Po dojściu w Niemczech Adolfa Hitlera do władzy powstało w Polsce kilka partii narodowo-socjalistycznych. Ich hasła znalazły uznanie kilkudziesięciu tysięcy Polaków
okładka Magazyn 18 października 2019 r / Dziennik Gazeta Prawna
W październiku 1934 r. jedno ze starostw na Śląsku zdecydowało o likwidacji kilku powiatowych oraz kilkudziesięciu miejscowych oddziałów Radykalnego Ruchu Uzdrowienia. „Grupy RRU zaczepiają obywateli, stwarzając zagrożenie, niepokój społeczny, narażają bezpieczeństwo ludzi, porządek prawny. Tworzą przy tym, pod komendą prezesa powiatowego Matuszyńskiego Franciszka oddziały umundurowane, zorganizowane i szkolone na sposób wojskowy pod dowództwem własnych komendantów (…) Zakazuje się noszenia mundurów, czapek, odznaczeń, sztandarów świadczących o przynależności do ruchu RRU” – napisano w uzasadnieniu.
W tym czasie Radykalny Ruch Uzdrowienia był jedną z najszybciej rozwijających się organizacji narodowo-socjalistycznych w Polsce. Działał głównie na Śląsku i w Zagłębiu, ale próbował zdobyć zwolenników w Krakowskiem, Poznańskiem, Łódzkiem, na Pomorzu. W ciągu roku liczba jego sympatyków sięgnęła ok. 10 tys., a wydawane przez partię pismo „Front Polski Zbudzonej” ukazywało się w zawrotnym jak na niezależne warunki nakładzie 6 tys. egzemplarzy. W marcu 1934 r. tylko z oddziałów RRU w Nowej Wsi i Bieluszowic przemaszerowała do Lipin Śląskich umundurowana kolumna 220 członków ruchu, by złożyć życzenia urodzinowe swojemu przywódcy Józefowi Kowalowi-Lipińskiemu.
RRU była najciekawszą partią narodowo-socjalistycznego nurtu. Nie tylko dlatego, że jako jedyna nie miała w nazwie „narodu” i „socjalizmu”, lecz z tego powodu, że zbudowała, wzorem III Rzeszy i faszystowskich Włoch, system wodzowski. W przeciwieństwie do Kowala-Lipińskiego ludzie stojący na czele innych ruchów nie wykazywali ciągot do kreowania własnego kultu. Urzędnik Józef Grałła z Mysłowic, adwokat Wacław Kozielski z Sosnowca, były policjant Walenty Kosarz, właściciel drukarni Józef Piecha czy Władysław Obrębski z Pabianic – nazwiska, które w historii polskiego narodowego socjalizmu przewijają się najczęściej, to w zasadzie polityczni awanturnicy, czasem autorzy przekrętów finansowych, którzy roztopili się w historii, nie pozostawiając po sobie niemal zupełnie nic.
Józef Kowal-Lipiński też się roztopił, był jednak w tym gronie postacią najoryginalniejszą. Należał do Polskiej Organizacji Wojskowej i brał udział w pierwszym powstaniu śląskim – w kolejnych dwóch również, ale już nie z bronią w ręku (podczas drugiego powstania pracował w Polskim Komitecie Plebiscytowym, a podczas trzeciego był referentem I Szturmowej Kompanii w Piekarach). Należał do PPS Frakcji Rewolucyjnej, jednak dość krótko – doszło do niejasnych zadrażnień finansowych. Pochodził z rodziny górniczej i pracował w kopalniach, później kształcił się w dziedzinie prawa, by ostatecznie założyć w Lipinach podwójny interes: sklep tytoniowy i biuro porad prawnych.
