Był wielkim patriotą, zawołanym i uznanym wojskowym. Nie był jednak politykiem, strategiem politycznym. Ale miał swoje poglądy, które były bliskie ideom obozu narodowego – mówi PAP prof. Przemysław Waingertner, historyk z Uniwersytetu Łódzkiego. 145 lat temu, 13 sierpnia 1873 r., w Jurczycach koło Krakowa urodził się Józef Haller.

PAP: Korzenie rodzinne Józefa Hallera predestynowały go do kariery wojskowej lub służby cywilnej w administracji austro-węgierskiej. Mimo to zdecydował się wybrać trudniejszą drogę – działalności społecznej i harcerskiej w Galicji. Skąd taka jego decyzja?

Prof. Przemysław Waingertner: Wybrał dwie drogi. Pochodził z domu, w którym splotły się dwie klasycznie polskie postawy. Dziadek Hallera od strony matki był uczestnikiem zrywu listopadowego, jego ojciec był zaś powstańcem styczniowym. Dom Hallerów był przesiąknięty intensywną, żarliwą religijnością.

Haller wybrał drogę społecznikowską, zaangażował się w ruch „Sokoła” oraz skautowski. Organizował również kółka rolnicze i spółdzielnie. Ale też należy pamiętać, że dysponował znakomitym wykształceniem wojskowym i był oficerem armii austro-węgierskiej, zaangażowanym w reformowanie jednostek artylerii.

Nastąpił jednak moment, gdy zdecydował się na zakończenie kariery wojskowej. W pamiętnikach wspominał, że doszedł do wniosku, iż służba w armii nie może go nauczyć niczego nowego. Pamiętajmy, że było to w początkach XX wieku, kiedy wszystkim się wydawało, że niezadługo w Europie może dojść do wybuchu wielkiego konfliktu. Przeczuwano nadciągającą zawieruchę wojenną.

Można powiedzieć, że Haller chciał mieć „wolne ręce” i nie być w służbie, która obligowałaby go do określonych działań i wierności jednemu z zaborców. Taką drogę przebywało wielu polskich patriotów. Dzięki takim wyborom jak ten podjęty przez Hallera u progu niepodległości mieliśmy tysiące znakomicie wykształconych oficerów, nauczycieli, dyplomatów i urzędników, którzy służyli w administracjach państw zaborczych. W 1918 r. na sygnał o odradzaniu się państwa polskiego gremialnie przechodzili na jego służbę. Jeszcze gdy Polski nie było na mapach, zapisywali w pamiętnikach, że ich celem jest zdobycie wykształcenia i wyrobienie sobie pozycji, aby ich umiejętności mogły się przydać Polsce. Haller ucieleśniał ten sposób myślenia.

Zabór austriacki dzięki przyznanej autonomii był miejscem, w którym spotykały się rozmaite wątki działalności legalnej, półlegalnej lub konspiracyjnej. Działacze polskiej irredenty, tworzący tajne struktury, budowali jednocześnie oficjalnie struktury paramilitarne, takie jak organizacje strzeleckie lub Drużyny Bartoszowe. Legalny ruch paramilitarny przeplatał się z działaniami nielegalnymi.

PAP: Geneza Legionów Polskich jest dość skomplikowana. Jedną z pierwszych, powołanych w sierpniu 1914 r., formacji zbrojnych był Legion Wschodni. Czym w zamiarach Hallera miał się on stać?

Prof. Przemysław Waingertner: Powstanie Legionów Polskich było efektem pewnego porozumienia między polską irredentą z Józefem Piłsudskim na czele a środowiskiem konserwatywnym, które po nieudanej próbie wywołania powstania w Królestwie Polskim podało rękę środowiskom strzeleckim.

Sama nazwa Legiony Polskie wynika z planów powołania dwóch tego rodzaju formacji – Legionu Zachodniego z centrum werbunkowym w Krakowie oraz Legionu Wschodniego, który miał być tworzony we Lwowie i miał być związany z Galicją Wschodnią.

