Dzisiejsza wiara w naukę i big data wcale nie jest tak odległa od XIX-wiecznej fascynacji spirytyzmem
/>
/>
Z czym się państwu kojarzy XIX w.? Z panami w cylindrach, dorożkami na ulicach, wiktoriańską wstrzemięźliwością, powstaniami narodowymi? Może z dymiącymi kominami fabryk? Dobrze pamiętać, że był to nade wszystko czas cywilizacyjnego szoku. Nigdy wcześniej świat Zachodu nie zmienił się tak diametralnie i dogłębnie; dzisiejsza rewolucja technologiczna jest już powtórką z rozrywki, cyfrowo-lśniącą, post humanistyczną, ale jednak powtórką.
Poza wieloma innymi atrybutami współczesności XIX stulecie wymyśliło także zbrodnię wymagającą wyjaśnienia i detektywa, który musi rozwikłać jej tajemnicę. Relacje między ludźmi w gigantycznych skupiskach ery przemysłowej zatomizowały się na tyle, że trzeba było scedować zaufanie na kogoś z zewnątrz: kogoś, kto dostrzega porządek tam, gdzie inni widzą tylko chaos. XIX-wieczny detektyw w typie Sherlocka Holmesa wspomagał się wprawdzie osiągnięciami nauki, ale w istocie był – w sensie intelektualnym – nadczłowiekiem albo superbohaterem. Od tej figury już całkiem niedaleko do medium, kogoś, kto nie musi już nawet opuszczać swojego pokoju, by rozwiązywać zagadki kryminalne, ma bowiem dar czytania przeszłości z przedmiotów, z pisma, z zapachów. Pozostaje w kontakcie z duchami zmarłych, a wśród narzędzi ma prekognicję, jest więc niekiedy w stanie zapobiec zbrodni na moment przed tym, nim się ona wydarzy.
To tylko jeden krok i twórca Sherlocka Holmesa, Arthur Conan Doyle, go zrobił, bowiem w drugiej połowie życia został entuzjastycznym wyznawcą spirytyzmu.
Duchy budzą nadzieję
Nie on jeden. Spirytyzm przełomu XIX i XX w. to – jakkolwiek paradoksalnie by to brzmiało – przejaw myślenia nowoczesnego. Nie patrzmy na antenatów z pobłażaniem, postawmy się w ich sytuacji. Odkrycia naukowe w dziedzinie fizyki, chemii, biologii nieustannie zmieniają wizję świata, więc skąd właściwie wiadomo, że nie istnieje jakiś mierzalny wymiar duchowy rzeczywistości? Prężnie rozwija się psychologia, która wieszcząc Freudowski przełom, zaczyna sięgać w rejony podświadomości. A niby skąd wiadomo, czy hipnoza nie jest furtką do stanów mediumicznej komunikacji z duchami? Dysponujemy już sztuką fotografii. A może da się zrobić zdjęcie duchowi? „Zdjęcia astralne” Williama Hope’a robią wrażenie do dziś – trudno sobie nawet wyobrazić, jak szokujące musiały być dla jego współczesnych (choć były, naturalnie, sprytnym oszustwem). Jedno z praw ukutych przez klasyka literatury SF i wielkiego wizjonera nauki Arthura C. Clarke’a mówi, że „każda wystarczająco zaawansowana technologia jest nieodróżnialna od magii”.
W świecie, w którym tak łatwo było umrzeć, np. na przeziębienie, ludzie chętnie wierzyli, że spirytyzm i nauka pomogą im odnaleźć swoich bliskich
Spirytyzm ma w sobie także element nadziei w świecie, który tak bardzo jej potrzebuje, bo oddala się od dewocyjnej religii. W tym świecie bardzo łatwo umrzeć: wystarczy się mocniej przeziębić. Nadzieja wyrażana przez spirytyzm obiecuje, że inny, duchowy wymiar istnieje, i że osiągnięcia nauki pozwolą wszystkim ludziom odnaleźć swoich zmarłych bliskich, a potem utrzymać z nimi kontakt.
Te sprawy zresztą traktowano po prostu poważnie: istniała prasa specjalistyczna i fachowcy zajmujący się wnikliwym badaniem osób uprawiających spirytyzm – nie tylko ich domniemanych zdolności, również ewentualnych szachrajstw.
Marszałek jasnowidzący
O tym mniej więcej jest świetna książka Agnieszki Haskiej i Jerzego Stachowicza „Jasnowidze i detektywi” opowiadająca o osobliwym zbliżeniu działań wywiadowczych i zjawisk paranormalnych. Historie opisane przez Haską i Stachowicza, skupione głównie (ale nie tylko) na Polsce czasów dwudziestolecia międzywojennego, dają szeroką perspektywę społeczną (wirujące stoliki były szalenie modne wśród elit, a mediumiści jasnowidze stawali się celebrytami), kulturową (dzięki analizie prasy popularnej) i kryminalistyczną.
Nie było nic dziwnego w tym, że marszałek Piłsudski, bardzo zainteresowany tematem, korzystał z usług mediumistów i sam podobno przejawiał pewne zdolności paranormalne. Nie dziwiło też niemal nikogo, że z tych samych usług korzystała w wyjątkowo trudnych śledztwach policja. Spirytyści zresztą nie pozostawali bierni i chętnie podejmowali się zadań stricte policyjnych. Jednym napędzało to popularność i napełniało kabzę, inni traktowali tę pracę jak rodzaj misji.
