O tym, że mocarstwa już nie wycofają się z pomysłu utworzenia niepodległej Polski, zdecydowało trzech ludzi. Za pierwszym szalała Ameryka, drugi nią rządził, trzeci wolał stać w cieniu
/>
11 listopada otwierał w karierze Ignacego Paderewskiego nowy rozdział. Tego dnia w 1891 r. przypłynął do Ameryki, by tydzień później dać pierwszy koncert. Po nim, tam, gdzie grał pianista, sale pękały w szwach. Paderewski ruszył więc w pierwsze tournée po USA, dając w ciągu trzech miesięcy 109 występów. Zawitał też do Princeton, gdzie na uniwersytecie profesurę otrzymał właśnie specjalista od prawa konstytucyjnego Thomas Woodrow Wilson.
Paderewskim zainteresował się też wpływowy lobbysta Partii Demokratycznej Edward Mandell House. To on dostrzegł, że podczas partyjnych konwencji rzeczą najważniejszą jest zadbanie o „własny tłum”, który reaguje na liderów według wcześniej przygotowanego scenariusza. Dla niego obserwowanie, jak pianista z Polski zdobywa serca tłumów, stanowiło cenny materiał poglądowy.
Zwłaszcza że sam lubił pozostawać w cieniu. „Stojąc za tronem” – mawiał.
/>
Self-made man z Polski
Legenda, która budowała potęgę Ameryki, głosi, że każdy pucybut może zostać milionerem – ale musi ciężko pracować, umieć wykorzystać talenty oraz nigdy się nie poddać. Takim pucybutem był właśnie Ignacy Paderewski.
Wywodzący się ze zubożałej szlacheckiej rodziny pianista, mając zaledwie trzy lata, odczuł na własnej skórze, co znaczy okupacja. Jego ojciec Jan Paderewski, zarządca majątku we wsi Kuryłówek, pomagał partyzantom walczącym w powstaniu styczniowym. Aresztowany przez carskich żandarmów trafił do więzienia w Kijowie. Jako że mama małego Ignasia zmarła kilka miesięcy po porodzie, chłopca adoptowała ciotka. Dzięki niej nauczył się grać na pianinie i w wieku 12 lat trafił do warszawskiego konserwatorium muzycznego.
Tam Paderewski poznał swoją pierwszą żonę Antoninę Korsakównę. Ale los nie był dla niego łaskawy. W wieku 21 lat kolejny raz stracił wszystko, co cenne – Antonina zmarła podczas porodu. Owdowiały pianista postanowił szukać szczęścia za granicą. Przypadek sprawił, że w Krakowie poznał legendarną już Helenę Modrzejewską. Artystka postanowiła pomóc pianiście i zorganizowała zbiórkę na rzecz sfinansowania mu nauki w Wiedniu u wirtuoza fortepianu Teodora Leszetyckiego.
W listopadzie 1884 r. Paderewski zawitał do stolicy Austro-Węgier. Tam w dniach wolnych od nauki zaczął dawać pierwsze koncerty. To, jak grał utwory Chopina i Liszta, zachwyciło publiczność. Swoje robiła też prezencja. Wysoki szlachcic z Polski, o bardzo urodziwej twarzy i burzy rudych włosów na głowie sprawiał piorunujące wrażenie na paniach. Znaczenie miało też to, że wywodził się z bardzo starego herbowego rodu. Sukcesy w Wiedniu otworzyły przed artystą możliwość debiutu w 1888 r. w paryskiej Salle Érard – uwiódł publiczność grą i natychmiast został zaproszony na koncerty do Londynu.
Z Wielkiej Brytanii był już krok za Atlantyk, gdzie czekał kraj nieograniczonych możliwości – Stany Zjednoczone. Egzotyczny przybysz z Polski, który potrafił zaczarować fortepian, najpierw zaciekawił Amerykanów, a potem sprawił, że oszaleli na jego punkcie. „Takiego sukcesu nie miał tu żaden wirtuoz – nawet Rubinstein, co jednak nie dowodzi, aby Paderewski był większy od Rubinsteina. Różnica jest w indywidualności, niestety nie artystycznej, ile powierzchownej i chociaż Paderewski geniuszem nie przewyższa Rubinsteina, ale jego osobowość jest tego rodzaju, że przyciąga do siebie tłumy, po największej części żeńskiego rodzaju. Panny i panie amerykańskie po prostu wariują za nim” – opisywała sukces rodaka Helena Modrzejewska.
