Agato, kiedy zdałaś sobie sprawę, że Twoja matka to nie zwyczajna matka, tylko Agnieszka Osiecka, autorka niezliczonej ilości testów do najpiękniejszych polskich piosenek?
Odkrywam jej niezwykłość cały czas. Ciągle mnie czymś zaskakuje. Ukazują się kolejne jej "Dzienniki" i wszyscy możemy dowiedzieć się z nich czegoś o jej stawaniu się pisarką, kłopotach rodzinnych, polityce, miłościach. Ta niezwykłość doskwierała mi w dzieciństwie, bo każdy chce mieć taką mamę normalną, zwykłą, taką bardziej „udomowioną”. Zauważyłam jej genialność chyba dopiero w liceum, jak zaczęłam się bardziej wsłuchiwać w jej teksty, czytać je, bywać na „Białej bluzce” - także chyba dość późno.
A propos niezliczoności, czy wiesz może ile tak naprawdę tekstów wynosi spuścizna Agnieszki Osieckiej?
Tak naprawdę to nie wiem. Teraz trochę zastopowałam działalność wokół dorobku mamy. Ponad 20 lat minęło od jej śmierci i nieco wycofuję się, bo mam za dużo swojej pracy, a gros kluczowych projektów związanych z Fundacją Okularnicy zrealizowaliśmy - np. archiwum uporządkowane, "Śpiewnik" wydany. Lecz działalność „odkrywcza” cały czas trwa - np. korespondencję czy nagrania wciąż odkrywamy. Piosenek, myślę, że około dwa tysiące napisała, w tym sto kilkadziesiąt utworów z samym Sewerynem Krajewskim. Pamiętajmy, że mama była bardzo zaangażowana na różnych polach. Można to uznać za wadę, że ktoś nie jest ekspertem w jednej dziedzinie, albo za zaletę, że posiadała wiele talentów, niejako jak Henryk Ibsen, który cały czas eksperymentował (śmiech). Agnieszka np. w teatrze robiła bardzo dużo. Właściwie brakuje takiego opracowania „Agnieszka Osiecka i teatr”, to byłoby bardzo ciekawe.
To trzeba to komuś zasugerować.
O tak. Tam są i pieśni teatralne i sztuki jej autorstwa. Do tego dochodzi kino plus tak zwana „estrada”, uwielbiam to retro-określenie, felietonistyka. Nieco też tłumaczyła - niektóre songi np. Bertolda Brechta, czyli to też praktycznie były nowe piosenki. Wspaniale, najlepiej Brechta oczywiście tłumaczył Wojciech Młynarski, ale mama też z tym eksperymentowała. Oprócz tego jeszcze wspomniane dzienniki, epistolografia, opowiadania, krótkie powieści. Dwa lata temu ukazała się jej mikropowieść „Neponset”, która jest znakomita, przerażająco jednak depresyjna - studium rozkładu osoby, która przegrała miłość. Czyli widać, że Osiecka poszukiwała w różnych kierunkach. Zaczynała jako młoda pani reżyser, bo przecież była reżyserką, gdyby jeszcze to kontynuowała to doszłyby pewnie jeszcze jakieś scenariusze filmowe, kto wie…
Niedawno minęła kolejna, 21 rocznica śmierci Twojej mamy. Ty, oprócz swojego własnego intensywnego życia zawodowego, stałaś się strażniczką, opiekunką, kustoszką pamięci o Agnieszce Osieckiej. Czym dokładnie zajmuje się Fundacja Okularnicy i dlaczego powstała.
