Pech francuskiego Kościoła polegał na tym, że zwalczanie jego nadużyć okazało się idealnym paliwem dla wszystkich partii wspierających III Republikę
Dziennik Gazeta Prawna
Obchody Święta Konstytucji 3 maja miały upłynąć dla opozycji pod znakiem wystąpienia Donalda Tuska. Jednak wykład szefa Rady Europejskiej przyćmiło wystąpienie Leszka Jażdżewskiego, które przez prawicę zostało uznane za wściekle antyklerykalne.
Słowa naczelnego „Liberté” są kolejnym gwoździem do trumny, jaką od dawna przygotowuje katolicyzmowi w kraju nad Wisłą Episkopat. Będzie ona gotowa, gdy Kościół da się sprowadzić do roli przybudówki obozu prawicy, z całych sił uczestnicząc w walce politycznej i oczekując w zamian benefitów oraz przymykania oka przez aparat państwa na nadużycia kleru. Partie opozycyjne uznają wtedy antyklerykalizm za kluczowe spoiwo łączące je ponad podziałami. Wieko tej trumny zatrzaśnie się, kiedy prawica w końcu przegra wybory.
Jak łatwo mogą politycy w demokratycznym, choć głęboko podzielonym kraju złamać potęgę Kościoła, przekonano się we Francji na początku ubiegłego stulecia.

Ostatnia katedra

Po druzgocącej klęsce Napoleona III pod Sedanem niemieckie wojska w połowie września 1870 r. obległy Paryż. Cesarstwo waliło się, demokraci proklamowali III Republikę. W tych dniach przemysłowcy Alexandre Legentil i Hubert Rohault de Fleury złożyli przysięgę, że jeśli Francja wyjdzie obronną ręką z katastrofy, to aby wyrazić wdzięczność Zbawcy, doprowadzą do wybudowania na górującym nad Paryżem wzgórzu Montmartre wspaniałej katedry.
Takie postanowienia nie były niczym szczególnym w kraju, którego ponad 98 proc. mieszkańców deklarowało katolicyzm. Nie zmieniły tego Oświecenie ani krwawe prześladowania po wybuchu rewolucji 1789 r. Represje trwały krótko, po nich Kościół odzyskał pozycję, choć w konkordacie narzuconym Watykanowi w 1801 r. Bonaparte przyznał sobie prawo do nominowania biskupów spośród wybranych przez siebie duchownych.
Napoleon poniósł klęskę i we Francji restaurowano monarchię, ale konkordat pozostał. Wiązał on tak mocno struktury Kościoła ze świecką administracją, że Ludwik XVIII nadał katolicyzmowi rangę religii państwowej. Wprawdzie po rewolucji w 1830 r. Filip I Orleański usunął ten zapis z konstytucji, lecz Kościół zachował szczególną pozycję. Z budżetu państwa opłacano koszty utrzymania świątyń i seminariów oraz wypłacano księżom pensje. Mogli oni jednocześnie zbierać datki od wiernych.
W takich realiach prywatna deklaracja Legentila i de Fleury’ego szybko stała się zobowiązaniem ogólnonarodowym. Pomysł budowy bazyliki pobłogosławił w kwietniu 1871 r. papież Pius IX, demonstrując tak niechęć do rewolucjonistów, którzy przejęli władzę w Paryżu. Miesiąc później Komuna Paryska została rozgromiona, a premier Louis Adolphe Thiers zabrał się za budowę zrębów III Republiki. W jego przekonaniu nowa Francja nie powinna zbytnio różnić się od tej utraconej wraz z wojenną klęską. „Republika będzie konserwatywna lub nie będzie jej wcale” – ogłosił podczas przemówienia przed Zgromadzeniem Narodowym w listopadzie 1872 r.
Jednocześnie trwały dwie ogólnonarodowe zbiórki. Francuzi składali się na spłacenie olbrzymich reparacji wojennych i na nową katedrę. Obie przeprowadzono w rekordowym tempie. Gdy dobiegły końca, a niemieckie wojska wycofały się z terytorium Francji, Zgromadzenie Narodowe 25 lipca 1873 r. przyjęło przytłaczającą większością głosów uchwałę, że bazylika Sacré-Cœur (Najświętszego Serca) będzie pokutnym „wotum francuskiego narodu dla Najświętszego Serca Jezusowego”. Jej budowę ukończono dopiero w 1914 r.
W tym czasie Francja zmieniła się nie do poznania, a Sacré-Cœur stała się ostatnią wielką świątynią chrześcijańską wzniesioną na ziemiach „najstarszej córy Kościoła”.