Dzięki wielkim dochodom z występów pianista mógł sobie pozwolić na kupno luksusowego wagonu doczepianego do składów kolejowych. Podróżował nim wraz z ulubionym fortepianem. Podczas światowego expo w Chicago w 1893 r. zmuszono go do bisowania przez ponad trzy godziny. Niesamowicie wytrzymały fizycznie wszystkie te trudy znosił z uśmiechem, a kiedy w hotelu otoczyły go tłumy wielbicieli, potrafił grać dla nich za darmo. Nic dziwnego, że Amerykanie pokochali szlachcica z Polski.
Wówczas o względy artysty zaczęli zabiegać milionerzy i politycy.
Prezydent i jego doradca
Trudno wcielać w życie szczytne idee, nie posiadając władzy. Po ośmiu latach sprawowania funkcji rektora Uniwersytetu Princeton Wilson nie ukrywał, jak mocno o niej marzy. Ale w polityce był nowicjuszem, o czym boleśnie się przekonał, gdy w 1908 r. próbował się ubiegać o prezydencką nominację demokratów. W starciu z doświadczonymi politykami wykładowca akademicki okazał się bezradny.
Jednak splot okoliczności sprawił, że brak wcześniejszych związków Wilsona z polityką okazał się jego największym atutem. W USA wrogość obywateli do wielkich korporacji osiągała apogeum, co wymusiło na Kongresie i rządowej administracji podjęcie walki z trustami. Powołana przez Izbę Reprezentantów komisja, której przewodniczył Arsène Pujo, co chwila ujawniała nowe rewelacje na temat nadużyć popełnianych przez najbogatszych ludzi w USA, na czele z Johnem D. Rockefellerem oraz J.P. Morganem. Wyborcy zaczynali się domagać radykalnych zmian. Zauważył to House, który zaczął się rozglądać za kimś, kto mógłby stać się twarzą „nowego”.
Z Wilsonem spotkali się po raz pierwszy w 1911 r. w jednym z hoteli w Nowym Jorku. Szybko przypadli sobie do gustu. Były już rektor Uniwersytetu Princeton zrozumiał, że bez pomocy doświadczonego lobbysty nigdy nie spełni prezydenckich marzeń. House’a w Partii Demokratycznej nazywano pułkownikiem, choć nie służył w wojsku, jednak znał największych bankierów i przemysłowców, dzięki czemu zdobywał fundusze na kampanie. Trzymając w ręku kasę, zarządzał Partią Demokratyczną w stylu zaprawionego w bojach pułkownika.
Wilsona ujął nie skutecznością w zdobywaniu funduszy, lecz wizjonerstwem. Kilka miesięcy po tym, jak się poznali, House wydał anonimowo futurystyczną powieść „Philip Dru: Administrator. A Story of Tomorrow, 1920–1935”. Jej bohaterami są pragnący zmienić Stany Zjednoczone socjalista Philip Dru oraz wspierający go senator Selwyn. Idealista Dru walczy ze wstecznikami z otwartą przyłbicą, a senator pozostaje w cieniu – jego bronią są znajomości i intrygi. Obu udaje się w końcu zreformować USA, wprowadzając m.in.: ubezpieczenia społeczne, ośmiogodzinny dzień pracy, publiczną służbę zdrowia, prawa emerytalne dla każdego oraz kontrolę rządową nad wszystkimi prywatnymi przedsiębiorstwami.
Wizja przyszłości z książki House’a znalazła się wkrótce w programie wyborczym Wilsona. Socjalistyczne idee wcześniej nie miały w Ameryce wzięcia, gdy jednak komisja Pujo ujawniła, iż monopol na rynku paliw ma Standard Oil Rockefellera, dowolnie dyktując ceny konsumentom, podobnie jak bank J.P. Morgan and Co. w sektorze finansowym, a większość polityków otrzymuje od tych korporacji dotacje, wyborcy zapragnęli radykalnych zmian. Podczas kampanii w 1912 r. Wilson je solennie obiecał, co otworzyło mu drogę do Białego Domu. Zabrał ze sobą „pułkownika”, czyniąc go swoim najbardziej zaufanym doradcą.