Występowały różnice między ludźmi, którzy mieli tworzyć te dwie formacje. Oddziały werbowane w Małopolsce miały rys społecznie lewicowy. Było one bowiem ideowym dzieckiem środowiska skupionego wokół Józefa Piłsudskiego oraz Komisji Tymczasowej Skonfederowanych Stronnictw Niepodległościowych. Legion Wschodni funkcjonował w innych okolicznościach politycznych. Przeciwnikami byli tam nie tylko zaborcy, lecz także Ukraińcy, którzy przejawiali coraz większe ambicje narodowe.

Legion Wschodni miał więc oblicze prawicowo-narodowe. Zaczynem Legionu Zachodniego byli strzelcy, natomiast Legionu Wschodniego wywodzące się ze wsi Drużyny Bartoszowe oraz skauci. Jednym z fundamentów Drużyn Bartoszowych było hasło walki o byt narodowy prowadzonej z Ukraińcami. To oni, a nie Austriacy byli głównym, najgroźniejszym przeciwnikiem. Poglądy Hallera w trakcie próby tworzenia Legionu Wschodniego było zgodne z przekonaniami innych jego uczestników. Ostatecznie do utworzenia tej formacji nie doszło z powodu szybko postępującej ofensywy rosyjskiej w Galicji.

W tym miejscu należy zarysować poglądy i postawę Hallera. Był wielkim patriotą, zawołanym i uznanym wojskowym. Nie był jednak politykiem, strategiem politycznym. Ale miał swoje poglądy, które były bliskie ideom obozu narodowego. Był to swego rodzaju „nacjonalizm zdroworozsądkowy”, wynikający z przyjęcia prostego hasła: „co może być dla Polaka ważniejsze niż naród polski”. Nie był Haller wielkim teoretykiem i ideologiem jak Roman Dmowski.

Korzenie konfliktu z Piłsudskim nie tkwią jednak wyłącznie w postrzeganiu go przez Hallera jako „czerwonego bolszewika rabującego pociągi”. Piłsudski mógł też postrzegać Hallera jako zwolennika jego największego konkurenta w walce o rząd polskich dusz, czyli Dmowskiego.

Spór między Hallerem a Piłsudskim ogniskował się wokół pytania, czym mają być Legiony, te funkcjonujące już w formie trzech brygad walczących u boku armii austro-węgierskiej na froncie wschodnim. Piłsudski traktował je jako pewnego rodzaju próbkę. Miał to być sposób na zamanifestowanie Austriakom tego, jak bitny żołnierz może stanąć u ich boku, jeśli zdecydują się na powołanie państwa polskiego. Legiony były dla niego kartą przetargową.

W kolejnych latach wojny Piłsudski bardzo skutecznie ograniczał nabór do tej formacji, ponieważ nie chciał na darmo powodować zbyt dużego przelewu polskiej krwi. Tymczasem Haller rozumował jak klasyczny wojskowy. Jego zdaniem zaczyn polskiej armii nie powinien być traktowany jako karta w grze politycznej. Piłsudski nie miał żadnych skrupułów w postrzeganiu Legionów w ten sposób. Dla Józefa Hallera były one zaś celem samym w sobie, personifikowały mające się odrodzić państwo polskie. Uważał, że Piłsudski w trakcie kryzysu przysięgowego podejmuje zbyt duże ryzyko, gdy rzuca na szale swoje stanowisko i Legiony. Tu był widoczny bardzo silny rozdźwięk w postawach Piłsudskiego i Hallera.

PAP: Haller decyduje się na pozostanie u boku państw centralnych, ale kilka miesięcy po kryzysie przysięgowym decyduje się na bardzo romantyczną manifestację i przejście frontu pod Rarańczą…

Prof. Przemysław Waingertner: To kolejny element wielkiej legendy legionowej. Po kryzysie przysięgowym zostaje rozwiązana Pierwsza i Trzecia Brygada. Druga zostaje przekształcona w Polski Korpus Posiłkowy, który miał walczyć u boku Austriaków, tak jak planowany Polnische Wehrmacht wraz z Niemcami. Zaborcy doszli jednak do porozumienia z Ukrainą i na mocy traktatu brzeskiego oddali jej Chełmszczyznę. Dla Hallera była to zdrada. Decyduje się na przejście przez front na stronę rosyjską. Udaje się to większości żołnierzy, część została internowana na Węgrzech, ale niewielu zostało ukaranych odesłaniem na front włoski. Haller objął dowodzenie nad II Korpusem Polskim.

