie, wśród nich prawdziwi twardziele, przeczytali wszystkie moje książki, czasem nawet po kilka razy - w końcu w więzieniu mieli na to czas. W trakcie spotkania zadawali też mnóstwo pytań, byłem zaskoczony, że wiele padało w języku angielskim.
Po tej wizycie, przyszło mi do głowy zorganizowanie konkursu, w którym więźniowie mogliby napisać coś, co ludzie poza murami więzienia będą mogli przeczytać. Zamknięci w ciasnej celi nie mają możliwości komunikowania się ze światem zewnętrznym i podzielenia się z nim swoimi przemyśleniami. Pisanie daje im tą możliwość. Dyrektorowi więzienia spodobał się ten pomysł, służba więzienna także wydawała się być nim zainteresowana. Otrzymałem też ogromne wsparcie od aglomeracji wrocławskiej.
PAP: Poprzednia edycja konkursu spotkała się ze sporym zainteresowaniem. Podobnie było w tym roku, na konkurs wpłynęło od pensjonariuszy zakładów karnych z całej Polski ponad 100 opowiadań. Czy spodziewał się pan tak dużego odzewu?
G.M.: Zdecydowanie nie. Na początku myślałem, że w konkursie uczestniczyć będą tylko więźniowie z wołowskiego więzienia, a okazało się, że konkurs objął zakłady karne w całej Polsce. Odzew był niesamowity, w tym roku również. Co ciekawe, w tegorocznej edycji, w porównaniu z poprzednią, liczniej reprezentowane są kobiety – są one autorkami aż 11 opowiadań.
PAP: Jakie tematy podejmowali więźniowie w swoich opowiadaniach? Czy któraś z historii zrobiła na panu szczególne wrażenie?
G.M.: Opowiadania często były oparte na doświadczeniach autorów, niektóre to przepełnione bólem opowieści o tym, co faktycznie się wydarzyło, chociaż często ubrane w fikcję. Część opowiadań mówiła o przyszłości, jaką pensjonariusze chcieliby mieć po wyjściu z więzienia, czy jakiej się obawiają.
Przykładem może być tegoroczny zwycięzca, którego historia opowiada o niewyobrażalnych trudnościach w zmaganiu z codziennym życiem poza murami więzienia. Bohatera ta rzeczywistość przytłacza, wszystko wydaje mu się hałaśliwe, ludzie ze wszystkich stron dokądś się spieszą, podczas gdy on sam chce tylko w spokoju usiąść na ławce. Przeraża go nawet zapukanie do swojego rodzinnego domu. To bardzo dobrze napisana opowieść.
Z kolei laureatka drugiej nagrody w poprzedniej edycji, w tym roku napisała osobistą historię o problemie nadużywaniu alkoholu i o znęcaniu się nad nią jej partnera. Myślę, że wielu mężczyzn powinno przeczytać tę historię, aby zobaczyć jak wygląda przemoc z perspektywy kobiety.
Wielu osadzonych pisało także o więziennej codzienności i sposobach radzenia sobie z nią.
PAP: Czy pisanie może być dla więźniów formą terapii?
G.M.: Uczestnictwo w konkursie, a zarazem samo pisanie daje więźniom możliwość wyrzucenia z siebie uczuć i emocji i podzielenia się nimi ze światem zewnętrznym, z kimś, kto nie jest więziennym psychologiem czy sąsiadem z celi. Kiedy zaczynałem pracę jako dziennikarz, miałem za zadanie przeprowadzić rozmowę z kobietą na temat zwycięstwa jej męża w zawodach kolarskich, co wydało mi się wówczas dosyć nudne. Po skończonej rozmowie, gdy już miałem wychodzić nagle powiedziała: „On mnie bije”. Zapytałem, czy chce o tym porozmawiać. Wróciliśmy do domu, usiedliśmy, a ona opowiedziała mi o tym, jak mąż regularnie znęca się nad nią. Na zakończenie powiedziała, jaką ulgę poczuła dzieląc się z kimś swoją historią. Pomyślałem wtedy, że ludzie zwierzają się chętniej tym, których nie znają.
Podobnie jest z więźniami, kiedy piszą mają poczucie, że robią coś co będzie czytane, wysłuchane, a może nawet zrozumiane przez ludzi z zewnątrz. Samo przelanie uczuć na papier jest też czymś w rodzaju oczyszczenia. Mam też nadzieje, że podobnie jak mi, pisanie sprawia im po prostu przyjemność.
PAP: Czy próbował pan zorganizować podobny konkurs w zakładach karnych w innych krajach? Jeśli tak, to z jakim odzewem to się spotkało?
G.M.: W ubiegłym roku odwiedziłem kilka więzień w Wielkiej Brytanii. Kiedy rozmawiałem z więźniami o tym pomyśle, jeden z nich nawet przyznał, że lubi pisać, ale obawia się agresji i wyśmiania ze strony współwięźniów, którzy nie lubią u innych przejawów kreatywności.
Nie powiodła się też próba zaszczepienia konkursu w Irlandii. Mam przyjaciółkę w Dublinie, znaną profesor psychologii, która chciała zaangażować się w to przedsięwzięcie, spodziewaliśmy się dobrego odzewu. Jednak dyrektorzy więzień nie byli zainteresowani tym pomysłem. W Polsce, w następnym roku, zamierzam konkurs zorganizować ponownie. Planuję też wydać opowiadania więźniów w formie antologii.
PAP: Podobno jeden ze skazanych sporządził ołówkiem pana portret, który chce pan wystawić na licytację w Anglii, a zyski ze sprzedaży przeznaczyć na Dom Dziecka w Strzelinie, który wspiera pan od wielu lat. Skąd wynika pana sympatia do Polski?
G.M.: Moja żona Wiesława była z pochodzenia Polką. Kiedy się ożeniłem dowiedziałem się, że sam mam polskie korzenie. Mój prapradziadek był w Warszawie kupcem winnym, a pradziadek, by uniknąć wcielenia do Armii Carskiej, emigrował pod koniec XIX wieku z Polski do Anglii, gdzie został impresario teatralnym. Kiedy dowiedzieliśmy się, że „Manitou” może być opublikowane w Polsce, moja żona zaczęła mnie bardzo namawiać do wyjazdu. Polska waluta nie miała wówczas wartości na Zachodzie, wydawca oferował mi opłacenie lotu i zapłatę w formie ikon religijnych. Od naszej pierwszej wizyty Polska bardzo się zmieniła, ale tą więź, którą wtedy poczułem, po części ze względu na korzenie żony, a po części ze względu na moje własne, czuję do dzisiaj. Za każdym razem kiedy tu przyjeżdżam, czuję się jak w domu.
PAP: Nad czym obecnie pan pracuje?
G.M.: Skupiam się raczej na kryminałach, ale fani moich horrorów nalegają, żebym pisał ich więcej. Więc napisałem powieść „Wirus”, będzie też jej kontynuacja. Problem polega na tym, że do głowy ciągle przychodzą mi nowe pomysły na książki. Mam ich więcej, niż kiedykolwiek uda mi się napisać.