Ale przede wszystkim Kowal-Lipiński chciał zostać wodzem. „Ruch antyżydowski nie jest mi obcy, gdyż już w 1921 roku organizowałem go” – wszystko wskazuje więc na to, że pierwotną inspiracją był dla niego Benito Mussolini. Konkretną drogę wskazał mu jednak kilkanaście lat później Adolf Hitler. I opatrzność. „Mam trzydzieści trzy lata” – zapisał w 1934 r. – „Chrystus Bóg rozpoczął działalność akurat, gdy miał trzydzieści trzy lata. W nowych czasach Adolf Hitler liczył także trzydzieści trzy lata, gdy się odbył w styczniu 1923 r. pierwszy zjazd jego narodowego socjalizmu”.
Kowal-Lipiński chętnie dopisałby się do tej listy.

Z miłości do Hitlera

Wszystkie narodowo-socjalistyczne partie międzywojennej Polski ceniły Hitlera, choć zarazem wyraźnie podkreślano w tych kręgach zagrożenie płynące ze strony III Rzeszy. To nie jedyny paradoks polskich nazistów: z życzliwym zainteresowaniem obserwowali bolszewicki eksperyment – opowiadali się m.in. za zniesieniem podziału klasowego i upaństwowieniem gospodarki, jednak oficjalnie przyjmowali kurs antykomunistyczny. Nie mogło być inaczej, bo komunizm w sanacyjnej Polsce był na cenzurowanym i wszelkie przejawy sympatii wobec ZSRR łatwo mogły się skończyć Berezą Kartuską.
Pod tym względem sympatie dla Hitlera był stosunkowo bezpieczne. Ostatnie przedwojenne lata to w oficjalnej polskiej polityce zagranicznej próba szukania kompromisu z III Rzeszą, a przynajmniej niedrażnienia Führera. Cenzura zdejmowała z afisza nawet parodiujące go farsy, a Hermann Göring bywał częstym gościem na białowieskich polowaniach u prezydenta Ignacego Mościckiego, z którym zresztą, mimo znacznej różnicy wieku, bardzo się polubili. Inaczej mówiąc – bycie sympatykiem Hitlera, a nawet narodowym socjalistą – nie było w ówczesnej Polsce zabronione. Przykładem tego jest zachowany w Archiwum Akt Nowych tajny dokument Urzędu Wojewódzkiego Łódzkiego z 20 maja 1935 r., którego szef informował: „(…) komunikuję, że książka Hitlera «Mein Kampf» może być bez przeszkód rozpowszechniana. Równocześnie Urząd Wojewódzki Łódzki wyjaśnia, iż książka ta istotnie uległa swego czasu zajęciu za pewne ustępy znajdujące się w treści tej książki. Wskutek jednak osiągnięcia porozumienia rzeczona konfiskata nie miała być w praktyce stosowana”.
W takiej atmosferze nie jest zaskakujące, że Kowal-Lipiński otwarcie określał zamach majowy 1926 r. „faszystowskim”, podobnie jak „faszystowską” nazywał Polskę pomajową. I nie był to w jego ustach zarzut – był wielkimi miłośnikiem marszałka Józefa Piłsudskiego i stawał po jego stronie w sporze z Romanem Dmowskim. Podobnego zdania były również pozostałe narodowo-socjalistyczne ugrupowania ówczesnej Polski, która jak RRU Kowala-Lipińskiego czuły się stosunkowo bezpiecznie, wyrażając podziw dla luminarzy światowego faszyzmu czy nazizmu.
Partia Narodowych Socjalistów w swoim organie „Błyskawica” donosiła: „Były murarz i były wielki bojownik ruchu socjalistycznego we Włoszech – Mussolini zdołał w narodzie swoim obudzić ducha, wskrzesić go do życia w momencie najkrytyczniejszym dla państwa włoskiego (…) Malarz Hitler pomimo ze wszech stron napierającego bojkotu dopiął swego. Pociągnął naród do odnowienia państwa, zdołał wyrwać naród z bagna międzynarodowego żydostwa. Walka powiodła się na całym froncie – bowiem Hitler osiągnął swój cel. Zniszczył doszczętnie komunizm, w niwecz obrócił marksizm, wyeliminował ze społeczeństwa międzynarodowych pasożytów zamykając ich w obozach koncentracyjnych”.