Kryzysy wiary

Przez pierwsze dekady istnienia III Republiki Kościół odegrał podczas kolejnych kryzysów fatalną rolę. Założony przez inżyniera Eugene’a Bontouxa bank Union Générale kupił sobie przyjaźń biskupów. Następnie zdobył zaufanie drobnych ciułaczy, reklamując się, iż jest instytucją popieraną przez papieża. Dzięki temu zebrał depozyty, których suma przekroczyła 150 mln franków (roczny dochód budżetu państwa wynosił 3 mld). Kapitał Union Générale został roztrwoniony podczas spekulacji giełdowych i katolicki bank upadł w styczniu 1882 r.
Sześć lat później w wyniku afery panamskiej, gdy bankrutowała spółka mająca przekopać kanał łączący dwa oceany, podobne nieszczęście dotknęło 85 tys. ciułaczy. Na fali powszechnego oburzenia wielką popularność w 1889 r. zdobył minister wojny Georges Boulanger. Kościół zaczął wspierać generała, głoszącego konieczność przywrócenia monarchii. Obalić republiki jednak się nie udało, bo Boulanger odmówił stanięcia na czele puczu.
Ta klęska nie zmieniła postawy duchowieństwa szczerze nienawidzącego republikańskich porządków. „Kościół był główną siłą dążącą do restauracji monarchii. Publikacje »La Croix« (organ Augustianów) odzwierciedlały nieprzejednane antyrepublikańskie stanowisko kleru francuskiego” – opisuje w monografii „Państwo a Kościół we Francji” Henryk Łakomy. „Odprawiano publiczne modły o powrót króla i o krucjatę w celu przywrócenia państwa papieskiego” – dodaje. Prasa lewicowa odpowiadała atakami na kler.
Podobnie działo się w parlamencie, gdzie związane z Kościołem partie marzące o przywróceniu monarchii zdobywały podobną liczbę głosów, co stronnictwa radykalne i socjalistyczne. W efekcie rządzili głównie umiarkowani republikanie. Im zaś wdawanie się w otwarty konflikt z klerem zdecydowanie się nie opłacało. „Ceremonialne czynności stanu cywilnego – chrzty, małżeństwa i pogrzeby dokonywały się w kościołach. (…) Życie gminy i parafii, gdzie proboszcz był pierwszym lokalnym notablem, toczyło się na niewielkiej obszarowo przestrzeni z kościołem w centrum, merostwem ze szkołą, figurami świętych na rozstajach dróg. Wiara pozostawała ważnym elementem egzystencji ludzkiej” – wylicza Łakomy.
Ale równowaga nigdy nie trwa wiecznie. Tą ostatecznie złamała afera kpt. Alfreda Dreyfusa.

Sprawiedliwość ma znaczenie

Oskarżenie oficera Sztabu Generalnego o szpiegostwo wstrząsnęło Francją. Przy czym wcale nie najważniejsze było to, iż został skazany na dożywotnie zesłanie na Wyspę Diabelską (leży u wybrzeży Gujany Francuskiej) za sprawą pomówień i sfałszowanych dowodów zdrady. Najważniejsza w aferze Dreyfusa okazała się otoczka polityczna. Kapitan był postępowcem, republikaninem i Żydem, zaś w Sztabie Generalnym dominowali monarchiści.
Jednak za postępowym oficerem ujęła się republikańska część opinii publicznej. Zwłaszcza lewicowi pisarze, dziennikarze i artyści bronili człowieka, który w ich odczuciu padł ofiarą prześladowań. Dla konserwatystów Dreyfus stał się symbolem wszystkiego co zgniłe w republice. Semickie pochodzenie kapitana natychmiast powiązano z wszechobecną wiarą w spiski żydo-masońskie. „Ukazująca się w wielkich nakładach prasa katolicka (m.in. „La Croix”) odmalowywała żydostwo (la juiverie) w najgorszych barwach, jako pandemonium frankmasonów, prześladowców Kościoła i jego wiernych, zbrodniarzy winnych ukrzyżowania Chrystusa” – opisuje Henryk Łakomy.
Ślepy upór, z jakim rojaliści, korpus oficerski i duchowieństwo dążyli do tego, by Dreyfus resztę życia spędził na Wyspie Diabelskiej, okazał się samobójczy dla Kościoła. Dzięki wytrwałości Emila Zoli gromadzono coraz to nowe dowody na niewinność kapitana, a w oczyszczenie jego dobrego imienia zaangażowali się mistrzowie pióra, jak Marcel Proust i Anatol France. Zaś na forum politycznym najzdolniejszy i najbardziej bezwzględny z polityków „obozu postępu” Georges Clemenceau uczynił z afery Dreyfusa prawdziwy młot na konserwatystów i rojalistów.
Udział w zniszczeniu życia niewinnemu człowiekowi oraz uparte propagowanie kłamstw dyskredytowało w oczach opinii publicznej Kościół mocniej niż inne o wiele poważniejsze nadużycia. Zaś Clemenceau uderzał z morderczą celnością. Sprzyjały mu zmiany, szybko zachodzące pod koniec XIX w. „Koleje francuskie są najlepsze na świecie, przoduje jej przemysł samochodowy, a wkrótce i lotniczy, francuski wynalazek kinematografu rozwija się tak szybko, że już w 1897 roku nakręcono film zatytułowany «Joanna d,Arc», długości 277 m. Głównie dzięki wielkiemu Pasteurowi medycyna francuska góruje w całej Europie” – opisuje Jan Meysztowicz w książce „Trzecia postać Marianny”.
Skokowi cywilizacyjnemu towarzyszyła wiara w postęp i rozum. Odzwierciedleniem tego stawały się wyniki kolejnych wyborów parlamentarnych. Pomimo że republikanie, radykałowie i socjaliści tworzyli wiele stronnictw, i tak sukcesywnie spychali konserwatystów do ław opozycji. W czym afera Dreyfusa, wzburzająca od 1894 r. Francuzów, okazywała się coraz bardziej pomocna.