Czytelnicy Legalnej Kultury, których część chyba się zazębia z nami, rozpoznają naszą działalność, więc w skrócie: Fundacja Okularnicy powstała dość szybko po śmierci mamy. Przede wszystkim zależało mi na rozpoznaniu zbioru, który zostawiła, na uporządkowaniu archiwum, które było ogromne. Bardzo szybko stała się osobą piszącą, jej diarystyka zaczyna się w wieku lat ośmiu, później jej sukcesy w studenckim teatrze STS, gdzie zaczynała jako dziewczyna świeżo po maturze. Równocześnie była takim zbieraczem, kolekcjonerem znaków swojego pokolenia, zawsze ciągnęło ją do ciekawych środowisk, także to archiwum, oprócz jej własnej twórczości, zawierało też programy teatralne, plakaty. Uwielbiała pisać listy, to było jeszcze pokolenie, które pisało listy, prowadziła korespondencję z ciekawymi osobami: z Januszem Minkiewiczem, Jeremim Przyborą, Jerzym Giedroyciem. Właściwie całe życie korespondowała, więc zostało ogromne archiwum, które musieliśmy rozpoznać i jakoś poukładać. Ja jestem germanistką, a nie archiwistką z wykształcenia, więc potrzebowałam znaleźć ludzi, którzy wg obowiązujących standardów ułożą to archiwum, co było moim najważniejszym celem, a następnie przekazać je do Biblioteki Narodowej, która niedawno wydała imponujący katalog! Wcześniej stworzyliśmy publiczne cyfrowe archiwum (www.archiwumcyfroweagnieszkiosieckiej.pl). Chcieliśmy kontynuować pomysł Pani Marii Szymonik z domu kultury na Pradze, czyli konkurs wokalny „Pamiętajmy o Osieckiej”. I on się toczy, rozwija. Jak zaczynałam, to jeszcze nic nie wiedziałam o tych dziennikach i zdałam sobie sprawę, że będę musiała jeszcze prowadzić działalność wydawniczą. Do tego dochodzi jeszcze „Wielki śpiewnik Agnieszki Osieckiej”, który mógłby mieć zdecydowanie więcej tomów.
A ile już ma?
10 i na razie się na tym zatrzymaliśmy, ale może kolejne pokolenia jeszcze coś wydadzą. W tym wydawnictwie chodziło mi przede wszystkim o to, żeby podkreślić rolę wielkich kompozytorów, z którymi mama pracowała i żeby piosenka, która, jak wiemy, jest utworem słowno-muzycznym, zaistniała w takiej formie, że każdy może ją sobie przeczytać i zagrać po swojemu, czy to w domu czy w filharmonii.
Czyli Osiecka pod strzechy?
Tak, bo pod dzisiejszymi strzechami mało jest instrumentów i ludzi muzykujących, ale liczę, że za 100, 200 lat może to wróci. Nauka muzyki została zaprzepaszczona w późnym PRL-u i ostatnimi laty, ale to da się naprawić. Chodziło mi o to, żeby nie narzucać jakiegoś jednego wykonania. Wiem, że na świecie istnieje grupa ludzi, która umie czytać nuty i oni usiądą sobie z taką piosenką i zrobią swój własny aranż. To było dla mnie bardzo ważne i razem z Janem Borkowskim stworzyliśmy ten śpiewnik, wybraliśmy według nas najciekawsze utwory. Poza tym życie przynosi inne „projekty”, jak to się teraz modnie mówi, no i Fundacja musiała na nie reagować. Na przykład pojawili się u nas szaleni Norwegowie, którzy odkryli piosenki Agnieszki Osieckiej i się nimi zachwycili, i zwrócili się do nas, żebyśmy razem coś zrobili. My wyszliśmy naprzeciw z przyjemnością, piosenki zostały przełożone na język norweski, stworzyliśmy taki team polsko-norweski: zespół Karuzela, wyszła płyta. Koncertowali w Norwegii z tym materiałem w wielu miastach z polskimi muzykami, między innymi z Grzechem Piotrowskim i Sebastianem Wypychem, Joasią Lewandowską.