Jeżeli polskim nazistom coś się w III Rzeszy nie podobało, to jej powściągliwość w kwestiach socjalistycznych. Hitlerowi zarzucano zdradę rewolucji narodowo-socjalistycznej i stanie się „manekinem w rękach prawicy społecznej” – jak ujęto to na łamach „Narodowego Socjalisty”. Polscy kontynuatorzy jego dzieła brali sobie do serca drugi człon nazwy tego ruchu – zazwyczaj zresztą przekraczając granice zdrowej naiwności.

Zaczęło się od Mickiewicza

Radykalny Ruch Uzdrowienia był najbardziej dynamiczną partią narodowo-socjalistyczną w Polsce, ale nie jedyną. Z kilku drobniejszych stronnictw w czerwcu 1933 r. powołano do życia Partię Narodowych Socjalistów, miesiąc wcześniej ukonstytuowała się Narodowo-Socjalistyczna Partia Robotnicza, zaś w styczniu tego roku – Polska Partia Narodowo-Socjalistyczna. W wyniku sporów ugrupowania te nieustannie rozpadały się, a ich dawni członkowie powoływali do życia nowe twory, jak Narodowo-Socjalistyczną Partię Miast i Wsi, Polską Partię Narodowych Socjalistów czy Narodowo-Socjalistyczną Partię Pracy.
„Włoski faszyzm i niemiecki nazizm znalazły gorliwych naśladowców wśród śląskich narodowców. Zwłaszcza sukcesy hitleryzmu podziałały na wyobraźnię domorosłych wodzów i uzdrawiaczy porządku społecznego. Przejęli od niego zewnętrzną symbolikę i teatralne gesty. Nacjonalizmowi niemieckiemu przeciwstawili rodzimy, równie zachłanny i nietolerancyjny do wszystkiego, co obce. W jarmarcznym zgiełku natarczywej propagandy i autoreklamy głosili zmierzch starego świata i narodziny nowego ładu w wyniku «przełomu narodowego»” – pisał śląski historyk Edward Długajczyk.
Mimo podziwu dla Mussoliniego i Hitlera wszyscy polscy naziści wyprowadzali swój rodowód z rodzimej tradycji. „Twórcą i pionierem narodowego socjalizmu jest bezsprzecznie Adam Mickiewicz” – przekonywano na łamach „Błyskawicy” i przytaczano zdanie wieszcza z okresu redagowania przez niego „Trybuny Ludu”: „Socjalizm, aby się kiedyś stać wszechludzkim, powinien wprzód stać się narodowym”. Mając twarde oparcie w słowach Mickiewicza, ideolodzy nurtu szli dalej. Drugim filarem ich koncepcji stał się Bolesław Limanowski – postać o tyle ważna, że był on wzorem również dla Polskiej Partii Socjalistycznej, a więc także dla Piłsudskiego i sanacji. Jego zdanie, że „patriotyzm i socjalizm nie tylko nie są przeciwnymi sobie, ale się wzajemnie potęgują” – drukowane było powszechnie wielkimi czcionkami w większości nazistowskich periodyków. Poza tymi dwoma klasykami narodowi socjaliści chętnie odwoływali się do tradycji z końca poprzedniego stulecia, takich jak Socjalistyczne Stowarzyszenie Lud Polski, paryska Gmina Narodowo-Socjalistyczna, Polska Narodowo-Socjalistyczna Partia czy krakowski Związek Niezawisłych Narodowych Socjalistów.