Właściwie uzyskuje to samo, co Piłsudski, który najpierw walczył przeciwko Rosji, a następnie był represjonowany przez Niemców i Austriaków. Można powiedzieć, że to znakomita „karta Polaka”: szlak, który u zarania II RP powinien przejść każdy polityk, który chce pokazać swój patriotyzm. Haller walczy z Rosjanami, ale przechodzi przez front, walcząc z Austriakami, a później pod Kaniowem z Niemcami. To znakomita karta, w której znajduje się walka ze wszystkimi zaborcami.

PAP: To ta „znakomita karta” decyduje o powierzeniu Hallerowi dowództwa nad tworzącą się armią polską we Francji?

Prof. Przemysław Waingertner: Tak. Przypomnijmy o jego epickiej podróży po bitwie pod Kaniowem. Przez całą Rosję, aż do Murmańska przedostał się pod przybranym nazwiskiem. Wreszcie trafił do Francji, gdzie spotyka się z Romanem Dmowskim stojącym na czele Komitetu Narodowego Polski. Tam otrzymuje funkcję Dowódcy Wszystkich Sił Polskich, czyli de facto kilkudziesięciu tysięcy żołnierzy tworzących tzw. Błękitną Armię. Haller znów zachowuje się jak żołnierz. Gdy kolejne jednostki jego armii otrzymują sztandary fundowane przez francuskie miasta, pragnie wysłać je na front. Pojawia się spór między Dmowskim a Hallerem. Jako żołnierz chce on walczyć na froncie. Tymczasem Dmowski zachowuje się tak jak wcześniej Piłsudski. Jest niechętny wysyłaniu polskiej armii do walki z Niemcami.

Według części świadków Dmowski w rozmowie z Hallerem miał stwierdzić, że nie po to tworzył armię, aby wykrwawiła się na froncie zachodnim. Armia miała służyć wykuwaniu granic państwa. Było oczywiste, że walki o granice będą się toczyły na ziemiach polskich, a nie na froncie zachodnim. Ostatecznie Polacy trafiają na spokojny odcinek frontu w Szampanii dopiero w ostatniej fazie wojny.

PAP: Te rachuby spełniły się w latach 1919–1920…

Prof. Przemysław Waingertner: Niewątpliwie. Gdy w 1919 r. Błękitna Armia trafiła do Polski, była najlepiej wyekwipowaną częścią polskiego wojska. Budziła wręcz zdziwienie swoim doskonałym wyposażeniem. Zapisała wspaniałą kartę w walkach z wojskami Ukraińskiej Republiki Ludowej. Ich zepchnięcie za Zbrucz było możliwe dzięki żołnierzom Hallera i jego osobistemu zaangażowaniu. W kolejnych latach każdy jego przyjazd do Małopolski Wschodniej był gorąco fetowany, a on był uznawany za tego, który zadecydował o losach tych ziem.

PAP: Część historyków wręcz oskarża Hallera, że podsycał gorące nastroje polityczne w grudniu 1922 r., gdy Zgromadzenie Narodowe wybrało Gabriela Narutowicza na prezydenta. Czy to uzasadnione opinie?

Prof. Przemysław Waingertner: Trudno powiedzieć, aby kierowały nim ambicje czysto polityczne. Wydaje mi się, że Haller miał ambicje wojskowego, a nie polityka. Jego poglądy sprawiały, że przez obóz narodowy był „brany na pomnik” i traktowany jako „nasz własny Piłsudski”. Haller był po trosze wypychany do roli „silnego człowieka w mundurze”. Prawica potrzebowała wyrazistego symbolu. Rolę tę chętnie Haller przyjął. Stąd jego wypowiedzi z balkonu, gdy na ulice Warszawy wychodziła młodzież narodowa. To wówczas padły słynne słowa: „Broń się znajdzie”.