Obaj z wielką energią przystąpili do zmieniania Stanów Zjednoczonych. Kongres przyjął ostre ustawy antytrustowe, powołano też Federalną Komisję Handlu. Do jej prerogatyw należało m.in. określanie, jakie praktyki rynkowe są nieuczciwe. W razie negatywnej opinii komisja posiadała prawo zawieszania działalności gospodarczej podejrzanej firmy. Ale ferwor działania osłabł po tym, jak w lipcu 1914 r. House wybrał się do Europy, by zawitać do Londynu, Paryża i Berlina. Kiedy wrócił, miał dla prezydenta ważną wiadomość. Uważał, iż wojna na Starym Kontynencie jest nieunikniona, a Stany Zjednoczone powinny do niej przystąpić po stronie państw ententy, by móc ją wygrać i następnie zreformować cały świat.
Najsławniejszy z Polaków
„Jesienią 1915, (...) przeglądając gazety, otworzyłem niedzielny dodatek do »Timesa«. Spojrzałem na zdjęcie pięknej, trudnej do wymazania z pamięci twarzy. Nie czytając podpisu, powiedziałem do siebie: »Chciałbym poznać tego człowieka«. Potem dostrzegłem nazwisko: płk Edward Mandell House” – zapisał w pamiętniku Ignacy Paderewski.
Kiedy rok wcześniej wybuchła wojna, sławny pianista był już znany nie tylko z artystycznych dokonań. W USA zasłynął jako filantrop wspierający kształcenie ubogich muzyków, przekazujący datki na szpitale i domy opieki. Jednocześnie coraz mocniej troszczył się o rodaków i ojczyznę. To dzięki jego darowiźnie w 500. rocznicę bitwy pod Grunwaldem stanął w Krakowie monument upamiętniający triumf polsko-litewskiego oręża. Gdy go odsłaniano, znakomity pianista porwał tłum wystąpieniem. Obiecujący talent polityczny ponownie zademonstrował, gdy wraz z Henrykiem Sienkiewiczem założył na początku 1915 r. w Vevey pod Lozanną Szwajcarski Komitet Generalny Pomocy Ofiarom Wojny w Polsce.
Działalność charytatywna otwierała mu drzwi gabinetów wpływowych polityków we Francji i Wielkiej Brytanii. Jednak Paderewski zaczął dostrzegać, że przyszłe losy Polski mogą się rozstrzygnąć za oceanem. W Ameryce zaś, od czasu śmierci Modrzejewskiej, żaden inny Polak nie cieszył się większą popularnością niż on. Korzystając z tego, Paderewski, wspólnie z działaczami polonijnymi, założył Polish Victims Relief Fund. Następnie ruszył w nowe tournée po Stanach Zjednoczonych. Wszędzie, gdzie przyjeżdżał, dawał darmowy koncert, a następnie przemawiał do zgromadzonego tłumu, opowiadając Amerykanom o ojczyźnie. „Nigdy nie było – i zdecydowanie muszę to podkreślać – rasy lub wyznania prześladowanego w Polsce pod naszą polską władzą. Z punktu widzenia niektórych osób mogło to być jednym z naszych błędów politycznych, ale to nasza duma i mamy prawo do tej dumy” – mówił do słuchaczy 1 września 1915 r. w San Francisco. „Polskim nieszczęściem było jej położenie geograficzne. Jako skrajny wschód Europy, bez żadnej granicy między nią a Azją (…) Polska była zawsze predestynowana do tego, by jako pierwsza przyjąć uderzenie ze stron tatarskich, mongolskich i tureckich najeźdźców. Polska odwaga uratowała nie tylko Wiedeń i Austrię, ale i chrześcijaństwo. Uratowaliśmy europejski Zachód przed nieuchronną inwazją i zniszczeniem” – uświadamiał Amerykanów. Ci z zaciekawieniem słuchali niezwykłych dla nich opowieści, okazując coraz większe poparcie dla sprawy odzyskania przez Rzeczpospolitą niepodległości.