Wspólną myślą ugrupowań był antysemityzm – „rozwiązanie” kwestii żydowskiej postrzegano jako panaceum na wszystkie problemy ówczesnej Polski – od kulturalnych po gospodarcze. „Jeśli dłużej to potrwa – nauka polska, sztuka polska, inteligencja polska, całe nasze życie zginie w morzu żydowskiego żywiołu” – przestrzegano w „Narodowym Socjaliście”. „Żydzi muszą być wyeliminowani, wyłączeni z przyszłego nowego ustroju, gdyż moralność Żydów stoi w zasadniczej sprzeczności z podstawami moralnymi, na których ma się opierać chrześcijański ustrój społeczno-gospodarczy” – uzupełniano we „Froncie Polski Zbudzonej”. Jeśli zaś chodzi o kwestie ekonomiczne, powyższe zdania dobrze uzupełniał referat wygłoszony na jednym z wieców Narodowo-Socjalistycznej Partii Miast i Wsi, który zanotował obecny na miejscu agent policji: „Cały kapitalizm we współczesnej Polsce jest skupiony w rękach żydowskich. Wypowiadając walkę żydostwu, zwalcza się tym samym kapitał zagraniczny, który wyzyskuje robotnika polskiego. Kapitał żydowski, mszcząc się za pogromy, a równocześnie dla osiągnięcia jeszcze większych zysków, wywołał rewolucję w Rosji, a ostatnio w Hiszpanii, teraz zaś chce zrobić w Polsce to samo”.
„Antysemityzm w Polsce jest niewątpliwie niesłychanie silny, niesłychanie głęboki (…) Wsiadłszy na konika antysemityzmu jest niezwykle łatwo znaleźć oparcie w masach i mieć ulicę za sobą” – pisał w sierpniu 1934 r. publicysta krakowskiego „Czasu”. Nic też dziwnego, że w sytuacji, kiedy antyżydowskie hasła były tak nośne, poszczególne partie zarzucały sobie wręcz nawzajem zbyt małą dawkę antysemityzmu. „Antysemityzm Partii Narodowych Socjalistów jest bardzo blady, raczej dla oka, ponieważ narodowemu socjaliście wypada być antysemitą (…) Polska Partia Narodowo-Socjalistyczna spod znaku «Swastyki» jest wyraźnie filosemicka” – pisano na łamach „Jednej Karty”, organu Narodowo-Socjalistycznej Partii Robotniczej. Tego samego zdania był Kowal-Lipiński, który po całej litanii zarzutów wobec PNS, konkludował we „Froncie Polski Zbudzonej”: „Sam antysemityzm, zresztą niewidoczny i bierny – nie wystarcza”. Najwięcej jednak w tej kwestii dostawało się Endecji, określanej najłagodniej jako „staruszka”, ale wspominano też coś o „starych, zrudziałych mamutach partyjnych” oraz „partii z czasów lepianki i cepa”. Zgodnym chórem wszystkich organów polskiego narodowego socjalizmu, była ona antysemicka wyłącznie na papierze.
„Kwestia żydowska” była w gruncie rzeczy jedyną, w której wszystkie partie były zgodne. Może jeszcze w sprawie radykalnie negatywnego stosunku do kapitalizmu – ten jednak łączono z Żydami. Poza tym przyszłą Polskę jedni widzieli jako bezklasową wspólnotę ludzi pracy, „dyktaturę narodu” – co Jarosław Tomasiewicz z Uniwersytetu Śląskiego, autor wydanej w 2012 r. książki „Rewolucja narodowa”, nazwał „nacjonalkomunizmem”; inni jako podobną wspólnotę, tyle że z Wodzem na czele – co z kolei Tomasiewicz uznaje za „proletariacki monarchizm”. Między tymi skrajnościami panowała programowa próżnia – za dostatecznie doskonałą uznawano po prostu Polskę bez Żydów.

