W połowie 1863 r. na Lubelszczyźnie Rosjanie mieli miażdżącą, pięciokrotną przewagę liczebną, nie wspominając o artylerii, bo tej Polacy nie posiadali w ogóle. W przypadku partyzanckiej wojny podjazdowej liczby nie mówią jednak wszystkiego. W lecie tego roku naczelnikiem wojsk powstańczych w tym rejonie został mianowany Michał Heidenreich „Kruk” – znakomity oficer, absolwent petersburskiej Mikołajewskiej Akademii Sztabu Generalnego. To – jak się okazało – wystarczyło, by nawet przy tak nierównych siłach Polakom udało się odnieść bodaj największe zwycięstwa od czasów Powstania Listopadowego.
Mówiąc o zwycięstwach, trzeba pamiętać, że w okresie zrywu styczniowego uznawano za nie już nawet takie potyczki, z których powstańcom udało się po prostu wycofać bez poważniejszych strat – o pokonaniu wroga w pełnym tego słowa znaczeniu niemal nigdy nie było mowy. Do wyjątków, które – jak pisał Mikołaj Berg – wprawiły w osłupienie i Warszawę, i Petersburg, należały dwa starcia dowodzone właśnie przez „Kruka”: 4 sierpnia pod Chruśliną i cztery dni później pod Żyrzynem.
Rosja zawsze była krajem skorumpowanym wprost proporcjonalnie do swoich rozmiarów, co bardzo ułatwiało zadanie wszelkiej maści spiskowcom, rewolucjonistom i powstańcom. Za pieniądze uwalniano z więzień, ułatwiano ucieczkę z Syberii, a nawet kupowano broń, która miała być potem w całkiem jawny sposób używana przeciwko Rosjanom. Taka właśnie sytuacja umożliwiła partii Michała Heidenreicha odniesienie znaczących sukcesów na Lubelszczyźnie – bez przekupstwa nigdy nie doszłoby do zwycięstwa pod Żyrzynem, a prawdopodobnie nawet do podjęcia walki.
Na początku sierpnia 1863 r. powstańcy rozlokowali się w Chruślinie, Bobach i Moniakach, gdzie dotarła do nich wiadomość o wyjściu dużego oddziału rosyjskiego w sile pięciu kompanii, 150 Kozaków i dwóch dział z pobliskiego Urzędowa. „Kruk” zdecydował się podjąć walkę. Koncentracja wojsk powstańczych odbyła się na szosie wiodącej z Urzędowa do Stanisławowa. Pierwsi uderzyli Rosjanie, ale ich kolejne trzy natarcia zostały odparte tak skutecznie, że rozpoczęli odwrót. Widząc to, Polacy zaatakowali i ścigali Rosjan aż do Urzędowa, zadając im poważne straty.
„Bitwa pod Chruśliną jest przykładem doskonale rozegranej przez Kruka bitwy, toczonej na otwartym terenie (rzadkie zjawisko w 1863 r.), zakończonej całkowitym rozgromieniem przeciwnika i długim pościgiem przez Boby, Moniaki aż do Urzędowa. Brak amunicji oraz wyczerpanie żołnierzy długim bojem wstrzymały dalszy pościg” – pisał historyk Eligiusz Kozłowski.
Ze zmęczeniem poradzono sobie łatwo. Oddział nie niepokojony przez zdziesiątkowanych i zaskoczonych sprawnością Polaków Rosjan po prostu udał się na wypoczynek. Gorzej było z amunicją, której powstańcom pozostały resztki. Mimo tego „Kruk” zdecydował się wykorzystać przewagę, jaką dawało mu zwycięstwo z poprzedniego dnia, i dokonał kilku najazdów na miasteczko. Nie były to bitwy w pełnym tego słowa znaczeniu. Powstańcy uderzali grupkami, oszczędzali amunicję, bardziej niż na zwycięstwo, licząc na zastraszenie wroga. Skutecznie. Rosjanie nie wytrzymali presji i opuścili Urzędów.
