Radykalna zmiana biegu dziejów nie wymaga większego wysiłku. Wystarczy wpaść na pomysł, jak zaburzać w przestrzeni pola magnetyczne i elektryczne, po czym to skomercjalizować.
Jeden wynalazek sprawił, że muzyka i kultura – zjawiska niegdyś przeznaczone przede wszystkim dla elity – stały się powszechnie dostępnym dobrem. Ten sam wynalazek zwielokrotnił szybkość obiegu informacji i zamienił świat w globalną wioskę. Wiadomości docierały wszędzie, ale wraz z nimi dostęp do szerokich mas zyskali ci, którzy potrafili nimi najlepiej manipulować. Wówczas okazało się, że więcej wolności i przyjemności oznacza też większe zagrożenia. Tym wynalazkiem nie był wcale internet.
Poczet genialnych pechowców
Teoria Jamesa Maxwella zakładająca, że sprzężone pola elektryczne i magnetyczne mogą się przemieszczać w przestrzeni jak światło, była tak frapująca, że Pruska Akademia Nauk ufundowała specjalną nagrodę dla uczonego umiejącego eksperymentalnie dowieść, iż szkocki fizyk miał rację. Oferta obowiązywała do 1882 r., a do konkursu stanął m.in. dobiegający trzydziestki Heinrich Rudolf Hertz. Bardzo potrzebował pieniędzy i sławy: młoda żona, dwójka dzieci i nie najlepsze zdrowie wymuszały spore wydatki. Jednak swój oscylator ze zwojów drutu, zaopatrzony w dwie położone obok siebie metalowe kulki, między którymi przeskakiwała iskra elektryczna, udoskonalał kilka lat. Choć termin zgłoszeń do nagrody upłynął, młody fizyk nie zaprzestał eksperymentów. W 1886 r. zaprezentował aparat zdolny po podłączeniu do prądu emitować – jak opisywał Maxwell – „biegnące w przestrzeni kolejne zaburzenia pól magnetycznych i elektrycznych”.
/>
Triumf Hertza był jednak gorzki. Nie przyniósł mu żadnych profitów materialnych, sławę zaś jedynie w środowisku fizyków. Nawet wynalazca nie wierzył, żeby potwierdzenie teorii Maxwella mogło się komuś do czegokolwiek przydać. Zaraz po udanym eksperymencie Hertza oznajmił zebranym, iż emitowane przez jego urządzenie fale „nigdy nie znajdą żadnego zastosowania praktycznego, a ich odkrycie ma jedynie znaczenie czysto poznawcze”. Mylił się, choć nigdy się o tym nie dowiedział. Zmarł osiem lat później, gdy jego wynalazkiem zaczęli się interesować inni naukowcy.
Potencjał fal radiowych szybko dostrzegł mieszkający w Stanach Zjednoczonych Serb Nikola Tesla. Już w 1892 r. złożył w urzędzie patentowym wniosek o objęcie ochroną projektu bezzałogowej łodzi zdalnie sterowanej falami elektromagnetycznymi. Jednak aby zaczęła ona działać, Tesla musiał wymyślić odbiornik zdolny przełożyć kod zawarty w fali radiowej na mechaniczny ruch. Zajęło mu to sześć lat. W tym czasie urządzeniem Hertza zainteresowali się także rosyjski fizyk Aleksandr Popow oraz włoski konstruktor Guglielmo Marconi.
Gubernator stanu Nowy Jork Franklin D. Roosevelt wpadł na pomył radiowych „pogadanek przy kominku”. W ich trakcie opowiadał, jak wyobraża sobie walkę z Wielkim Kryzysem, który pogrążył gospodarkę. Zapracował sobie tym sposobem na popularność, dzięki której został prezydenckim kandydatem demokratów
Każdy z konkurentów miał inne marzenie. Nicola Tesla, gdy w 1898 r. zaprezentował zdalnie sterowaną łódź, oświadczył, że jest ona wstępem do narodzin „rasy mechanicznych istot, które będą wykonywać ciężką pracę podejmowaną dotąd przez rasę ludzi”. Popow budował w 1894 r. odbiornik fal elektromagnetycznych z myślą o efektywnym detektorze rejestrującym wyładowania atmosferyczne, które wówczas badał. Jedynie Marconi od razu zobaczył w falach radiowych następcę telegrafu jako najszybszego sposobu przekazywania informacji. W 1897 r. zastrzegł w brytyjskim urzędzie patentowym projekt nadajnika i odbiornika. To dawało mu pozycję monopolisty mogącego oferować nowatorski system łączności brytyjskim towarzystwom żeglugowym oraz Royal Navy. Dzięki genialnemu posunięciu mała firma Marconi Company rozrosła się w wielkie przedsiębiorstwo.