Kolorowe odcienie nazizmu

Choć zarzucano Endecji „papierowy” antysemityzm, to zarazem potępiano ją za stosowanie przemocy wobec ludności żydowskiej. W „Narodowym Socjaliście” pisano o „pałkarskich metodach gwałtu”, a w sierpniu 1933 r. redaktorzy „Błyskawicy” zwracali się z apelem do czytelników: „W programie Narodowo-Socjalistycznym z naciskiem podkreśla się również bezwzględną walkę z żydostwem – lecz walkę tę prowadzimy wręcz przeciwnymi metodami niż metody stosowane przez Hitlera i dotychczasowych prowodyrów wszelkich ruchów antyżydowskich w Polsce. Każde posunięcie nielicujące z godnością narodowego socjalisty będziemy z całą surowością piętnować i karcić, a wszelką robotę warcholską tłumić będziemy w zarodku. Niechaj żaden Narodowy Socjalista nie da się wciągnąć w odmęty awantur i ekscesów, pozostawiając decyzję w kierowaniu akcją tym, którzy do tego zostali powołani”. Nieco ostrzejszym językiem wtórował tej opinii „Front Polski Zbudzonej”. Na jego łamach Kowal-Lipiński pisał: „Nie będziemy Żydów bić ani maltretować, gdyż to do niczego nie doprowadzi. My Żydów nie nienawidzimy, gdyż nienawidzić można tylko równego lub silniejszego. My się Żydami brzydzimy, jak brzydzimy się szczurami i robactwem”.
Rzeczywistość wyglądała inaczej. Artykuły te były asekuracją, mającą uspokoić władze, które infiltrowały środowisko, niejednokrotnie konfiskowały nakłady gazet, aresztowały bojówkarzy, a często po prostu zakazywały działalności – jeśli nie całych partii, to lokalnych oddziałów. Sanacyjna Polska tego okresu była państwem policyjnym. Narodowy socjalizm nie był zakazany i tolerowano go – zwłaszcza że zwykle opowiadał się po stronie władzy – ale był krępujący. Szczególnie gdy członkowie partii zostali umundurowani, bez skrępowania „hajlowali”, manifestacyjnie paradowali w uniformach po ulicach miast, odbywali przeszkolenia wojskowe, a już z pewnością – gdy dochodziło do pobić i dewastowania żydowskiej własności. Nawiasem mówiąc, nie tylko żydowskiej. Członkowie wszystkich tych partii byli ze sobą nieustannie skłóceni, atakowali się wzajemnie – określając bliźniacze programy „beztreściwymi i głupimi”, stworzonymi przez „durniów lub draniów” – czasem dochodziło też do rękoczynów.
Przeważnie jednak ofiarą padali Żydzi. „W woj. śląskim członkowie NSPR występowali na zewnątrz w umundurowaniu. W kilku wypadkach doszło do zakłócenia spokoju publicznego ze strony elementu awanturniczego partii, który atakował żydowską publiczność uliczną w Katowicach” – zanotowano w raporcie dla MSW, a kilka dni później uzupełniono: „Z powodu dopuszczenia się ekscesów, została zawieszona i rozwiązana przez władze lokalna organizacja NSPR w Bytkowie”. O incydentach pisała też prasa codzienna. Związana z PPS „Gazeta Robotnicza” w artykule „Polscy hitlerowcy terroryzują” informowała o wtargnięciach i pobiciach dokonywanych przez narodowych socjalistów w jednej z żydowskich świetlic młodzieżowych w Katowicach. „Nasi domorośli hitlerowcy rozpoczynają, jak widzimy, przemawiać do ludzi metodami bojówkarzy hitlerowskich. Są jeszcze słabi, więc ograniczają swe bohaterskie wyczyny na razie w stosunku do bezbronnej młodzieży żydowskiej” – pisano, nie zaznaczając jednak, o jaką partię chodzi.
To ostatnie jest akurat dziwne, bo były one łatwo rozpoznawalne. Ówczesny publicysta śląskiego „Echa Tygodnia” nazwał nurt „kwadraturą koszuloków”, bo istotnie to właśnie koszule stanowiły podstawowy wyróżnik poszczególnych organizacji. Współczesny neonazista byłby nieco skonsternowany, gdyby znalazł się wśród swoich kolegów sprzed kilkudziesięciu lat, byli oni bowiem wówczas gronem barwnym, niemal tęczowym. Członkowie RRU nosili koszule błękitne, PNS – stalowoszare, zielone przypadły członkom PPNS, zaś NSPR – zasadniczo wiśniowe, choć dopuszczano też kolor beżowy. Poza kolorami wszystko jednak różniło się bardzo nieznacznie – były czapki, spodnie, buty i cały pakiet symboli: błyskawice, swastyki etc.