Monachomachia po francusku

„Obłąkańcy wzniecili na nowo we Francji wojnę religijną i rasową” – pisał o Kościele w 1899 r. konserwatywny dziennik „Le Figaro”. W tym czasie koalicyjny gabinet sformował jeden z najzręczniejszych polityków swoich czasów – Pierre Waldeck-Rousseau. „Pięćdziesięcioczteroletni, senator, znakomity adwokat, były minister w rządach Ferry,ego i Gambetty, onegdaj był nadzieją konserwatystów, do których zraziła go ich polityczna ślepota, podczas gdy on wiedział, że roztropny konserwatysta jest zawsze reformatorem” – opisywał go Meysztowicz.
Waldeck-Rousseau, choć nie był rewolucjonistą, to zainicjował zmiany, które przyniosły rewolucyjne konsekwencje. Chcąc ustanowić rzeczywistą kontrolę rządu nad armią, mianował ministrem wojny emerytowanego generała Gastona de Galliffeta. Ten przeprowadził czystkę w Sztabie Generalnym, usuwając z niego rojalistów. Następnie zajął się generalicją, awansując oficerów o poglądach republikańskich, a starych oficerów przenosząc w stan spoczynku. Z kolei pierwszy socjalista w rządzie w historii III Republiki Alexandre Millerand zainicjował wiele ustaw prospołecznych. Dzięki nim robotnicy pracowali krócej, dostali podwyżki i pozwolono im swobodnie zrzeszać się w związki zawodowe. Wcześniej mogli liczyć na pomoc jedynie w parafiach, teraz ich opiekunem stawało się państwo i świeckie centrale związkowe.
Po czym rząd Waldeck-Rousseau uderzył w augustianów, którzy najmocniej zaangażowali się w kampanię szkalowania Dreyfusa. Rewizja w redakcji „La Croix” pozwoliła zdobyć dokumentację świadczącą, że zakon z premedytacją rozpowszechniał fałszywe informacje. Upublicznienie dowodów poruszyło lawinę. Wkrótce prasa „obozu postępu” pełna była artykułów na temat potęgi zakonów, zajmujących się nie tylko wydawaniem gazet, lecz też posiadających fabryki, gorzelnie, winiarnie, lakiernie etc. „Sam Waldeck-Rousseau nie pragnął ani walki z katolicyzmem, ani rozdziału Kościoła od państwa, ani całkowitej likwidacji zakonów, nawet nauczających. Dążył jedynie do eliminacji tych (jezuici, dominikanie, benedyktyni), których działalność wkraczała w sferę polityki” – pisze Meysztowicz.
Jednak postępowa opinia publiczna na wieść, że zakonna armia, licząca ok. 30 tys. mnichów i 130 tys. mniszek, potajemnie włada Francją, domagała się zdecydowanych działań. Antyklerykalne nastroje stale podsycali socjaliści, komuniści, radykałowie. Prasa katolicka podjęła to wyzwanie. Zaroiło się w niej od oskarżeń, że rząd dąży do „dechrystianizacji” Francji. Ten sam zarzut powtarzali proboszczowie podczas kazań. Ale choć za katolików uważała się przytłaczająca większość Francuzów, Kościół znalazł się w głębokiej defensywie. „Wiernych raziła rozszerzająca się nietolerancja, np. działaczom republikańskim podejrzanym o antyklerykalizm odmawiano prawa do publicznego pogrzebu i miejsca na cmentarzu. Zarzucano klerowi próżniaczy, dostatni byt w świecie ideałów, podczas gdy inni musieli wielkim wysiłkiem utrzymywać się przy życiu” – wylicza Henryk Łakomy.
A skoro wiernym nie chciało się bronić Kościoła, ten okazywał się bezradny. Po trzymiesięcznej debacie w lipcu 1901 r. Izba Deputowanych uchwaliła nową ustawę o stowarzyszeniach. Teraz te świeckie mogły rejestrować się od ręki, zaś każdy zakon musiał uzyskać specjalne pozwolenie od rządu. Nieotrzymanie go oznaczało likwidację i konfiskatę całego majątku. Na wieść o tym papież Leon XIII przesłał do Paryża protest. Władze republiki zignorowały list, rozpoczynając sukcesywne delegalizowanie politycznie podejrzanych zgromadzeń zakonnych.