Tesla oskarżył Marconiego, że ten użył w swoim projekcie elektrycznej cewki identycznej jak ta jego pomysłu. Faktycznie przedsiębiorczy Włoch „wynalazł” radio dzięki temu, że wziął sobie z urządzeń Hertza, Popowa i Tesli to, co uznał za najbardziej przydatne. Nie oglądał się przy tym na kwestie uczciwości czy prawa patentowe. Zresztą nie musiał, odkąd zaprzyjaźnił się z Thomasem Edisonem oraz milionerem Andrew Carnegiem. Edison nienawidził Tesli i ochoczo pomógł Marconiemu w dyskredytowaniu rywala. Obaj mogli liczyć na finansowe wsparcie Carnegiego. Koszty procesu zrujnowały Teslę. Zaś ostatecznie załamała go wiadomość o przyznaniu rywalowi Nagrody Nobla w 1909 r. Zbankrutowanym geniuszem przez następne dekady interesowali się jedynie miłośnicy niezwykłości i prasa bulwarowa. Osamotniony zmarł 7 stycznia 1943 r. Dwa lata potem Sąd Najwyższy USA zakończył rozpatrywanie kolejnych apelacji wynalazcy i w wydanym wyroku przyznał, że prawa patentowe do radia ma Nikola Tesla.
Szczęściarz Marconi
„Kolumb nie wynalazł jajka, ale wiedział, jak je ustawić na jednym z końców. Marconi ze znanych środków stworzył nowe elektryczne oko, nowy system telegrafii, który będzie wartościowym nabytkiem” – mówił w czerwcu 1897 r. sir William Preece podczas wystąpienia w londyńskim Royal Institution. Kiedy Tesla na próżno usiłował zainteresować świat swoją łodzią, jego konkurent święcił kolejne triumfy. Uruchomił w Anglii fabrykę nadajników i odbiorników radiowych, a jeden z pierwszych zestawów kupiła królowa Wiktoria. W 1899 r. Marconi przesłał pierwszy radiotelegram przez kanał La Manche. Ale prawdziwy przełom nadszedł, gdy naukowiec odkrył, że fale radiowe odbijają się od ziemskiej jonosfery, co pozwalało na prowadzenie transmisji nawet za ocean i mogło stanowić alternatywę dla zawodnych podmorskich kabli telegraficznych. Za olbrzymią wówczas kwotę 40 tys. funtów szterlingów Marconi zbudował w Kornwalii potężny nadajnik. Za jego pomocą 12 grudnia 1901 r. przesłał sygnał w postaci trzech „kropek”, oznaczających w alfabecie Morse’a literę „S”, do odbiornika znajdującego się nad morskim brzegiem na Signal Hill w Nowej Fundlandii.
O radiu było cały czas głośno. Wkrótce pierwsze nadajniki i odbiorniki zaczęto instalować na okrętach wojennych Royal Navy. Wielka Brytania bardzo potrzebowała tego wynalazku, by móc utrzymywać stałą łączność, nie tylko z ogromną flotą, lecz także z koloniami. Rozrastająca się firma Marconi Company przynosiła coraz większe dochody dzięki zamówieniom na sprzęt radiowy dla statków. Jej właściciel nie docenił jednak możliwości radia. Lepszym wyczuciem wykazał się kanadyjski wynalazca Reginald Fessenden, który w 1901 r. stworzył prosty mikrofon węglowy, połączył z modulatorem jego projektu oraz nadajnikiem Marconiego. Umożliwiał on przesyłanie ludzkiego głosu i każdego innego dźwięku za pomocą fal radiowych nawet na krańce znanego świata.
Gra muzyka
„Nazywam się Reginald Aubrey Fessenden, mam 40 lat, jestem Kanadyjczykiem. Pozdrawiam wszystkich, którzy mnie słyszą. A teraz posłuchajcie muzyki” – usłyszeli radiooperatorzy na okrętach przepływających w pobliżu wybrzeży Nowej Anglii. Była Wigilia Bożego Narodzenia 1906 r. i zamiast kropek i kresek alfabetu Morse’a zaskoczył ich nagle w słuchawkach ludzki głos. W pierwszej chwili myśleli, że są świadkami cudu. Po czym dobiegły ich dźwięki muzyki i chór głosów śpiewających „Alleluja”. Fessenden uruchomił na gramofonie płytę z nagraniem oratorium „Mesjasz” Georga Friedricha Händla.
