Różne oblicza świata postsowieckiego, czyli „Jądro dziwności” Petera Pomerantseva oraz „Morze światła” Marcina Sawickiego
Dziennik Gazeta Prawna
Dziennik Gazeta Prawna
Polski tytuł książki Petera Pomerantseva, choć nawiązuje do „Jądra ciemności” Josepha Conrada, jest jednak nieco mylący i ma w sobie trochę nieuzasadnionego paternalizmu. Zdaje się obiecywać, że oto z wyżyn europejskiej cywilizacji spojrzymy sobie na rosyjski dom wariatów. Tymczasem w ogóle nie w tym rzecz: autobiograficzny reportaż Pomerantseva, syna politycznych emigrantów z ZSRR (wyjechali w latach 70.), to subtelna analiza mechanizmów funkcjonowania reżimu Władimira Putina, ze szczególnym uwzględnieniem diabolicznej roli tamtejszych mediów. Pomerantsev wie, o czym pisze – przepracował w rosyjskiej telewizji całą pierwszą dekadę XXI wieku jako producent i realizator filmów dokumentalnych oraz reality show. Tak się składa, że owo dziesięciolecie było także okresem wielkiej prosperity na rynkach handlu ropą i gazem, a w efekcie czasem narodzin i umacniania się systemu autorytarnego.
Rosyjskie pieniądze to jedno, propaganda to drugie – ideologowie władzy najpierw wymyślili Putina, obsadzając go w roli superbohatera, potem zaś wymyślili przepis na klej, który zdolny będzie spoić ogarniętą chaosem postsowiecką Rosję: telewizję. „Nowy Kreml nie chciał powtórzyć błędu, który popełnił dawny Związek Radziecki: nie mógł pozwolić, by telewizja była nudna” – pisze Pomerantsev. „Ostankino XXI wieku jest połączeniem show-biznesu i propagandy, balansującym między wskaźnikami oglądalności a autorytaryzmem. A w centrum tego show znajduje się sam prezydent, postać stworzona z niczego, szara glina uformowana przez siłę telewizji”.
Pomerantsev nazywa współczesną Rosję „postmodernistyczną dyktaturą”, sugerując, że Kreml „reżyseruje rosyjskie społeczeństwo tak, jakby było jednym wielkim reality show” – używa przy tym zarówno języka późnego kapitalizmu („Stalin był »efektywnym menedżerem«, który musiał się zgodzić na pewne ofiary właśnie w imię »efektywności«”), jak i mowy nienawiści. „Geniusz tego nowego typu autorytaryzmu polega na tym, że zamiast w najprostszy sposób prześladować opozycję – jak to robiono w XX wieku – wchodzi się do środka każdej ideologii i każdego ruchu, by je wykorzystać i zmienić w absurd”. Wszystko to przykrywa szczelną zasłoną realne rosyjskie problemy: znacjonalizowaną przestępczość, gigantyczną korupcję, ubóstwo, katastrofę demograficzną, gospodarczą niewydolność. To władza decyduje, co j e s t rzeczywistością: święta wojna z gejowskim Zachodem i ukraińskimi faszystami, nostalgia za Sojuzem, rasistowski nacjonalizm podszyty religijnym mistycyzmem, ekstaza nienawiści wobec obcych. Pomerantsev patrzy na te zjawiska z przerażeniem i swoistym podziwem – z podziwem przyglądają im się również populistyczni politycy z całego świata: ostatecznie chodzi o szalenie atrakcyjny wzorzec ogłupiania i zniewalania istot ludzkich.
Oczywiście ktoś ten patriotyczny, czysty rasowo, wzmożony moralnie i duchowo raj musi obsługiwać – budować, naprawiać, sprzątać, oliwić tryby. Czynią to przeważnie imigranci z dawnych sowieckich republik: Uzbecy, Kazachowie, Kirgizi czy Tadżycy. W odniesieniu do nich pogardliwe określenia „czurka” czy „czarny” należą po rosyjsku do najlżejszych. I choć się ich w Moskwie nienawidzi, miliony mężczyzn z Azji Środkowej pracują tam w pocie czoła na swoje rodziny w spustoszonych, zbiedniałych ojczyznach.
Marcin Sawicki, reporter i podróżnik, wybrał się w przeciwnym kierunku – nie z prowincji do metropolii, ale na głęboką prowincję właśnie, do Tadżykistanu, górskiego państwa graniczącego z Afganistanem i Chinami, ziemi o wspaniałej historii sięgającej starożytności i dość nędznej postkolonialnej teraźniejszości.
Sawicki umie pięknie opowiadać: „Morze światła” to historia o poszukiwaniu śladów tradycji, o niespiesznej wędrówce i leniwych, ocienionych popołudniach w czajchanie. Tę orientalną idyllę burzą jednak obserwacje poczynione właściwie mimochodem – Tadżycy mają własną wersję autorytaryzmu, od ćwierćwiecza zewsząd spogląda na nich pulchny konterfekt Emomaliego Rahmona, prezydenta zapewne dożywotniego. Rahmon wraz ze swoim klanem to postaci dość ponure, ale stanowiące gwarancję, że do kraju nie wleje się islamski fundamentalizm. Związek Radziecki pamięta się tu dobrze i z poczuciem wielkiej straty – jednocześnie kwitnie zaś groteskowy nacjonalizm oparty na ideach „aryjskości” (Tadżycy to lud irański, a nie turecki jak pozostali postsowieccy sąsiedzi). Państwo utrzymuje się praktycznie z krwawicy gastarbeiterów. Żadnej egzotyki nie trzeba, by pojąć, jak mało komfortowa jest to sytuacja.
Jądro dziwności. Nowa Rosja | Peter Pomerantsev | przeł. Iga Noszczyk | Czarne 2015
Morze światła. Opowieści tadżyckie | Marcin Sawicki | Fundacja Sąsiedzi 2015