Jednym z najważniejszych działań Fundacji Okularnicy jest festiwal „Pamiętajmy o Osieckiej” Przed nami 21 edycja festiwalu. Przypomnijmy co to za szlachetna inicjatywa. Co trzeba zrobić, żeby wziąć w nim udział? Co trzeba zrobić, żeby stać się jego laureatem?Na to ostatnie pytanie nie ma odpowiedzi. Najlepiej zajrzeć na stronę Teatru Nowego w Poznaniu, który teraz przejął główną organizację naszego konkursu - chciałam, żeby już ktoś nowy, a doświadczony trochę inaczej niż ja zajmował się dorobkiem mojej mamy. Wydaje mi się, że czas na zmiany po 20 latach. Dla konkursu to powinno być ożywcze. Żeby wziąć udział w Konkursie "Pamiętajmy o Osieckiej" trzeba się do końca maja zgłosić wypełniając kartę zgłoszeniową dostępną na stronie www.teatrnowy.pl. Koniecznie wybrać dwa utwory z tekstem Agnieszki Osieckiej i muzyką oryginalną, bo nie jest to konkurs na kompozycję lecz na interpretację, aranżację. Potem należy się stawić z przygotowanym aranżem własnego pomysłu na przesłuchania, które w tym roku odbywają się 11 czerwca w Polskim Radiu w trójkowym Studiu Koncertowym imienia Agnieszki Osieckiej. Jurorzy przesłuchują pierwszą grupę, która zawsze jest liczna, bo konkurs z biegiem lat stał się bardzo popularny. Zespoły, wokaliści, duety - to otwarta formuła. Ale nie zrażamy się liczną grupą, bo jesteśmy świetni, przechodzimy do kolejnego etapu. Jesteśmy już w grupie 10 finalistów/finalistek, która jedzie na specjalne warsztaty, które odbywają się pod kierunkiem aktorki Magdaleny Smalary w teatrze Atelier w Sopocie, który był ważnym miejscem w życiu mojej mamy w ostatnich latach jej życia. Kierownikiem muzycznym konkursu jest Jerzy Satanowski, a w tym roku zespół, który będzie w konkursie pracował z młodymi ludźmi, to zespół Kuby Lubowicza, świetnego pianisty i kompozytora. W Atelier są koncerty i nagroda publiczności. We wrześniu odbywa się koncert finalistów w Muzeum Powstania Warszawskiego i w Polskim Radiu (transmisja), no i na końcu jest koncert galowy i wyłonienie zwycięzców. Odbędzie się w tym roku w Teatrze Nowym w Poznaniu.
Jak podsumujesz te 21 edycji? Jak śpiewano Osiecką na tym festiwalu kiedyś a jak się śpiewa ją teraz? Czy zauważyłaś jakieś trendy, mody w interpretacji Osieckiej?
Zauważyłam, że młodzi polscy artyści i aktorzy są dość zachowawczy, a mają przecież okazję śpiewać bez cenzury, do wyboru tak różnorodny repertuar i możliwość nadania tym piosenkom zupełnie nowego kształtu, spojrzeć na nie z innej perspektywy, wysłyszeć coś nowego w tekście, bo one się kompletnie nie starzeją, a niektóre są wręcz przerażająco aktualne. Osobowości, które bardzo się wyróżniały okazało się stosunkowo niewiele, wiele osób śpiewa po prostu poprawnie, grzecznie, jakby „klęcząc przed tradycją”, co mnie zaszokowało i co jest trochę niezgodne z duchem samej Agnieszki, która bardzo lubiła eksperymentować. Te osoby, które triumfowały w konkursach, gdzie jury było bardzo zgodne, indywidualności, które się wyróżniały, to był jednak niewielki procent, a inne po prostu poprawnie śpiewały. Ale poza tym konkurs na szczęście przyciąga także pozytywnych freaków i to mnie bardzo cieszy. Czasami zgłaszają się osoby, którym Osiecka zmieniła życie, bo np. były „kobietami na zakręcie”, albo te piosenki towarzyszyły im w jakimś dziwnym momencie życia, albo Agnieszka jest dla nich autorytetem z całą jej biografią i skomplikowanym życiem. Masz np. Matkę Boską, masz matkę swoją i masz Agnieszkę Osiecką, która cię prowadzi. Zdarzają się panowie kowboje, albo chór starszych pań z domu spokojnej, choć w tym przypadku niespokojnej i wesołej, starości.