Wynalazek Kanadyjczyka okazał się jednak bardzo niedoskonały. Przekazywany dźwięk ledwie przebijał się przez szumy i trzaski. Jego jakość zdecydowanie poprawiła dopiero trójelektrodowa lampa elektronowa. Zbudował ją amerykański wynalazca Lee de Forest. Dzięki niej nadajnik radiowy przekazywał czysty sygnał nośny dużej częstotliwości, który dawało się łatwo wzmacniać i modulować w sygnał dźwiękowy. Lampa de Foresta okazała się też znakomitym udoskonaleniem dla odbiorników, umożliwiając wzmacnianie obieranego przez antenę sygnału, jego odseparowanie od szumów i przekazanie do głośnika lub słuchawek. Na własne uszy mogli się o tym przekonać mieszkańcy Nowego Jorku w marcu 1910 r., gdy Lee de Forest zorganizował radiową transmisję z Metropolitan Opera. Śpiewał tam wówczas Enrico Caruso. Do tej pory posłuchać na żywo występów światowej sławy tenora mogli jedynie bogatsi mieszkańcy metropolii. Tymczasem odbiornik radiowy był konstrukcją technicznie prostą i tanią w budowie. To oznaczało, że wiele informacji i wydarzeń z dziedziny kultury i nauki, dostępnych dotąd jedynie dla elit, mogło szybko dotrzeć do wielu odbiorców, także tych z małych miasteczek i wsi. To samo odnosiło się do dostępności informacji. Gazety były zbyt drogie dla uboższych obywateli, nie mogły też konkurować szybkością przekazu informacji z nadajnikiem radiowym.
Transmisja Lee de Foresta z Metropolitan Opera zwiastowała wielką rewolucję. Potencjał drzemiący w nowym wynalazku odkrył David Sarnoff, młodszy telegrafista w stacji odbiorczo-nadawczej, mieszącej się na ostatnim piętrze nowojorskiego domu handlowego Wanamakera. To na jego dyżurze 15 kwietnia 1912 r. nadeszły pierwsze depesze z pokładu statków, których radiotelegrafiści usłyszeli sygnał SOS z „Titanica”. Przez następne trzy dni Sarnoff rozsyłał setki depesz o postępach akcji ratunkowej oraz wychodził do czekającego na wieści tłumu, by odczytywać spisy nazwisk ocalonych z katastrofy. Dzięki swojej sprawności w ekstremalnie trudnej sytuacji Sarnoff awansował i został wkrótce prawą ręką Edwarda J. Nally’ego, wiceprezesa Marconi Company. Zajmował się m.in. negocjacjami ze spółkami kolejowymi, które zamierzały zastępować linie telegraficzne sprzętem radiowym na stacjach oraz instalować go w pociągach. Ale sam miał zupełnie inną wizję przyszłości radia. W 1916 r. podczas jednego ze spotkań z Nallym zaprezentował koncepcję zbudowania sieci stacji nadawczych przekazujących ten sam sygnał do milionów odbiorników zaprojektowanych tak, by jak najlepiej oddawały muzykę i ludzki głos. Nally potraktował wizjonerski pomysł wzruszeniem ramion. W Europie trwała wojna i Marconi Company nie nadążała z realizacją zamówień na zestawy nadawczo-odbiorcze. Radio zrewolucjonizowało sposób dowodzenia, bo dawało możliwość szybkiego przekazywania rozkazów do wszystkich jednostek. Jednocześnie okazywało się, iż można odkryć plany wroga dzięki nasłuchowi fal radiowych i przechwytywaniu depesz. Sarnoff musiał więc poczekać, aż nadejdzie pokój.
Ta skrzynka wszystkich ożywi
„Miliony obecnie żyjących nigdy nie umrą” – ogłosił Joseph Franklin Rutherford 16 kwietnia 1922 r. tłumowi zgromadzonemu w Metropolitan Opera House w Filadelfii. Jego słowa usłyszało z radioodbiorników, za sprawą transmisji na żywo, ponad 50 tys. osób. Duchowy przywódca Świadków Jehowy jako pierwszy dostrzegł, jak wielki wpływ na słuchaczy można wywierać za pośrednictwem nowego wynalazku. Wkrótce członkowie ruchu religijnego, którym kierował, zebrali fundusze na uruchomienie własnej rozgłośni na Staten Island nieopodal Nowego Jorku. Świadkowie Jehowy mieli jednak tego pecha, że zapowiedziany przez nich już na 1914 r. koniec świata nadal nie chciał nadejść, co mocno podważało wiarygodność całego ruchu religijnego. Ponadto ich radio wkrótce musiało konkurować z ponad 600 innymi rozgłośniami dosłownie z dnia na dzień powstającymi na terytorium Stanów Zjednoczonych.