„Kruk” wygrał, ale też sporo ryzykował. Gdyby Rosjanie podjęli energiczniejsze kroki i zaatakowali, Polacy musieliby praktycznie walczyć bronią białą, co skazałoby ich na klęskę. Wojny psychologicznej nie da się jednak prowadzić w nieskończoność. Powstańcy na gwałt potrzebowali amunicji i tu właśnie wykorzystali największą słabość Rosjan, czyli właśnie skłonność do korupcji. Nie było to trudne. Nie walczący czynnie, lecz sprzyjający powstańcom ziemianin Kazimierz Wydrychiewicz po prostu kupił od wojska rosyjskiego 15 tys. sztuk naboi i przekazał je oddziałom podległym „Krukowi”. Mikołaj Berg pisał później:
„Pociągnięty następnie do odpowiedzialności Wydrychiewicz wyparł się wszystkiego i za pomocą jakichś tajemniczych wpływów, czyli jaśniej się wyrażając, okupiwszy się porządnie, został zupełnie uniewinniony”.
Nie wiemy, jakie były dalsze plany „Kruka”, wiemy jednak, że ostatecznie wpłynął na nie przechwycony przez jego oddział list gen. Aleksandra Chruszczowa. Były generał-gubernator zachodniej Syberii, a w tamtym momencie naczelnik wojenny Lubelszczyzny nakazywał w nim zawrócenie konwoju z pieniędzmi jadącemu z Dęblina do Lublina, a mającemu niedostateczną w myśl wówczas nowych rozporządzeń eskortę. Składało się na nią ok. pięciuset żołnierzy i dwa działa, a dowodził nimi młody Polak, saper, por. Laudański. Istotnie było to stosunkowo niewiele jak na skarb, który przewozili. Składało się na niego 123 tys. rubli wysłane przez warszawską intendenturę wojskową, 72 tys. rubli należące do osób prywatnych oraz 6 tys. rubli w papierach wartościowych – łącznie dawało to zawrotną kwotę ponad 200 tys. rubli.
„Kruk” nie mógł zbagatelizować takiej informacji. Pieniądze, jak sam przekonał się kilka dni wcześniej, były niezbędne do prowadzenia walki. Zdawał sobie sprawę, że to dla niego ostatnia szansa. Jak pisał o tym Mikołaj Berg:
„Brak amunicji przyprowadzał Kruka do rozpaczy i już zamyślał rozpuścić piechotę, a z jazdą przebić się do Galicji. Nikt z naczelników oddziałów się temu nie sprzeciwiał. Jednak gdy dowiedziano się o wysłaniu z Warszawy znacznej poczty pieniężnej, naczelnicy oddziałów zaczęli nalegać na swojego wojewodę, by wstrzymał się jeszcze czas jakiś z rozpuszczeniem oddziałów i korzystając z zebranych sił, popróbował szczęścia w zdobyciu dla powstania tak znacznych funduszów”
Kruk dysponował siłami ok. 3500 ludzi, z nich jednak wyselekcjonował 1400 – najlepszych strzelców. Pokusą było wykorzystanie kosynierów, których przewaga liczebna mogłaby zwiastować sukces, mimo to Heidenreich zarzucił ten pomysł z powodu warunków naturalnych. Wzdłuż traktu wiodącego do Lublina rósł gęsty las, co spowolniłoby impet ataku. Dla strzelców ten sam fakt stanowił znaczne ułatwienie. Mogli razić Rosjan, sami pozostając w ukryciu. Miejsce zasadzki wyznaczono między Jaworowem a Żyrzynem, kilka kilometrów od tego ostatniego. Oprócz naturalnej osłony drzew powstańcy ustawili odpowiednie zasieki i wyczekiwali na konwój. O przebiegu bitwy opowiadał dalej Berg:
„Gdy artyleria i furgony zrównały się z zasiekami, zostały przywitane morderczym ogniem, który od razu prawie wybił wszystkie konie z dział i z furgonów. Kolumna stanęła. Działa odprzodkowano i skierowano w stronę, skąd szły najgęstsze strzały. Laudański rozrzucił w tyraliery pluton saperów i pluton dęblińskiej załogi, po prawej ręce, po drugiej zaś stronie wykonał toż samo chorąży Toll. Reszta wojska pozostała dla przykrycia dział i furgonów, lecz żołnierze dęblińskiej załogi, przeważnie rekruci, pokładli się do rowów przydrożnych i żadna siła nie mogła ich z nich poruszyć. Dowodzący etapem, mjr Siemionow, rąbał leżących szablą, jeden z Kozaków okładał nahajką, sam Laudański groził bagnetem, wszystko na próżno”.