Czyli mogą po prostu zgłosić się wszyscy, od amatora po kształconego wokalistę? To bardzo demokratyczny festiwal.
Tak. Zgłaszają się też osoby śpiewające operowo, zespoły, duety.
Czy festiwal wykreował gwiazdy. Odkrył nowych wykonawców? Kto Ci zapadł w pamięć, kto Cię zaintrygował, zachwycił?
Konkurs daje na pewno jakąś iskrę, może stać się trampoliną. Aktorzy, którzy „czują” tekst, mogli się tu pokazać. Takie osoby jak Kasia Dąbrowska, Monika Dryl, Mela Koteluk. To były ich takie pierwsze doświadczenia. Poza tym nie wszyscy aktorzy w swoich teatrach mają na co dzień szansę dużo śpiewać, a tu właśnie mogli. Na przykład Marcin Januszkiewicz, wcześniej być może wcale tak dużo nie śpiewał, a tutaj nasze koncerty chyba go trochę rozkręciły, nagrał płytę z piosenkami Osieckiej i bardziej otworzył się na śpiewanie. O Osieckiej oczywiście się pamięta, ale w komercyjnych stacjach jest raczej niegrana, w publicznym radiu też coraz mniej, a w niszy i w narodzie jest kochana i ludzie chodzą na nasze koncerty, bo wreszcie mają Osiecką na żywo. Zachwyciła mnie swego czasu wspomniana Magda Smalara, która zwyciężyła w tym Konkursie, a teraz pomaga nam w Fundacji prowadząc świetnie nasze koncerty, zastępując Magdę Umer, która wycofała się z konferansjerki z przyczyn zdrowotnych - plecy doskwierały. Pamiętam też Tomka Steńczyka. Ja bardzo cenię sobie chłopaków z gitarą, bo mało jest wokalistów, którzy potrafią sami sobie akompaniować. Właściwie w każdym roku byli laureaci, którzy zapadli mi w pamięć. W jednym z pierwszych konkursów pojawił się duet Insekty, dwóch chłopaków, którzy śpiewali „Bossanovę do poduszki” i to było potwornie zabawne. Oczywiście też Hanka Wójciak, która połączyła Osiecką z góralszczyzną, bo stamtąd pochodzi, Kasia Lasak, zawodowa skrzypaczka, Piotr Rogucki, który sentymentalne „Uciekaj moje serce” zaśpiewał buntowniczo. Ciekawa jestem co ten konkurs jeszcze przyniesie.
Banalnie zapytam na czym polega fenomen twórczości Agnieszki Osieckiej? Lata mijają, trendy w muzyce zmieniają się jak w kalejdoskopie, a teksty Osieckiej nadal są śpiewane przez kolejne pokolenia artystów. Niedawno ukazało się dwupłytowe wydawnictwo przypominające współpracę Agnieszki Osieckiej z Sewerynem Krajewskim; aktor, laureat zresztą jednej z edycji Festiwalu, wspomniany już Marcin Januszkiewicz, pod koniec zeszłego roku wydał swój pierwszy solowy album „Osiecka po Męsku”. Osiecka wiecznie żywa, dlaczego?