Musimy jednak zrozumieć motywacje, które kierowały tamtymi wypadkami. Nie dążąc do usprawiedliwienia ataków na prezydenta Narutowicza i zabójstwa dokonanego w Zachęcie, należy podkreślić, że te wydarzenia były porażające również dla sympatyków obozu narodowego. Były one dla nich zupełnie zaskakujące. Przeciwko kandydatowi najsilniejszego obozu narodowego w parlamencie zblokowały się wszystkie pozostałe stronnictwa. Oczywiście propaganda polityczna rządzi się swoimi prawami, dlatego przedstawiciele narodowców nie podkreślali, że przedstawiciele PSL „Piast” byli zwolennikami Narutowicza. Widzieli w nich bowiem przyszłych partnerów koalicyjnych. Uderzali we wszystkich innych, którzy ich zdaniem dokonali swoistej uzurpacji, bo ośmielili się wybrać kandydata, który nie był przedstawicielem większości parlamentarnej.

PAP: W 1926 r. Haller zostaje zepchnięty na polityczny margines. Czym zajmował się w kolejnych latach międzywojnia?

Prof. Przemysław Waingertner: Opowiedział się wyraźnie przeciwko przewrotowi majowemu. Droga wojskowa była więc przed nim zamknięta. Pamiętajmy jednak, że oficerów walczących z wojskami Piłsudskiego można podzielić na dwie kategorie: tych którzy, czynili to z powodu ciążącego na nich obowiązku i wierności przysiędze wojskowej, i tych, którzy czynili to z racji przekonań. Przykładem z tej pierwszej kategorii może być Władysław Anders. Tuż po zamachu nie był obdarzany przystającymi do jego talentu i zasług zaszczytami. Dostrzegł to Piłsudski, który stwierdził, że Anders wykonywał swój obowiązek i stanął po drugiej stronie. Tymczasem Haller, reprezentujący tę pierwszą kategorię, wypowiedział się politycznie przeciw przewrotowi. Nie było to stanowisko żołnierza wypełniającego rozkazy, ale rozpolitykowanego wojskowego.

Haller miał więc rozwiązane ręce i mógł się zaangażować politycznie. Był współtwórcą Frontu Morges w 1936 r. Był wśród innych wielkich nazwisk: gen. Władysława Sikorskiego, Ignacego Paderewskiego, Wincentego Witosa, Wojciecha Korfantego, Karola Popiela. Ich celem było stworzenie porozumienia, które mogłoby odsunąć piłsudczyków od władzy. Haller jest jedną z głównych postaci tego układu.

PAP: To zaangażowanie zostaje docenione w 1939 r., gdy Haller staje się ważną postacią rządu gen. Sikorskiego.

Prof. Przemysław Waingertner: Obejmuje funkcję ministra bez teki i ministra oświaty. To z jednej strony element walki sikorszczyków z piłsudczykami, ale jednocześnie o pozycji Hallera decyduje fakt bycia jednym z najbardziej rozpoznawalnych Polaków na emigracji. Funkcjonował jako pewien symbol. Podobną rolę spełniał schorowany Ignacy Jan Paderewski, który został przewodniczącym Rady Narodowej. Był postacią znaną z konferencji paryskiej, a Haller z tworzenia armii u boku państw alianckich w 1918 r. Pozostawienie go poza rządem byłoby wielkim grzechem zaniechania.

PAP: Jednak Hallera odróżnia od Paderewskiego to, że dożył końca wojny i musiał się ustosunkować do władz komunistycznych w Polsce.

Prof. Przemysław Waingertner: Pozostał na emigracji i był w tej postawie bardzo konsekwentny. Nigdy nie wrócił do kraju rządzonego przez komunistów. Do śmierci w 1960 r. angażował się w życie polskiego uchodźstwa.

Był jednym z największych nazwisk emigracji, a przez to spełniał rolę jednego z depozytariuszy tradycji polskiej niepodległości. Jednym z elementów uwiarygodnienia celów polskiej emigracji było wyraźne stwierdzenie, że to ludzie tacy jak Haller są tymi Polakami, którzy idee niepodległości przechowują dla kolejnych pokoleń.

Haller jest zatem postrzegany jako jeden z pomników polskiej emigracji, podobnie jak m.in. gen. Władysław Anders. Odróżnia ich jednak mniejsze zaangażowanie gen. Józefa Hallera w bezpośrednią działalność polityczną polskiego uchodźstwa.

Rozmawiał Michał Szukała (PAP)