Berg wspominał o tym, że za porażką Rosjan stał głównie popłoch. Oprócz leżących w rowie rekrutów panikowali żołnierze, którzy podjęli walkę. W jej ferworze popełniali jednak błędy, np. wkładając odwrotnie kule do karabinów. „Część karabinów była zagwożdżona fałszywym nabijaniem” – pisze. Mimo to osiem pierwszych ataków udało się Rosjanom odeprzeć. Oddano 140 strzałów z dział i kilkadziesiąt tysięcy strzałów karabinowych (dokładna liczba jest niemożliwa do ustalenia, ale Rosjanie mieli po sześćdziesiąt ładunków na głowę). Nie ma też pewności, ile dokładnie trwała bitwa – Berg mówi o pięciu godzinach, polscy historycy trzymają się trzech. Jeszcze przed jej końcem por. Laudański podjął próbę przebicia się przez szeregi powstańców i wydostania się z zasadzki – udało się to jemu i czterdziestu żołnierzom. Jeśli wierzyć Bergowi, kolejnych czterdziestu przebiło się na własną rękę w innym miejscu. Niedobitki w końcu poddały się.
„Do opuszczonych furgonów pocztowych dopadli pierwsi ludzie z oddziału Krysińskiego. Gdy przybył Kruk, oświadczył mu Krysiński, że pieniądze ma przy sobie, w sumie 140 tys. rubli”. Reszta – jak raportował Kruk Rządowi Narodowemu – „do 60 tys. gdzieś przepadło”. Dodawał również, że według jego obliczeń w czasie starcia zginęło 181 Rosjan, 132 zostało rannych, a 150 wziął do niewoli.
Mimo straty kilkudziesięciu tysięcy rubli – jak podawał Berg – „Rząd Narodowy, a z nim Warszawa, Królestwo Polskie, kraje zabrane pełne były radości; od pysznych pałaców do najskromniejszych dworków i chat wieśniaczych przez kilka tygodni podawano sobie tę radosną nowinę. Biuletyn o bitwie pod Żyrzynem wydrukowano i rozrzucono po kraju w 70 tys. egzemplarzy”. Cieszono się jednak nie tylko w kraju. Powstanie Styczniowe cieszyło się – jeśli można tak powiedzieć – wielką popularnością w Europie i każde polskie zwycięstwo było w europejskiej prasie przyjmowane entuzjastycznie. Po bitwie żyrzyńskiej nagłówki informowały o „klęsce” i „kompromitacji Rosji”. Rosja również tak to odebrała – Wielkiego Księcia Konstantego odwołano z Warszawy – oficjalnie dla podratowania zdrowia – a jego miejsce zajął wyjątkowo surowy Fiodor Berg.
Sam „Kruk” niedługo cieszył się triumfem. W raporcie dla Rządu Narodowego informował: „Po tym zwycięstwie zostałem prawie bez amunicji i przez to nie mogę korzystać z drugiej, jaka mi się nadarza, sposobności ponownego rozgromienia Rosjan”. Zdecydował się podzielić swoje zgrupowanie na mniejsze oddziały, sam zaś, wyłącznie z jazdą, udał się w kierunku Łęcznej.
Wkrótce jednak postanowił jeszcze raz podjąć walkę. Spotkanie rozproszonych oddziałów nastąpiło pod Siedliszczami, gdzie po przeprawieniu się przez Wieprz spalono most, odcinając sobie tym samym drogę odwrotu. 24 sierpnia siły powstańcze dotarły pod Oleśniki, gdzie zostały otoczone przez wojska rosyjskie i po krwawej bitwie pod Fajsławicami – rozbite. Zginęło wówczas trzystu powstańców, trzystu zaś dostało się do niewoli.
Pod Fajsławicami „Kruk” był już generałem, ale nie sprzyjało to powodzeniu w walce. Próbował jeszcze kilkakrotnie stawać na czele oddziałów, lecz za każdym razem kończyło się to klęską. Ostatecznie wyjechał do Francji, gdzie brał udział w wojnie francusko-pruskiej; później osiadł we Lwowie, gdzie zmarł w 1886 r.