Na płycie Januszkiewicza zaintrygowała mnie interpretacja piosenki „Ballada o pancernych”. Dodam, że mało kto pamięta, że ta piosenka z dziś „wyklętego” serialu „Czterej Pancerni i pies” jest autorstwa Agnieszki Osieckiej. Pomyślałam o niej, jako o tragicznej piosence związanej z wojną, a nie o beztroskiej, fajnej, serialowej piosence z teleranka dla młodzieży. Mamy przecież chłopaków w Afganistanie, potworny, męski los i to nadaje tej piosence zupełnie inny, ciężki kontekst. Różni artyści sięgają po te piosenki, The Dumplings, Natalia Przybysz, Misia Furtak. Odpowiadając na twoje pytanie, myślę, że ludzie chyba potrzebują po prostu śpiewać mądre teksty. Zawsze będzie masa ludzi ciesząca się z disco polo i lubiąca się przy nim ”pokiwać” na Sylwestra i przy grillu, ale zawsze jest też środowisko bardziej wymagające, teatralne, jacyś młodzi licealiści, jazzmani czy wokaliści sięgający po klasykę. To mnie w ogóle nie dziwi. Zobacz jak popularny w Stanach jest słynny „Great American Songbook”, niby to stare, a pojawiają się kolejne i kolejne pokolenia „Franków Sinatrów w trampkach”. Poza tym to są jeszcze piosenki pisane w czasach, w których istniało wielu profesjonalnych kompozytorów, piszących nuty, mających dar boży, nie korzystających z komputerowych, „mądrych” algorytmów, które podpowiadają jak komponować, aby radio komercyjne taką piosenkę grało.
Masz swoich ulubionych wykonawców i ulubione piosenki? Ja kocham „Wielką wodę” i „Cyrk nocą” Maryli Rodowicz, wykonania Krystyny Jandy, praktycznie wszystko, płaczę zawsze przy koncertowej wersji „Szukam kogoś kogoś na stałe”. A interpretacja „Na kulawej naszej barce” Katarzyny Nosowskiej to dla mnie arcydzieło.
To takie trudne pytanie. Ja nie mam ulubionych bo to mi się zmienia wraz z nastrojem. Z „nowych” wykonań lubię płytę „Gadu gadu” Anny Serafińskiej z Krzysztofem Herdzinem, taką właśnie jazzową. Krystaliczny, wielki głos Anki, która śpiewa bezbłędnie i do tego nieprzesadzone, mądre jazzowe aranże Herdzina. Zupełnie inaczej słucha się tu takich piosenek jak „Zielono mi”. Ten utwór zresztą miał szczęście do dobrych remake’ów. Bardzo lubię „Nim wstanie dzień”, który też miał dużo szczęścia, choć niektórzy sięgają po nią może zbyt optymistycznie - bo melodia Krzysztofa Komedy jest bardzo trudna. Uwielbiam Staszka Soykę w tym utworze. Uskrzydla mnie „Sing Sing”. Teraz kiedy kobiety potrzebują tak dużo wsparcia myślę, że taka pozytywna piosenka świetnie brzmi. Śmieszy mnie „Nie ma jak pompa” - a w kontekście stroszenia się na Instagramie ma nowe tło. Katarzyna Groniec na przedostatniej swojej płycie znalazła nowy klucz do Osieckiej dodając dużo elektroniki, a czasem sensownie mieszając wersy piosenek w melanż. W ogóle lubię bardzo piosenki do muzyki Jacka Mikuły. Bardzo podoba mi się wszystko do czego muzykę napisał Adam Sławiński, te aranże na wielką orkiestrę, np. „Jeszcze zima” czy „Na całych jeziorach Ty”, po które sięgnęła później Katarzyna Nosowska. Poza tym wszystkie te bardzo kameralne utwory z Sewerynem Krajewskim, teraz przypomniane na wznowionej płycie „Strofki na gitarę”, rozdzierające serca typu „Luna srebrnooka” czy „Diabły w deszczu”. Zawsze mi się wydawało, że one już nie wrócą do kultury masowej, bo są jakąś emanacją lat 80-tych - smutne, sentymentalne, tymczasem okazuje się, że ludzie tego potrzebują i to mnie pozytywnie zaskakuje jak te piosenki jednak dają sobie radę przy tak ogromnej konkurencji muzyki anglosaskiej i światowej.
Mimo tylu lat od śmierci Agnieszka Osiecka jest nieśmiertelna. Jak się czujesz z tą nieśmiertelnością i jako córka, i jako opiekunka spuścizny artystycznej?
