11 grudnia 1927 r. uruchomiono pierwszą na ziemiach polskich linię pociągu elektrycznego. Elektryczna Kolej Dojazdowa (EKD), wybudowana przez spółkę "Siła i Światło", połączyła Grodzisk Maz. z centrum Warszawy. I trwale zaznaczyła się w polskiej kulturze.

"Na razie uruchomiono 6 par pociągów. Jest to więc tylko wstęp do ruchu normalnego. Jednak w sezonie zimowym i wobec przebiegu linji przez miejscowości narazie jeszcze słabo zaludnione - jest dobrym początkiem" - ­informowało "Echo Pruszkowskie" w 1927 r. (pisownia oryginalna - PAP).

"Rozkład jazdy nadto przewiduje w najbliższym okresie uruchomienie jeszcze 5-ciu pociągów par z których jedna para będzie kursować już: od Nowego Roku. Jako opłatę zasadniczą za kilometr ustanowiono 7 groszy, gdy taryfa kolejowa III klasy wynosi 4 grosze, zaś II klasy - 6 gr. Jednak od Nowego Roku taryfa kolejowa będzie o 20% podwyższoną, przeto różnica ceny zmniejszy się znacznie, a nawet będzie niższą od biletu II klasy" - wyjaśniała lokalna gazeta. "Wagony widne, wygodne, ciepłe (elektryczne piecyki pod każdą ławką) czynią podróż przyjemniejszą, a nadto unika się po przyjeździe do miasta tłoku + wyjściowego+" - zachęcało "Echo".

Kolejka szybko stała się popularnym środkiem lokomocji podmiejskiej. Do pierwotnej trasy zaczynającej się u zbiegu stołecznych ulic Marszałkowskiej i Nowogrodzkiej, a kończącej się w Grodzisku Mazowieckim przy ul. Radońskiej, dobudowano odgałęzienie do Włoch (otwarte 17 lipca 1932 r.); a następnie liczący ok. 2 km odcinek miejski wiodący do dworca PKP w Grodzisku (otwarty 8 listopada 1932 r.) i odgałęzienie z Podkowy Leśnej do dworca PKP Milanówek (30 września 1936 r.).

Do obsługi trasy zakupiono w Wielkiej Brytanii 20 wagonów silnikowych i 20 doczepnych, które - według niepotwierdzonych legend - miały być ponoć wcześniej tramwajami w Odessie bądź w Charkowie, co uniemożliwił pucz bolszewicki w 1917 r.

"W +Emilu i detektywach+ Ericha Kastnera przeczytałem, że kursujący w Neustadt tramwaj konny Emil i jego kumple uważali za skandal i marzyli o elektrycznym tramwaju z prawdziwego zdarzenia, takim z pięcioma reflektorami z przodu i trzema z tyłu" - powiedział Andrzej Konieczny z Ochoty. "Gdy pierwszy raz zobaczyłem te angielskie wagoniki EKD przejeżdżające obok naszego podwórka - miałem wtedy może sześć lat - pomyślałem, że to jest właśnie to - wymarzony tramwaj Emila z powieści" - wyjaśnił.

W kierunku na zachód od stolicy EKD była praktycznie bezkonkurencyjna aż do 15 grudnia 1937 r., kiedy to z Warszawy Głównej - przez Włochy Pruszków i Milanówek - do Grodziska wyruszył pierwszy elektryczny pociąg podmiejski Polskich Kolei Państwowych.

W trakcie oblężenia Warszawy we wrześniu 1939 r. dwa wagony kolejki posłużyły do budowy barykady przy Marszałkowskiej. Ruch na całej trasie wznowiono już w listopadzie.

Podczas niemieckiej okupacji kolejka - podobnie jak stołeczne wąskotorówki - spełniała ważną funkcję aprowizacyjną. Łatwiej było nią przewieźć szmuglowaną żywność, małe pociągi były rzadziej kontrolowane przez Niemców niż należące do PKP.