Zagłada zakonów

W zamyśle Waldecka-Rousseau nowe prawo miało być jak skalpel, pozwalający eliminować instytucje najmocniej wspierające Kościół. Podobnie jak z czystką w Sztabie Generalnym, chodziło o zdominowanie dotychczasowego przeciwnika i jego podporządkowanie. Zdecydowane działania premiera przyniosły sukces blokowi republikańskiemu w wyborach w 1902 r. Republikanie, radykałowie i socjaliści zdobyli łącznie 366 miejsc w Izbie Deputowanych, wobec jedynie 220 mandatów dla ugrupowań konserwatywnych.
Triumfujący premier nie przewidział jedynie tego, że sam będzie musiał odejść – tuż po wyborach zdiagnozowano u niego raka. Umierającego polityka na stanowisku szefa rządu zastąpił dobiegający siedemdziesiątki senator Émile Combes. Francuskiemu Kościołowi katolickiemu nie mogło się przytrafić nic gorszego od intelektualisty, który porzucił niegdyś stan duchowny. W młodości Combes napisał znakomitą pracę magisterską na temat filozofii św. Tomasza i został wykładowcą w paryskim liceum prowadzonym przez karmelitów. Nagle, tuż po trzydziestce, zrzucił duchowną szatę, ożenił się i ukończył studia medyczne. Jednak treścią jego życia stało się nie leczenie ludzi, lecz zwalczanie katolicyzmu. „Combes nie był ateuszem czy agnostykiem, wyznawał swoisty deizm, marzył o czymś w rodzaju gallikańskiego kościoła bez dogmatów religijnych, oddanego kultowi Nauki i Postępu. Nienawidził natomiast fanatycznie Kościoła katolickiego” – pisze Meysztowicz.
Gdy Combes dostał władzę, natychmiast ruszył na religijną wojnę. Mając w ręku ustawę Waldecka-Rousseau, zlikwidował wszystkie zgromadzenia zakonne na terenie Francji, przy okazji zamykając też 12 tys. prywatnych szkół katolickich. Przypieczętowano to specjalnym dekretem. Rzucenie do walki z zakonnikami całej administracji państwa wznieciło społeczny opór. Gdy policja i wojsko przejmowały klasztory, a zakonników zmuszano do opuszczenia Francji, w ich obronie stawała miejscowa ludność. Tłum rozpędzano wówczas za pomocą salw z broni palnej.