Tym, co wyróżnia „Jasnowidzów i detektywów”, jest nie tylko rzetelność w oddaniu, nomen omen, ducha epoki, w której tajemniczy mediumiści mogli się stać władcami masowej wyobraźni, zaś opinię publiczną w prawdziwą emocjonalną drżączkę wprawiały doniesienia prasy brukowej o satanistycznych orgiach na burżujsko-arystokratycznych salonach. W książce Haskiej i Stachowicza znajdziemy nade wszystko cudownej urody portrety rozmaitej maści kombinatorów, Ostapów Benderów polskiego i międzynarodowego spirytyzmu. To jest cała galeria typków, z których każdy zasługuje co najmniej na film biograficzny.
Weźmy Jana Guzika (1875–1928), który robił światową karierę jako medium. Do jego naczelnych sztuczek należało przechodzące w szept, na wpół brzuchomówcze bełkotanie oraz machanie w ciemności palcami wysmarowanymi fluorescencyjną substancją i kłapanie dłonią w pończosze. Zdemaskowano go po dekadach działalności jako oszusta, a i tak nadal praktykował, znajdując chętnych, co jest tylko dowodem na to, że publiczność chciała być oszukiwana.
Życie Czesława Czyńskiego (1858–1932), hipnotyzera, chiromanty, parapsychologa, „astralnego detektywa”, rzekomego satanisty i rzeczywistego bigamisty, nadaje się na cały serial (przedziwne, że nikt go jeszcze nie nakręcił, co świadczy o nędzy naszej popkultury). Czyński, szlachcic z pochodzenia, wychował się we Francji, dokąd jego rodzina uciekła po klęsce powstania styczniowego. Francuszczyzna dodała mu blichtru, gdy przerwał studia filozoficzne w Krakowie i rzucił się w latach 80. XIX w. w otchłań parapsychologii (posługiwał się przy tym dyplomem doktorskim nieistniejącej włoskiej uczelni). Biografię pięknego, postawnego mężczyzny znaczą kolejne żony i kolejne fascynacje (hipnozą, ezoteryką, gnozą, masonerią, martynizmem), kolejne miejsca zamieszkania (m.in. Paryż, Sankt-Petersburg, Drezno i Warszawa) i kłopoty z lokalną socjetą oraz policją. Czyński zarabiał na życie nie jako medium, lecz jako mag, a to, jak twierdził, jakościowa różnica. „Mag własnowolnie zarządza swą eksteryoryzacją i swoją podróżą astralną, dobrowolnie zapada w stan kataleptyczny, graniczący ze śmiercią, w którym jest jego ciało astralne (...). Podczas takiej wyprawy astralnej ciało lotne, jak myśl lub światło, przebywa przestrzenie bez przeszkody, towarzyszy widmom, ludziom i czynnościom, śledzi je, widzi klisze astralne – sploty i zarody przyszłych zjawisk. Takim magiem, takim wyprawcą i podróżnikiem astralnym do pełnego niebezpieczeństw bieguna życiowego, jest autor niniejszej broszury, dr Czesław Czyński” – pisał sam o sobie w 1914 r. w książeczce „!!1914!! Przepowiednie polityczne Czesława Czyńskiego (Punar-Bhava)”. Czyński nie tylko leczył chore dusze, lecz także pracował jako spirytualny wywiadowca. „Chętnie przepowiadał przyszłość, podróżował astralnie, wróżył z kart i z ręki, odczytywał listy, posługując się wiedzą grafologiczną (...). Nic dziwnego, że oprócz osób chcących dowiedzieć się, czy wygrają na loterii albo poznają miłość swego życia, pojawiały się takie, które miały bardziej przyziemne problemy: kto podkrada pieniądze z kasy, czy mąż zdradza, gdzie zniknął wspólnik wraz z gotówką, czy list o spadku jest prawdziwy? Czyński szybko stał się więc astralnym Sherlockiem Holmesem” – zauważają Haska i Stachowicz. I zajął się robotą detektywistyczną, specjalizując się w astralnych poszukiwaniach zaginionych.
Wiara w dane
To oczywiście nie koniec tej parady. Jest w „Jasnowidzach i detektywach” miejsce dla Stanisława Wotowskiego (1895–1939?), policjanta, dziennikarza, aferzysty, prywatnego detektywa, który posiadł zdolność rozkręcania wielkich afer (związanych także z ezoteryką i okultyzmem) po to tylko, by móc je spektakularnie rozwiązywać. A także dla Stefana Ossowieckiego (1877–1944), inżyniera jasnowidza, który starał się być – mimo wielkiej sławy – uczciwym medium, oraz Rafała Schermana (1877–1940), geniusza psychografologii.
Biografie wszystkich tych ludzi kończy wojna. Po niej świat był już całkiem inny. Ciekawe jednak, że odpowiednikiem ówczesnej fascynacji połączeniem sztuki detektywistycznej i spirytualizmu są dzisiejsza wiara w nieograniczone możliwości technologii kryminalistycznej (wystarczy przyjrzeć się technofetyszyzmowi seriali z cyklu „CSI”) i nadzieje pokładane w analizie wielkich zbiorów danych. Wyznawcy big data twierdzą, że za ich pomocą algorytmy sztucznej inteligencji mogą zapobiegać przestępstwom, wykrywając przyszłych zbrodniarzy (tu też mamy serial „Impersonalni”). Magia czy tylko wiara w naukę?
Agnieszka Haska, Jerzy Stachowicz, „Jasnowidze i detektywi”, Sonia Draga (Post Factum) 2019