David Sarnoff mógł sobie gratulować sukcesu. Drogę do niego otworzyło mu przejęcie Marconi Company przez General Electric. Korzystając z okazji, Sarnoff zaczął przekonywać głównego doradcę zarządu GE Owena D. Younga do swej wizji, który na początek zgodził się wyasygnować marne 2,5 tys. dol. na założenie Radio Corporation of America i powierzenie zarządzania RCA Sarnoffowi. Ten nie zamierzał marnować szansy. Szybko rozkręcił sprzedaż prostych w obsłudze i tanich radioodbiorników, po czym na początku lipca 1921 r. zorganizował transmisję na żywo bokserskiej walki stulecia Amerykanina Jacka Dempseya z Francuzem Georgesem Carpentierem. Przy radioodbiornikach starcie dwóch mistrzów świata wagi ciężkiej śledziło wówczas ponad 300 tys. słuchaczy. Tak wielkiego zainteresowania nie dało się zignorować. Pół roku później Owen D. Young został prezesem General Electric, a Sarnoff zaczął budować radiowe imperium RCA.
W 1921 r. na terenie USA działało dokładnie osiem radiostacji. Do listopada 1922 r. amerykański rząd wydał koncesje na uruchomienie 564 kolejnych. Cały sprzęt dla nich wyprodukował koncern GE, który ruszył także na podbój Europy. Odbiorniki oferował w pakiecie z elektryfikacją całych miejscowości i budową zasilających sieci elektrowni. Łaknący rozrywki i bliższego kontaktu z wielkim światem ludzie tego właśnie pragnęli. Dobrze wyczuwając moment początku nowych czasów, Joseph Franklin Rutherford zdobył dzięki audycjom dla ruchu Świadków Jehowy jakieś 50 mln nowych wyznawców. Ale wkrótce mieli mu wyrosnąć groźni konkurenci, niespecjalnie zainteresowani zbawieniem.
Władcy wyobraźni
Katolicki teolog i duchowny Ronald Knox znany był przede wszystkim jako autor poczytnych kryminałów. Kiedy w 1922 r. zaczęła nadawać swoje audycje British Broadcasting Corporation, zaproszono elokwentnego księdza do prowadzenia własnego programu na radiowej antenie. BBC, założona przez sześć brytyjskich firm produkujących sprzęt radiowy, potrzebowała gwiazd zdolnych przyciągnąć słuchaczy w momencie, kiedy rynkiem próbował zawładnąć amerykański gigant GE. Katolicki duchowny, którego programy gromadziły przy odbiornikach średnio 10 mln Brytyjczyków, świetnie się do tego nadawał.
Jeszcze większą sławę Knox zyskał na początku 1926 r. Wielka Brytania była wówczas dotknięta kryzysem gospodarczym, co komuniści próbowali wykorzystać do destabilizacji kraju. Scotland Yard zdołał zapobiec planowanym zamachom terrorystycznym, ale informacje o zagrożeniu podsycały niepokój w całym Królestwie. Wtedy Knox postanowił zaoferować słuchaczom naprawdę mocną rozrywkę. 16 stycznia przed rozpoczęciem cyklicznej audycji spiker zapowiedział, że tym razem na antenie pojawi się słuchowisko będące fikcyjną opowieścią o możliwej przyszłości Wielkiej Brytanii. Jednak wielu słuchaczy przegapiło lub zignorowało tę informację. Kwadrans przed ósmą wieczorem ksiądz Knox zaczął opowiadać, że w centrum Londynu na Trafalgar Square gromadzi się tłum bezrobotnych. Przez kolejne minuty głosem pełnym napięcia duchowny donosił o nasilaniu się walk ulicznych. „Najnowsze doniesienia mówią, że tłum otoczył ministra handlu Wutherspoona, który usiłował zbiec w przebraniu. Został powieszony na latarni w Vauxhall” – opowiadał Knox. W jego historii komuniści zdobywali kolejne budynki, paląc żywcem państwowych urzędników. W końcu wysadzili w powietrze Hotel Savoy. Notabene mały model budynku zburzono w radiowym studiu. W tle zaś było słychać odgłosy wystrzałów karabinowych i eksplozji. Wreszcie rozpoczął się szturm komunistów na parlament i siedzibę BBC. W tym momencie relacja Knoxa się urwała i w radioodbiornikach zaległa cisza.