To taka sinusoida. Bywam bardzo zmęczona odpowiedzialnością i czasami żałuję, że nie pochodzę z rodziny Radziwiłłów czy Czartoryskich, to bym miała wiele osób do pomocy (śmiech). Ale nigdy nie odczuwałam tego jako bagażu, który uniemożliwiałby mi robienie czegoś innego. Jak wiesz jestem dziennikarką. To nie jest praca np. w firmie ubezpieczeniowej, gdzie muszę odbić kartę od rana do nocy i myślę, że jedna działalność napędza drugą i pisząc, obserwując świat, pracując w telewizji, inspiruję pewne działania w Fundacji. Poza tym pracowałam z fantastycznymi ludźmi w radzie i w zarządzie, co również pozwoliło mi utrzymywać z nimi przyjaźń. Adam Sławiński, Jurek Satanowski, Magda Umer, ludzie ze świata Agnieszki Osieckiej, których znałam jako dziecko i ta przyjaźń trwa. No i mnóstwo się od nich dowiedziałam. Od Jana Borkowskiego, który onegdaj prowadził „Trzy Kwadranse Jazzu” i na jego audycjach się wychowałam, dowiedziałam się dużo na temat produkcji koncertów, zdobyłam takie know-how, którego jako dziennikarka nigdy bym się nie nauczyła. Teraz trochę przystopowałam z działalnością organizacyjną. gdyż chcę pisać więcej publicystyki, też dlatego, że czasy stały się takie „ciekawe” i wchodzą tak głęboko w sferę mojego życia jako obywatelki, Polki, kobiety. Czuję, że jako autorka muszę teraz więcej z siebie dawać niż wcześniej, by nadążyć za rzeczywistością - zaczęła stawać się tak trudna, bałagan fejkniusów, wielość bodźców, to niezrozumiałe dla mnie. Stwierdziłam: mniej organizowania, a więcej analizowania, pisania, a może przydania się też w innych organizacjach kobiecych. Nie mówiąc o tym, że mam drugiego syna, którego poznałeś i któremu też chcę się poświęcać no i pamiętaj, że jestem żoną pisarza, córką pisarki, matką piłkarza (starszy syn) - to są takie etaty na full.
Przejdźmy do twojej działalności felietonistycznej. Jak się czujesz jako blogerka?
Ja nie piszę klasycznego bloga, to są wpisy, które są krótszymi felietonami. Blog jest takim organizmem, który musi być bez przerwy karmiony. Internet jest bardzo wymagający, ciągle pożera, ludzie są właściwie online non stop i chcieliby cały czas nowych treści. Uzależnili się od konsumpcji ćwierknięć. Poza tym interesują się bardzo zwykłymi, codziennymi, prywatnymi sprawami innych ludzi, co mnie bardzo zaskoczyło. Nie oceniam tego, ale widzę, że chcą wiedzieć co zjadłeś, jakiego shake’a wypiłeś lub jakiego szejka spotkałeś, gdzie pojechałeś na majówkę. Takich rzeczy nie robię na blogu i nie wszystko komentuję. Postanowiłam, że mój blog będzie taki trochę niedokarmiony, lekko anorektyczny. Piszę tylko wtedy kiedy czuję, że jakiś temat mnie poruszył. Na przykład jeden z ostatnich wpisów poświęciłam filmowi „Twarz” Małgorzaty Szumowskiej, bo wcześniej zetknęłam się z bardzo negatywnymi opiniami na jego temat.
Czy czujesz różnicę między felietonami publikowanymi w „papierze”, a tymi zamieszczanymi na blogu na stronie Polityki?
Oczywiście. Piszę nadal do „papieru” w miesięczniku Twój Styl, który jest oczywiście bardzo ściśle sformatowany. I tak pozwalają mi tam na wiele, i cierpliwość mojej prowadzącej Joanny Miecugow jest wielka, bo mam nieraz rozstrzał tematów zupełnie niepasujący do takiego magazynu. Poza tym to jest miesięcznik, na blogu mogę być bardziej aktualna, szybciej reagować. Ale jestem panią analogową i staram się jakby ujarzmiać trochę internet. Nie karmię go zawsze jak jest głodny, tylko zwalniam jego tempo.