Jarosław Iwaszkiewicz, mieszkaniec Stawiska, odległego o niespełna kilometr od stacji Podkowa Leśna Zachodnia, tak opisywał w 1963 r okupacyjną "wielką rolę" EKD. "Nie tylko w gronie jej pracowników znaleźli schronienie ludzie wybitni i bardzo zaangażowani organizacyjnie, ale w samej kolejce, w każdym jej wagonie, podczas ówczesnych podróży wywiązywała się solidarność i zespołowość jedyna w świecie, która we wspomnieniu jest czymś zupełnie osobliwym. (...) Wchodząc do wagonu miało się zawsze wrażenie, że jest się pod bardzo solidną opieką konduktorów i kontrolerów, którzy tylko pozornie zajmują się sprawdzaniem i kontrolowaniem biletów - a właściwie są opiekunami tego małego społeczeństwa, jakie się za każdym razem w takim wagonie wytwarzało.(...) Owa serdeczność, z jaką odnosili się do pasażerów, przezorność, z jaką starali się odsunąć wszelkie zagrożenie, przestrogi, jakich udzielali, wraz z punktualnością i +niezawodnością+ rozkładu przyczyniły się w walnej mierze do tego, że ta podmiejska komunikacja cieszy się bardzo głęboką sympatią warszawiaków" - napisał autor "Panien z Wilka".

Familiarną atmosferę w wagonikach zapamiętała mieszkanka Ochoty Wanda Chotomska. Niektóre jej koleżanki regularnie dojeżdżały EKD do szkoły, co dla jednej skończyło ślubem z konduktorem. "Nazywaliśmy ją potem +konduktorowa wąskotorowa+" - powiedziała przy okazji jubileuszu 70-lecia WKD, a widząc zdziwione spojrzenie dziennikarki, wyjaśniła: "To pani nie wie, że jeszcze po wojnie warszawskie tramwaje miały rosyjski, szerszy rozstaw szyn, bo zaczęto je budować za cara, podczas gdy kolejka zbudowana już po odzyskaniu niepodległości, miała normalny rozstaw PKP?!". Reporterka Iwona L. Konieczna przyznała, że nie miała o tym wówczas pojęcia.

Podczas niemieckiej okupacji kolejka dawała schronienie polskim inteligentom - mundur kolejarski dawał rękojmię osobistego bezpieczeństwa. Pracowali na EKD m.in. zoolog Henryk Sandner, po wojnie profesor PAN odznaczony medalem "Sprawiedliwy wśród Narodów Świata", a także aktor Henryk Szletyński - konduktor nr 291. Jeden z jego znajomych, zobaczywszy go na Nowogrodzkiej wychylającego się z wagonu w służbowej czapce, zaskoczony zapytał: "Co pan tu robi?". "Ukrywam się" – odpowiedział Szletyński. Konduktorem EKD był też bratanek generała Wiktora Thomme, obrońcy Modlina, Mścisław Thomme, oficer Armii Krajowej.

Wiesław Michnikowski został skierowany przez niemiecki urząd pracy do zakładów naprawczych Elektrycznej Kolejki Dojazdowej w Grodzisku Mazowieckim. "Tam pewnego razu dostałem polecenie, żeby zreperować pantograf. I jak się tym zajmowałem, kopnął mnie prąd. Zleciałem z wagonika na ziemię. Musiałem upaść na głowę, bo po wojnie zostałem aktorem" - napisał w swej autobiografii "Tani drań”.

Po wojnie sama kolejka zadebiutowała w filmie epizodem w "Zakazanych piosenkach" Leonarda Buczkowskiego. Wystąpił w nim komiczny duet ulicznych śpiewaków z fragmentem okupacyjnego przeboju "Siekiera-motyka".

Okupacyjne występy artystyczne w wagonach EKD wspomniała m.in. Maria Iwaszkiewicz w swej książce "Z pamięci". Opisała tam m.in. panią, która wsiadając mówiła, iż będąc bez środków dożycia i mając ciężko chorego męża, zmuszona jest prosić o wsparcie. Po czym wykonywała arie operowe "szkolonym choć nieco już zdartym głosem". Za którymś razem pani ta oznajmiła, iż dzięki ofiarności pasażerów kolejki mąż dostał partię zastrzyków, które bardzo mu pomogły. Podziękowała wtedy - zapamiętała Maria Iwaszkiewicz - arią Mimi z trzeciego aktu "Cyganerii" Pucciniego.