Brak żywszej aktywności

Władze śledziły rozwój tych ruchów, w każdej z partii mając swoich ludzi, którzy nadsyłali raporty. Nie musieli być to funkcjonariusze – w tamtych latach istniał w policji fundusz na opłacenie donosicieli, co w czasach biedy kusiło wielu. I policyjne informacje są niekiedy zaskakująco szczegółowe.
„Mimo rozwiązania NSPR przez władze administracyjne ugrupowanie to działało nadal, lecz w sposób zakonspirowany. Skutkiem rozwiązania jednak pogłębił się znacznie chaos panujący jeszcze poprzednio w partii. W woj. wileńskim odłam katowicki NSPR przerwał jakąkolwiek działalność, a odłam sosnowiecki postanowił z dniem 5 lipca zmienić nazwę na Narodowo-Socjalistyczną Partię Pracy” – donoszono w raporcie z lipca 1934 r. Raport ten mówi nie tylko o głębokości infiltracji narodowych socjalistów, ale też o ich sytuacji. Uderzają widomości o sporach, o malwersacjach finansowych dokonywanych przez kierownictwo, o osobistych animozjach. Niektóre z partii z tych właśnie powodów nie wykazywały żadnej aktywności, bo nie były w stanie stworzyć programu i kończyły żywot po kilkumiesięcznej działalności. Te bardziej zgodne przetrwały jednak niewiele dłużej – od 1935 r. ruch zanika, a już z pewnością traci pierwotny impet.
„Mimo że RRU jest legalnie istniejącym stronnictwem, nie tylko, że jest zwalczany przez przeciwników partyjnych, lecz i ze strony władz administracyjnych; a to, że władze zakazują na drodze wydawania okólników wstępowania do RRU, zaś pojedynczy urzędnicy, jak naczelnicy gmin, wobec członków i innych wyrażają się, że o ile będą w RRU zostaną albo z pracy wydaleni, ale pracy nie dostaną” – skarżył się Kowal-Lipiński, trafnie opisując metody stopniowej likwidacji narodowego-socjalizmu przez rządzących. Ale władze nie musiały się w tym kierunku przesadnie wysilać. „Działalność również znikoma (…) Jak w NSPR, zauważono również w PNS napływ ludzi o przeszłości kryminalnej i to w większej ilości”– raportowano z terenu do ministerstwa i podobne doniesienia pojawiały się z biegiem czasu coraz częściej. Naziści targani wewnętrznymi sporami wykruszali się sami.
Narodowo-Socjalistyczna Partia Robotnicza została rozwiązana wiosną 1935 r., jej epigoni z Narodowo-Socjalistycznej Partii Miast i Wsi dogorywali rok. Ostatni numer „Narodowego Socjalisty”, organu Partii Narodowych Socjalistów, ukazał się w 1937 r., choć dokumenty wspominają o jakimś zebraniu jeszcze w 1938 r. Prawda jest taka, że – jak zauważył już w maju 1936 r. autor raportu dla MSW – „ugrupowania narodowo-socjalistyczne nie wykazywały żywszej działalności”.
A Józef Kowal-Lipiński? Po rozwiązaniu w maju 1935 r. RRU, dwa lata później wznowił działalność organizacji pod nazwą Narodowo-Radykalny Ruch Uzdrowienia, przeniósł się do Warszawy i publikował w piśmie „Nowa Polska” – związanym z Ruchem Narodowo -Państwowym. Ale – jak pisze współczesny historyk Olgierd Grott – „NRRU ze swoim wodzem już nic nie znaczyli w toczącej się rozgrywce politycznej, nawet pisane przez Kowala-Lipińskiego artykuły umieszczano na ostatnich stronach gazety”. Spróbował jeszcze raz. W 1938 r. wystartował w barwach NRRU w wyborach parlamentarnych w okręgu pszczyńskim i rybnickim. Otrzymał jeden głos.