Nie umknęło to uwadze House’a. Od ponad roku snuł on sieć intryg mających doprowadzić do tego, by Stany Zjednoczone przystąpiły do wojny w Europie. Ale przeciętny Amerykanin nie miał najmniejszej ochoty, by jego kraj przyłączył się do awantury za oceanem. Niechęć była tak ogromna, że rozpoczynając ubieganie się o reelekcję, prezydent Wilson musiał na konwencjach Partii Demokratycznej występować pod wielkim napisem: „On uchroni nas od wojny”.
Ten stan rzeczy mógł zmienić tylko splot zdarzeń, które radykalnie wpłynęłyby na społeczne emocje. Szukając punktu zaczepienia, Edward Mandell House uznał, iż musi pozyskać Ignacego Paderewskiego.
O jeden telegram za daleko
„Obiecałem Paderewskiemu, że nie ustanę w wysiłkach o poprawę losu Polski, aż do momentu, gdy nie będę mógł posunąć się dalej lub gdy osiągnę sukces. Wziął obie moje dłonie w swoje i powiedział: »Niech Bóg pana błogosławi«, a do oczu napłynęły mu łzy” – zapisał w dzienniku pod datą 18 listopada 1915 r. House. Od tej chwili pianista stał się sojusznikiem Wilsona, wspierającym jego kampanię wyborczą – i to pomimo pacyfistycznych haseł.
Szczęściem dla nas działania Niemiec skłoniły USA do przystąpienia do wojny. Najpierw flota podwodna II Rzeszy otrzymała zadanie przecięcia morskich szlaków komunikacyjnych łączących USA z Wielką Brytanią. Ataki na statki handlowe przyniosły w maju 1915 r. tragedię liniowca pasażerskiego „Lusitania” storpedowanego przez łódź podwodną U-20. Wśród 1198 ofiar było ponad 120 Amerykanów. Od tego momentu wrogość do państw centralnych w Stanach Zjednoczonych rosła. Punktem przełomowym stał się moment, gdy w styczniu 1917 r. Berlin ogłosił, iż zaczyna prowadzić nieograniczoną wojnę podwodną na Atlantyku. Masowe zatapianie statków sprawiło, iż w amerykańskich portach stanął załadunek. Prosperująca gospodarka nagle zaczęła się dusić od nadmiaru produkowanych towarów, których nie dawało się eksportować. Uderzeni po kieszeni obywatele czuli już nie wrogość, lecz nienawiść wobec Niemców.
Tymczasem ci konsekwentnie pracowali na to, by dać Wilsonowi pretekst do rozpoczęcia wojny. Stał się nim telegram posłany przez niemieckiego ministra spraw zagranicznych Arthura Zimmermanna do ambasadorów rezydujących w USA i Meksyku. Przekazywał w nim, że jeśli po rozpoczęciu wojny podwodnej Stany Zjednoczone dołączą do europejskiego konfliktu, to wówczas należy nakłonić prezydenta Meksyku do zawarcia sojuszu z państwami centralnymi. „Razem prowadzimy wojnę, razem prowadzimy rokowania pokojowe, ofiarujemy hojne wsparcie finansowe i akceptujemy to, że Meksyk pragnie odzyskać utracone terytoria w Teksasie, Nowym Meksyku i Arizonie” – pisał Zimmermann.
Ta oferta była absurdalna. Meksyk znajdował się na krawędzi wojny domowej, której prezydent Venustiano Carranza starał się rozpaczliwie zapobiec. Zbrojny konflikt z potężnym sąsiadem byłby receptą na zbiorowe samobójstwo. Dlatego w Meksyku nikt niemieckiej oferty nie potraktował poważnie.
Natomiast sam telegram przejął brytyjski wywiad wojskowy i przekazał Waszyngtonowi. Wilson dostał wreszcie coś, co zademonstrowane w Kongresie sprawiło, że obie jego izby bez wahania upoważniły go do wypowiedzenia wojny II Rzeszy. Prezydent skwapliwie z tego skorzystał 6 kwietnia 1917 r.
Gigantyczny potencjał gospodarczy USA jednoznacznie wskazywał, kto wygra.