Kolejną rolę filmową EKD zagrała w "Pożegnaniach" Wojciecha Jerzego Hasa. Następną w serialu "Dom" Jana Łomnickiego - Basia Lawinówna dotarła kolejką do Tworek, by od osadzonej w szpitalu psychiatrycznym ciotki Łukasza Zbożnego uzyskać wieści o swym ukochanym.

Nieco wcześniej stacja EKD trafiła do wiersza Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego. Nieco później młody Marek Nowakowski zaczął dojeżdżać upaństwowioną już kolejką - która w 1951 r. zmieniła nazwę na Warszawską Kolej Dojazdową (WKD) - z Włoch do stolicy, by poznawać jej mroczne tajemnice i niezwykłych ludzi, co później wypełniło jego prozę.

"Truskawki w Milanówku, / Przez chwilę człek nie podejrzewał, /Że to nie Lorelei śpiewa, /Lecz gwiżdże EKaDe..." - opisywał atmosferę panującą w okolicach nawiedzanych przez żółto-niebieskie wagoniki Wojciech Młynarski.

Już jako WKD kolejka pojawiła się w wierszach Jarosława Marka Rymkiewicza.

Epizod w "Domu", zrealizowanym w 1980 r., był chyba ostatnim publicznym występem angielskich wagoników, wyglądających jak te z marzeń Emila o prawdziwym tramwaju. Dużo wcześniej, bo już w 1972 r., zostały one wycofane z regularnego ruchu. Zastąpiły je zespoły trakcyjne EN 94 wyprodukowane w Pafawagu.

55 lat temu - 8 grudnia 1963 r. - tuż przed północą ostatni rozkładowy pociąg przejechał stołecznymi ulicami Nowogrodzką, Tarczyńską i Niemcewicza. Następnego dnia pierwsza poranna kolejka jadąca z Grodziska ulicą Szczęśliwicką dotarła do wykopu linii średnicowej PKP, by zakończyć bieg na nowej - istniejącej do dziś - stacji Warszawa Śródmieście WKD. Zaczęło się rugowanie WKD z ulic: w 1966 r. zamknięto miejski odcinek w Grodzisku, 6 listopada 1971 r. był ostatnim dniem kursowania kolejki do Włoch, a w 1972 r. wyrzucono ją z ulic Milanówka, likwidując dojazd do dworca PKP. Sylwester 1974 r. był ostatnim dniem tramwajowego charakteru WKD - usunięto ją z ciągu ulic Szczęśliwickiej i Drawskiej, przenosząc całą trasę na wydzielone torowisko.

Na wąskich uliczkach Ochoty pozostały sentymentalne wspomnienia.

"Tamtej kolejki nie pamiętam, nie mieszkałem wtedy jeszcze tutaj" - powiedział Michał Cichy, pisarz z Ochoty, który jedno ze swoich opowiadań z książki "Pozwól rzece płynąć" poświęcił WKD na ulicach swej dzielnicy. "Zainteresowałem się nią, gdy w jakimś albumie zobaczyłem zdjęcie doskonale znanej mi ze spacerów z moją suczką Myszką ulicy Szczęśliwickiej. W tle były te same - wówczas bardzo nowoczesne - bloki co dziś, ale jezdnią jechał jakiś tramwaj - dwa dość archaicznie wyglądające wagoniki. Zacząłem szukać zdjęć, informacji i dowiedziałem się, że ulicami w moim najbliższym sąsiedztwie - Szczęśliwicką i Niemcewicza - przez prawie pół wieku jeździła taka trochę magiczna, niebiesko-żółta kolejka, przenosząca ludzi z samego środka stolicy do miasta ogrodu w Podkowie Leśnej. Magiczna, bo dziś nawet tramwaje nie zaglądają w takie lokalne uliczki jak Tarczyńska. Magicznie brzmiała też nazwa spółki, która zbudowała tę kolejkę - +Siła i Światło+. To wszystko działa na wyobraźnię" - wyjaśnił Cichy.