Co jest tą iskrą zapalną, która powoduje zapis strumienia świadomości Agaty Passent?
Wiesz, nienawidzę eksperctwa, nie czuję się w tej roli dobra. Często przekora bywa tym zapalnikiem, tylu ludzi mówiło, że coś jest złe, to ja jednak wolę sprawdzić czy rzeczywiście tak jest i odwrotnie. Dużo słucham, obserwuję ludzi, staram się dużo czytać i nie ma dla mnie praktycznie tematów tabu. Wszystko może być ciekawe, intrygujące, oprócz tematów dla mnie związanych z nauką, bo swego czasu ledwo zdałam z chemii do kolejnej klasy - korepetycji udzielał mi kumpel - Kacper Lisowski, dziś świetny operator filmowy.
W TVN prowadzisz program Xięgarnia. Od kilku dobrych lat mówi się o tym, że Polacy nie czytają, a jednak książek, tych dobrych i bardzo dobrych jest coraz więcej. Zgadzasz się z tym moim spostrzeżeniem? Mam wrażenie, że tylko ja ostatni jeszcze nie napisałem książki.
Zgadzam się z Tobą, ale nie mam takiego poczucia, że to katastrofa i że czytających mogłoby być więcej. Może to właśnie ta moja przekora. Ten procent nie wydaje mi się taki niewielki, chyba jednak nie jest tak źle. Raczej martwi mnie to, że ten przesyt powoduje to, że jest również bardzo dużo złej literatury, złych książek. To jest troszeczkę tak jak z odchudzaniem. Już Ci dobrze szło, jadłeś same zdrowe potrawy, a nagle zapachniało coś tłustego i masz, buchnąłeś kebsa, jakąś kremówkę niepapieską, tylko jeszcze bardziej tuczącą. Z tej lekkiej literatury, popularnych kryminałów naprawdę trudniej jest potem wrócić do czytania np. Thomasa Bernharda czy esejów Marka Bieńczyka. Tak jest w ogóle z kulturą. Ostatnio złapałam się na tym, że nie przepadam kiedy mówi się, że „ukazała się nowa książka, że ktoś napisał książkę”. Zobacz, odeszliśmy od mówienia, że ktoś napisał powieść, zbiór esejów, tomik wierszy. Wszystko to jest książka. Celebrytki też „piszą książki”. To nie jest literatura. A czytanie jest po to, żebyśmy ze sobą rozmawiali, lepiej się komunikowali, rozumieli świat, żebyśmy sprzeczali się w poglądach. Jak to się wszystko ma odbywać, gdy każdy czyta co innego, albo czyta wyłącznie lekkie rzeczy bez idei. To bardziej mnie martwi niż statystyki nieczytania. Uważam też, że za mało czytamy na głos i że kluczem, aby nasze dzieci czy młodzież czytały więcej nie są wyłącznie rodzice, a właśnie głośne czytanie. Uważam, że na lekcjach polskiego uczniowie powinni czytać na głos. Chyba kopię pod swoim programem telewizyjnym, ale takie programy są skierowane do ludzi już przekonanych - są raczej ważnym miejscem, gdzie pisarz może się wreszcie wypowiedzieć, bo pisarze są z mainstreamowych mediów wyrugowani, mimo, że mówią wspaniałą polszczyzną, mają poglądy, są wspaniałymi partnerami do rozmowy. Teraz ekspertami w programach są trenerzy, psychologowie, wojskowi, lotnicy, youtuberzy, a nie pisarze. Poza tym mamy teraz straszne kłopoty ze skupieniem, a zaletą czytania książek jest to, że ludzie na jednej rzeczy potrafią skupić umysł. Nie tak jak w Internecie, że masz kolejny link i kolejny, i tak przeskakujesz. Wszyscy padliśmy ofiarą „multitaskingu”. Młodzi ludzie mają teraz tyle bodźców, że nie dziwię się, że jak muszą przeczytać np. „W pustyni i w puszczy”, abstrahując od wartości tej książki, czy „Beniowskiego”, to może być dla nich przerażające, bo są przyzwyczajeni do klikania i scrollowania. Poza tym teraz ludzie oglądają telewizję jednocześnie patrząc w telefon!