Tesla oskarżył Marconiego, że ten użył w swoim projekcie elektrycznej cewki identycznej jak ta jego pomysłu. Faktycznie przedsiębiorczy Włoch „wynalazł” radio dzięki temu, że wziął sobie z urządzeń Hertza, Popowa i Tesli to, co uznał za najbardziej przydatne. Nie oglądał się przy tym na kwestie uczciwości czy prawa patentowe
Cała audycja trwała zaledwie 12 minut. Chwilkę później duchowny spokojnie podziękował słuchaczom za uwagę, ostrzegł jeszcze raz przed bolszewicką zarazą, po czym udał się na kolację. „Szczątki hotelu Savoy leżały jeszcze w studiu, gdy zadzwonił telefon” – relacjonował po latach dźwiękowiec BBC J.C.S. Macgregor. „Czy to prawda, zapytał napięty głos, że w Londynie wybuchła rewolucja? Następny rozmówca był trudniejszy. Jego żona miała słabe serce i zemdlona padła na kolana, a gdy wydobył ze mnie, że wszystko było fikcją, to eksplodował” – wspominał. Jeszcze trudniejsze chwile przeżywały instytucje państwowe. „Londyńczycy wylegli na ulice, pragnąc uciec z miasta” – opisuje w „Nieznanych archiwach mistyfikacji” Alex Boese. Z wybuchem paniki musiała tamtego wieczoru zmagać się nie tylko policja. Setki ludzi telefonowało do dowództwa Royal Navy, żądając, żeby marynarka wojenna przybywała na odsiecz stolicy. Podobne telefoniczne oblężenie przeżywały Ministerstwo Wojny i Scotland Yard. Wyrwany z łóżka Ronald Knox, na polecenie naczelnego dyrektora BBC Johna Reitha, wrócił do studia i do późna w nocy powtarzał komunikat, że jego audycja była jedynie inscenizacją. Panikę opanowano dopiero nad ranem, a przez kilka następnych dni szefostwo BBC wielokrotnie przepraszało na antenie słuchaczy za swoją nazbyt „rewolucyjną” audycję.
Mistyfikacja Knoxa nie umknęła uwadze polityków. W Wielkiej Brytanii BBC zostało z początkiem 1927 r. przejęte przez rząd i zamienione w nadawcę publicznego, któremu narzucono wysokie standardy w kwestii przekazywania prawdziwych informacji. Zupełnie inną drogą poszły Stany Zjednoczone. Tam na rynku dominowali nadawcy prywatni, ale gubernator stanu Nowy Jork Franklin D. Roosevelt wpadł na pomył cotygodniowych radiowych „pogadanek przy kominku”. W ich trakcie opowiadał słuchaczom, jak wyobraża sobie walkę z Wielkim Kryzysem, który pogrążył gospodarkę USA. Zapracował sobie tym sposobem na popularność, dzięki której został prezydenckim kandydatem demokratów. Pogadanki kontynuował potem już z Białego Domu. Przez lata cieszyły się one niesłabnącą popularnością. „Gdy przemawiał przez radio, już samą barwą głosu i tonem niewymuszonej gawędy trafiał do serc milionów słuchaczy” – zauważa Alfred Liebfeld w biografii prezydenta.
Trwającą w krajach anglosaskich rewolucję komunikacyjną docenił również minister propagandy i oświecenia publicznego III Rzeszy Joseph Goebbels. Przy czym pracę propagandową poważnie utrudniało mu to, że w porównaniu z Amerykanami i Brytyjczykami dużo mniej Niemców stać było na odbiornik radiowy. Zaczęto to zmieniać zaraz po przejęciu władzy w 1933 r. Wprowadzając ratalną sprzedaż tanich odbiorników Volksempfänger („Odbiornik ludowy”) VE301, nazywanych potocznie przez słuchaczy „Goebbels-Schnauze” („morda Goebbelsa”). Takie skojarzenia nie przeszkodziły w zakupie przez obywateli III Rzeszy miliona sztuk już w pierwszym roku dystrybucji. Dzięki nowemu środkowi komunikacji nazistowska propaganda okazywała się morderczo skuteczna, osiągając efekty będące nie do pomyślenia w czasach dominacji słowa drukowanego. Niespełna ćwierć wieku od pierwszej transmisji Lee de Foresta z Metropolitan Opera radio radykalnie zmieniało świat, oferując egalitarny dostęp do rozrywki i informacji. Choć najistotniejszym niuansem okazywały się same treści. Za ich sprawą codzienne życie ludzi mogło zarówno zmieniać się na lepsze, jak i przekształcać w koszmarny sen na jawie.