"Kilka lat temu, kiedy na Niemcewicza zmieniano nawierzchnię i rozkopano ją aż do przedwojennego bruku, chodziłem sprawdzać, czy nie zostały w nim szyny. Niestety nie... Szkoda trochę, bo takie +martwe+ szyny, jak te tramwajowe na Chłodnej, Śniadeckich czy koło Arsenału, są świadectwem historii. Tu było, tu stało, tu wreszcie jechało..." - dodał.

"Kiedy opublikowałem kilka zdjęć tamtej kolejki na FB odezwał się do mnie jakiś pan z Tarczyńskiej, który napisał, że od przejeżdżających co kilkanaście minut pociągów trzęsły się wszystkie sprzęty w mieszkaniu - taki był łoskot, cała kamienica drżała; wspomniał też, że kilku jego kolegów przypłaciło życiem +zabawę+ akurat tą kolejką" - powiedział Cichy.

"Zabawy kolejką" pamięta też mieszkająca od pokoleń na Ochocie Iwona L. Konieczna. "Świetnie nadawała się do napadów na pociąg na Dzikim Zachodzie. Wówczas każdy szanujący się wielbiciel Karola Maya i Wiesława Wernica miał w domu obowiązkowo pióropusz, a nierzadko i jakiś tomahawk. Oczywiście nie taki +prawdziwy+, opisany przez Woroszylskiego w +I ty zostaniesz Indianinem+, ale wystrugany z drewna, oklejony cynfolią od czekolady i ozdobiony piórkami. Biegaliśmy z chłopakami wzdłuż przejeżdżających dość wolno wagoników, wymachując "bronią" i wydając wojenne okrzyki, znane z filmów o Winnetou" - opowiadała.

Konieczna pamięta też próbę wykolejenia pociągu przy pomocy drewnianego konika wetkniętego w rowek szyny.

Zabawa była na całej linii - od końca do końca. Historyk Łukasz Nowacki podczas sobotniego spaceru śladami EKD-WKD w Grodzisku Mazowieckim opowiadał, że aktywnym uczestnikiem wielkanocnej rezurekcji była zawsze pierwsza poranna kolejka. Na torze wiodącym Radońską, Sienkiewicza i Niepodległości (dziś 11 Listopada) do dworca PKP dosłownie co kilkanaście metrów wybuchały pod kołami wagonu petardy przygotowane przez świętujących młodocianych grodziszczan. Trwającą ponad 30 lat tradycję zakończyła likwidacja odcinka miejskiego grodziskiej kolejki. Tor w ulicznym bruku przetrwał aż do 1989 r.

Niecodzienne spotkanie z tragiczną ofiarą zabaw kolejką wspomina w swej książce "Moje przygody z duchami i nie tylko..." wydanej w 1993 r. Izabela K. Węgierska, szamanka i egzorcystka, również mieszkanka Ochoty. Jej pierwszy klient skarżył się na nękanie przez wyjątkowo złośliwego ducha. Okazał się nim być młodociany chuligan, zepchnięty na Szczęśliwickiej przez kumpli ze stopnia pociągu WKD wprost pod doczepny wagonik. Jeśli wierzyć autorce, udało się jej sprowadzić pokutującą duszę na dobrą drogę zaleceniem, by udała się do kościoła św. Jakuba na pl. Narutowicza i tam słuchała ludzkich modlitw.

"Można oczywiście w to nie wierzyć, faktem jest, że żadna ofiara WKD dziś na Ochocie nie straszy" - skomentowała opowieść Konieczna, która Węgierską znała osobiście. "Często siadywała wraz z innymi dorosłymi sąsiadami na ławeczkach ustawionych wzdłuż Szczęśliwickiej, dziś mam wrażenie, że oni po prostu nas, dzieciaków, pilnowali, by nam ta kolejka żadnej krzywdy nie zrobiła" - dodała.