Sekularyzacja niedoskonała

Wieści o zabitych i rannych osłabiły zapał republikanów, jednak Combes nie uznawał kompromisów. „Republika zginie, jeśli okaże słabość wobec zakonów” – ogłosił podczas jednego z wystąpień w parlamencie. Chcąc przypieczętować zmiany, narzucał kolejne ograniczenia. Urzędnikom państwowym i oficerom zabroniono uczestniczenia w uroczystościach religijnych. Z wszelkich instytucji państwowych, w tym szkół, usunięto krzyże. Uniwersytety otrzymały nakaz relegowania wykładowców, którzy byli jednocześnie osobami duchownymi. W życie wszedł zakaz nadawania tytułów naukowych księżom i zakonnikom.
Błyskawiczną sekularyzację utrwalano kolejnymi ustawami. Ta z lipca 1904 r. zabraniała prowadzenia działalności edukacyjnej duchowieństwu. Nowy papież Pius X napisał osobiście list do prezydenta Francji Emila Loubeta z żądaniem, by ten odmówił złożenia podpisu pod ustawą, bo jest katolikiem. „Bez względu na to, jaka jest osobista opinia prezydenta Republiki w tej dziedzinie, Wasza Świątobliwość winna się liczyć z rolą, jaką prezydentowi wyznacza francuska konstytucja” – odpisał Loubet.
Tymczasem Combes parł do ostatecznej rozprawy z Kościołem. Idealny pretekst do tego dał mu Pius X. Papież nie uznawał zjednoczenia Włoch oraz panowania króla Wiktora Emanuela III w Rzymie. Gdy prezydent Loubet wybierał się na spotkanie z włoskim królem, Pius X przesłał do Paryża notę protestacyjną, napisaną w obraźliwym tonie. Choć była dokumentem poufnym, została jednak opublikowana w dzienniku „L,Humanite”. Cała Francja zawrzała oburzeniem, że papież obraża francuskiego prezydenta.
Korzystając z tego, premier Combes w listopadzie 1904 r. zaprezentował projekt ustawy de facto delegalizującej we Francji Kościół katolicki. Gdy wydawało się, że już nic nie przeszkodzi premierowi w realizacji celu, wybuchła kolejna afera. Tym razem dziennik „Le Figaro” ujawnił, że w Ministerstwie Wojny założono tajną kartotekę gromadzącą informacje o oficerach. Jeśli któryś chadzał na msze lub wykazywał jakiekolwiek znamiona religijności, nie miał szansy na awans, mogąc prędzej liczyć na usunięcie ze służby. W kraju, gdzie nadal ponad 90 proc. obywateli czuło się katolikami, aż tak daleko idąca dyskryminacja wywołała wzburzenie. „Polityka Combesa to jezuityzm odwrócony" – ogłosił na forum parlamentu Clemenceau, wsparty przez Milleranda.
Obaj wytrawni politycy już od dawna uważali, że poczynania premiera mogą przynieść wojnę domową, zaś „afera fiszkowa” (jak nazwała ją prasa) dała im pretekst do obalenia rządu. Jednak upadek Combesa i powierzenie gabinetu centryście Maurice’owi Rouvierowi nie zakończyły konfliktu z Kościołem. Po burzliwych miesiącach debat w grudniu 1905 r. parlament przyjął ustawę o rozdziale Kościoła i państwa (concernant la séparation des Églises et de l,État). Jej mocno złagodzoną wersję przygotował socjalistyczny deputowany Aristide Briand. Precyzowała ona, że „Republika nie uznaje, nie opłaca ani nie subwencjonuje żadnej religii”, jednak państwo gwarantowało obywatelom wolność sumienia i swobodę praktyk religijnych. Jednocześnie republika nacjonalizowała wszystkie świątynie. W efekcie 42 258 kościołów przekazano we władanie lokalnym samorządom, a 87 katedr stawało się własnością skarbu państwa.
Najważniejsze z ustępstw Brianda polegało na tym, że w świątyniach nadal można było odprawiać nabożeństwa, choć fundusze na ich utrzymanie pochodziły od władz lokalnych oraz centralnych. Mimo kompromisu i tak poza rogatkami wielkich miast wrzało. Dlatego, że anektując kościoły, władze lokalne natychmiast przystępowały do inwentaryzacji ich wyposażenia. Jeśli proboszcz odmawiał wydania kluczy, włamywano się do świątyń. Masowe profanowanie kościołów wzburzyło wiernych. Ludzie protestowali, a merowie wzywali na pomoc wojsko, znów liczba rannych szła w setki, padali pierwsi zabici. Jednak żołnierze zaczęli odmawiać wykonywania rozkazów, a kolejni generałowie podawali się do dymisji.
Wówczas rozsądkiem znów wykazał się, mianowany ministrem spraw wewnętrznych, Georges Clemenceau. „Nie ryzykuje się zaburzeń na skalę wojny domowej dla inwentaryzacji świeczników i kropideł w kościołach” – oznajmił na posiedzeniu rządu. To ostudziło nastroje. Wkrótce Francuzi przywykli do nowych porządków. Potem laicyzacja ich kraju przebiegała już stopniowo. Pozbawiony finansowego zaplecza oraz możności zarządzania świątyniami Kościół krok po kroku tracił znaczenie. Dziś nadal 51 proc. mieszkańców Francji deklaruje, iż są katolikami, lecz jedynie 7 proc. przyznaje się do praktyk religijnych. Zaś umieszczona na bazylice Sacré-Cœur inskrypcja „Chrystusowi i Jego Najświętszemu Sercu, Galia Pokutująca i Oddana” brzmi współcześnie bardzo ironicznie.