Jak czasowo nadążasz z taką ilością literatury do czytania? Czy masz czas żeby czytać tylko dla siebie?Mam dwóch genialnych współprowadzących Xięgarnię, Maksa Cegielskiego i Filipa Łobodzińskiego, którzy też są maszynami do czytania, więc nie czytam wszystkich książek omawianych w programie. Czytam te, które sama omawiam. Ja zawsze dużo czytałam, jest to nawyk, od którego się nie odzwyczaiłam. Tak jak inni robią sobie godzinną maseczkę na twarz, to ja przez taką godzinę czytam książkę, bez tego czuję się tak, jakbym czegoś nie zjadła. Mam rodzinę czytającą, mam męża czytającego i piszącego, więc mam z kim gadać o tych książkach. Jak teraz zachwyciła mnie książka Zyty Rudzkiej, to czytałam ją Wojtkowi na głos.
Co zwróciło ostatnio Twoją uwagę. Co poleciłaby czytelnikom Legalnej Kultury Agata Passent?
Zyty Rudzkiej „Krótka wymiana ognia”. Powieść skondensowana. Każde zdanie chce się cytować, poezja w prozie. Jest jak keks z samymi bakaliami - kosmos po prostu. O starzeniu się, o matce i córce, między którymi wrze, o brutalności i ironii związków. Czytam właśnie i jestem zachwycona powieścią Juliana Barnesa „Jedyna Historia”. Lata 60-te, przedmieścia Londynu, wyrafinowana, lekko ironiczna opowieść o miłości młodego człowieka do dorosłej mężatki, pozornie lekka, przeradzająca się w brutalną historię o dorastaniu i tragicznym braku wyborów i ponurą analizę brytyjskiego społeczeństwa. Mniej teraz dla przyjemności czytam reportaży, bo dużo mamy ich w programie. Życie przynosi mi tak dużo prawdy, że wolę być pięknie okłamywana.
Jako opiekunka takiego skarbu, jakim jest spuścizna Agnieszki Osieckiej, jaki jest Twój stosunek do nielegalnego korzystania z dóbr kultury, do piractwa?
Muszę się pochwalić, że nasza Fundacja od początku istnienia zrobiła wszystko, żeby informować, edukować, również młodych ludzi, że piosenki to są nuty, to jest kompozycja, to jest praca czyjegoś wybitnego mózgu, który to stworzył, i że nie można tego sobie po prostu wziąć i zabrać nie płacąc za to. Na tyle na ile mogliśmy zawsze zwalczaliśmy piractwo. Mimo, że w moim pokoleniu pojawiły się już pirackie płyty na bazarach, choć wspomina się to teraz jak prehistorię, zawsze się nimi brzydziłam. Nie korzystam z książek pirackich w sieci. Chodzę do wypożyczalni i biblioteki, albo kupuję. Przecież widziałam jak artyści pracują, autorzy piszą, jaka to jest mozolna robota. Żyjemy w kulturze, gdzie pokazuje się kult pracy fizycznej - na kasie, w kopalni, w szkole. Nie będę tu uprawiała arytmetyki cierpienia i porównywała pracy na przykład pielęgniarki czy lekarki do pracy kompozytora, który miesiącami pisze jedną symfonię. Jest to inny rodzaj trudu, ale jest to też trud, więc zawsze korzystałam z kultury legalnie. Nigdy też nie „sępię” biletów. Dziwne jest to, że ludzie kochają gwiazdy, kochają artystów ale nie chcą im płacić. Nie okradam aktorek i reżyserów, których ubóstwiam.
Rozmawiał: Maciej Ulewicz
Artykuł powstał we współpracy z Fundacją Legalna Kultura. Istnieje już Baza Legalnych Źródeł, która daje dostęp do zasobów kultury zgodnie z prawem i wolą twórców. Baza znajduje się tutaj>>>