Trzynasty punkt
„Sobota była niezwykłym dniem” – notował 5 stycznia 1918 r. w dzienniku Edward Mandell House. „Udałem się do Białego Domu, aby oddać się pracy z prezydentem. Czekał na mnie. Rozpoczęliśmy pracę o wpół do jedenastej i skończyliśmy przetwarzanie mapy świata, zgodnie z naszą wizją, o wpół do pierwszej. Zajęliśmy się sprawą systematycznie, najpierw kreśląc warunki ogólne, takie jak otwarta dyplomacja, wolność mórz, usunięcie barier gospodarczych, ustanowienie równości handlowej, gwarancje na redukcję zbrojeń narodowych, dostosowanie roszczeń kolonialnych i ogólnych stowarzyszeń narodowych dla zachowania pokoju” – dodawał.
Wreszcie przyszedł czas na Europę Środkową. Jakie są z nią problemy, Wilson był informowany od ponad roku. Na początku stycznia 1917 r. House poprosił Paderewskiego, by ten przygotował dla prezydenta memorandum prezentujące kwestię polską oraz to, jak winna zostać rozwiązana. Swój elaborat kompozytor osobiście wręczył prezydentowi 11 stycznia 1917 r. w Białym Domu. Rozmowa z przywódcą USA natchnęła go wielką nadzieją. Odtąd nazywał go wielkim i wysoko poważanym przyjacielem.
Dwa tygodnie po otrzymaniu memorandum Wilson – przedstawiając Kongresowi doroczne orędzie – niespodziewanie oświadczył: „Uznaję za oczywiste, że mężowie stanu wszędzie na świecie zgodni są, że powinna istnieć zjednoczona, niepodległa i autonomiczna Polska”. Ta deklaracja została zauważona przez cały świat, jednak nie miała żadnej mocy wiążącej, a dotyczyła bardzo marginalnej dla Stanów Zjednoczonych części świata. Mimo wszystko obietnica dana uwielbianemu w USA pianiście zobowiązywała. Wilson i House wrócili do niej właśnie w sobotę 5 stycznia 1918 r. „Trochę czasu poświęciliśmy Polsce. Dałem prezydentowi memoranda, które przekazał mi Komitet Narodowy Polski, zawierające akapit, który Polacy chcieliby usłyszeć (…) W pewnej zredagowanej formie, która wydała nam się rozsądna i korzystna, okazało się to możliwe” – notował w dzienniku „pułkownik”.
KNP założył w sierpniu 1917 r. w Lozannie Roman Dmowski i natychmiast zaprosił doń Paderewskiego. Dzięki kontaktom pianisty komitet zyskiwał szansę, żeby zostać przez kraje ententy uznanym za rząd Polski na emigracji. Po raz pierwszy od dekad niepodległość zdawała się być coraz bardziej w zasięgu naszych rąk. Niemcy i Austro-Węgry przegrywały wojnę, a Rosja się rozpadała. Ale Francja i Wielka Brytania również wykrwawiły się i wszystko wskazywało na to, że najpotężniejsze z mocarstw Stany Zjednoczone będą mogły dyktować warunki pokoju. W takim kontekście przyjaźń Paderewskiego z prezydentem Wilsonem i jego doradcą stanowiła ogromny kapitał.
Ten związek zaprocentował 8 stycznia 1918 r. Prezydent wygłosił przed Kongresem kolejne orędzie. Ujął je w 14 punktach, które wspólnie z House’em uważał za konieczne do zrealizowania, by naprawić świat. Gdy zaczął czytać 13., kongresmeni usłyszeli: „Należy stworzyć niezawisłe państwo polskie, które powinno obejmować terytoria zamieszkane przez ludność bezsprzecznie polską, któremu należy zapewnić swobodny i bezpieczny dostęp do morza i którego niezawisłość polityczną i gospodarczą oraz integralność terytorialną należy zagwarantować paktem międzynarodowym”.
Lata wysiłków Paderewskiego nie poszły na marne. Deklaracja prezydenta USA jednoznacznie przekreślała to, co sto lat wcześniej ustanowił kongres wiedeński. Teraz tylko na Stary Kontynent musieli przybyć amerykańscy żołnierze, by pokonać Niemców. Tak otwierając przed Polakami szansę wzięcia sprawy niepodległości Rzeczypospolitej we własne ręce.