Reporterka uważa, że na Ochocie powinien powstać Literacki Szlak Elektrycznej Kolei Dojazdowej. "Ze wspomnień przyjaciół Mirona Białoszewskiego wiadomo, że kolejka swoim zgrzytaniem nieraz zakłócała spektakle w Teatrze na Tarczyńskiej odbywające się w jego mieszkaniu w kamienicy pod jedenastym" - wyjaśniła. "Jadąc Tarczyńską w stronę Grodziska celowała wprost w dom, gdzie mieszkał dramatopisarz Janusz Krasiński, potem skręcała w lewo, by za chwilę zatrzymać się na przystanku Grójecka pod oknami Antoniego Ferdynanda Ossendowskiego" - dodała Konieczna. "Później mijała mieszkanie Tadeusza Borowskiego na Kaliskiej. Kawałek dalej na tej samej ulicy tworzył Juliusz Kaden Bandrowski. Zaś w bloku na samym rogu Kaliskiej i Niemcewicza mieszkał reżyser i scenarzysta Andrzej Kondratiuk. Całkiem blisko dawnej trasy EKD mieszkają do dziś Józef Hen i rysownik Bohdan Butenko. Trochę w bok od linii kolejki, przy Częstochowskiej, pomieszkiwał Marek Hłasko" - przypomniała. "I jak od końca to do końca. Bo przecież Włochy to Marek Nowakowski. Potem Stawisko z Muzeum Iwaszkiewicza i na samym końcu w Grodzisku nieistniejąca już niestety restauracja Dąbkowskiego, której stałym gościem podczas okupacji był mieszkaniec Milanówka, pisarz Stanisław Rembek" - podsumowała ideę literackiego szlaku EKD Konieczna.

Pomysł ten spodobał się Elżbiecie Kubek, urodzonej w Milanówku emerytowanej, wieloletniej archiwistce i dokumentalistce w "Rzeczpospolitej" i Polskim Radiu, która dodała, że przecież Antoni Ossendowski spoczywa na cmentarzu w jej rodzinnym mieście. "Podobnie jak poeta, literat i radiowiec Juliusz Petry, pierwszy dyrektor Polskiego Radia we Lwowie, dzięki któremu powstały legendarne dziś audycje +Wesoła lwowska fala+ i +Ta joj+" - przypomniała.

" Zresztą akurat +Fala+ przyniosła mu osobistego pecha, bowiem - rok po objęciu przezeń dyrekcji - we wrześniu 1936 r. nadała satyryczną audycję pt. +Wywiad z holenderską krową + akurat podczas pobytu w Polsce holenderskiej księżniczki Juliany, za co Juliusz Petry został zwolniony ze stanowiska" - wyjaśniła Elżbieta Kubek. "Ale już 1 stycznia 1937 r. na skutek protestów, kolegów, pracowników Polskiego Radia i radiosłuchaczy Petry został ponownie przyjęty do pracy jako dyrektor rozgłośni wileńskiej Polskiego Radia" - podkreśliła dokumentalistka. "A ponieważ w Wilnie zyskał sobie również wielkie uznanie, to pod presją opinii publicznej w 1938 r. wrócił na dawne stanowisko do rozgłośni lwowskiej, gdzie pracował aż do wojny" - dodała.

Po wojnie Juliusz Petry organizował m.in. polską telewizję. "Mieszkał aż do śmierci w 1961 r. w bardzo skromnym domku tuż przy stacji Milanówek Grudów - do Warszawy do pracy dojeżdżał oczywiście kolejką" - podkreśliła dokumentalistka. Jej zdaniem również ta postać powinna uzupełnić Literacki Szlak Elektrycznej Kolei Dojazdowej. Bo że taki powinien powstać, nie ma najmniejszych wątpliwości.

"W tej kolejce naprawdę można było spotkać wielu fantastycznych, niezwykłych ludzi - jeździła nią Mira Zimińska-Sygietyńska, i jej mąż Tadeusz, twórcy +Mazowsza+, podróżował prof. Kazimierz Michałowski, światowej klasy archeolog, odkrywca fresków z Farras i Jarosław Iwaszkiewicz" - powiedziała Elżbieta Kubek."A zresztą, co tu dużo gadać, to właśnie w niej poznali się Aleksandra i Jan, moi rodzice" - dodała z uśmiechem.