Bez wadzenia się ze swoimi idolami nie będzie postępu. Dlaczego więc w prawdziwym życiu tak rzadko się na to decydujemy?
To pytanie o kwestionowanie autorytetów przyszło mi do głowy, gdy przeglądałem książkę Anny Czepiel. Autorka od lat związana jest z Forum Obywatelskiego Rozwoju (FOR). Niech będzie wolno mi się przyznać w tym miejscu, że FOR nie należy do moich ulubionych think tanków ekonomicznych w Polsce. I nie chodzi tutaj wyłącznie o ideowe nachylenie. Rzecz raczej w intensywności tego nachylenia.
Problem więc nie w tym, że FOR jest prorynkowy, ale że ta prorynkowość jest totalna, absolutna i niekwestionowana. Ma to niestety związek z osobą wielkiego ojca założyciela tej instytucji, czyli Leszka Balcerowicza, który – to już niestety przypadłość wielu pomnikowych postaci – do żywej dyskusji i twórczego zderzania się poglądów nie zachęca. Każdy, kto miał okazję współpracować z profesorem, w tej czy innej formie, wie, że jeśli się z nim zgadzasz, to potrafi być czarujący. Próba polemiki często kończy się jednak wykluczeniem z grona osób myślących i godnych szacunku.
Tym bardziej uderza więc każde spotkanie z ludźmi ze środowiska FOR. Pod warunkiem oczywiście, że odbywa się na neutralnym gruncie. Wówczas okazuje się, że spod skrzydeł Balcerowicza wyszła cała masa wychowanków o otwartych głowach, zdolnych do zderzania się z odmiennymi punktami widzenia. Spotkanie z nową książką Anny Czepiel tylko tę zasadę potwierdza.
Jej praca to efekt fascynacji myślą Hanny Arendt, słynnej niemiecko-amerykańskiej filozofki polityki i publicystki. Najgłośniejszy tekst Arendt to oczywiście „Eichmann w Jerozolimie” z 1963 r. A teza o banalności zła znajduje się w elementarzu wszystkich uniwersyteckich programów nauczania historii, filozofii czy nauk o polityce. Słowem: Arendt to pomnik współczesnej humanistyki. Idealna figura, pod którą można złożyć okolicznościową wiązankę kwiatów z napisem: „Dla wielkiej filozofki wdzięczni czytelnicy”. Jednak Anna Czepiel tego nie robi. Ona się ośmiela z Arendt polemizować. Wadzi się z nią. Krytykuje. Burzy dobre samopoczucie jej interpretatorów i admiratorów. Czyli robi dokładnie to, co z pracami słynnych pomnikowych myślicieli robić się powinno.
Nie chodzi o tę część dorobku Arendt, którą stanowiły rozważania nad procesem Eichmanna. Czepiel interesuje głównie pochwała aktywizmu obywatelskiego. Zwykło się bowiem uważać, że Arendt wychwala aktywne zaangażowanie obywateli w pluralistycznej sferze publicznej, co czyni ją intelektualną patronką wielu współczesnych ruchów politycznych – od lewicowego Occupy Wall Street po libertariańską Tea Party. Dla każdego coś miłego.
Anna Czepiel stara się wykazać, że to nieporozumienie. W swojej książce rysuje dramatyczną sprzeczność, która – jej zdaniem – wyłania się z prac Hanny Arendt. Chodzi o napięcie pomiędzy szczęśliwym człowiekiem a dobrym obywatelem. Zdaniem Czepiel Hanna Arendt wiedziała, że nie da się tego połączyć. Że obie te kategorie się wykluczają. Każde dążenie polityczne nakierowane na szukanie szczęśliwego lepszego życia jest bowiem partykularne. Nie może ze swej natury stanowić wzoru dla idealnego obywatela. I odwrotnie – idealny obywatel będzie zawsze nieżyciowym robotem – bardziej przerażającym niż budzącym u innych ciepłe uczucia.
Możliwe, że nie referuję toku rozumowania Anny Czepiel w sposób wyczerpujący. Jej książka jest długa i wielowątkowa. Jedne wątki są bardziej konkretne, inne znów intrygująco poetyckie. Warto zwrócić na tę pozycję uwagę ze względu na podjętą przez autorkę próbę suwerennego czytania pomnikowych prac pomnikowych postaci. I za jej odwagę. Oby więcej takiego niepokornego ducha w naszej publicystyce i w nauce.