Pisze o związkach, trudnych relacjach, ludzkich emocjach. Zeruya Shalev to mistrzyni psychologicznej prozy, której powieści są bestsellerami na całym świecie. Nam opowiada, jak została pisarką, dlaczego stroni od polityki i dlaczego w dzisiejszych czasach nie jest łatwo być kobietą.
"Co nam zostało" - recenzja / Media

Niektórzy z czytelników uważają pani książki za ponure. Wszystkie pani powieści to bardzo wnikliwe studia ludzkich relacji, emocji, stanów uczuciowych. Poddaje pani swoich bohaterów dokładnej wiwisekcji, a efekty tych eksperymentów dotąd rzadko nastrajały optymizmem. W „Co nam zostało” jest chyba trochę inaczej...

Sama jestem zaskoczona ostatnią powieścią, bo uważam ją za optymistyczną. Każdy z moich bohaterów na początku zdaje się tkwić w przytłaczającej sytuacji, ale im bliżej końca, tym bardziej to się zmienia. I dla mnie była to niespodzianka, bo każda powieść jest dla mnie niespodzianką. Staram się zbyt dużo nie planować, zostawić wszystko tak otwartym, jak tylko się da. Pamiętam więc swoje zaskoczenie, gdy zaczęłam odkrywać, że książka obiera coraz bardziej optymistyczny, a w pewnym sensie i romantyczny kierunek. Każda z postaci tęskni za miłością i wierzy w nią w sposób, w jaki nie odczuwał tego żaden z moich poprzednich bohaterów. Wydawało mi się, że najpierw jesteśmy pełni nadziei, a potem ulegamy rozczarowaniu. Tym razem wszystko potoczyło się odwrotnie.

Jest pani sceptyczna wobec ludzkiej natury?

Piszę o problematycznych sytuacjach nie dlatego, że jestem pesymistką, ale dlatego że one wydają mi się znacznie bardziej interesujące z punktu widzenia literatury. Kryzys emocjonalny ma ogromny potencjał dla zmian. Staram się umieszczać swoich bohaterów w sytuacjach, które skłaniają ich do ewoluowania, dojrzewania, zrozumienia – wszystkich tych stadiów, które wywołuje kryzys. Zazwyczaj dopiero wtedy, kiedy dzieje się coś złego, jesteśmy w stanie przyjrzeć się sobie jak w lustrze, zobaczyć siebie w sposób bardziej dokładny, nie okłamując się. To jest moment prawdy, a ja takich momentów poszukuję w swoich książkach.

W momencie życiowego przełomu poznajemy Ja Arę w „Życiu miłosnym” i Ellę w „Po rozstaniu”. Podobnie jest z bohaterami „Co nam zostało”. Główna kobieca postać, Dina, odkrywszy, że nie może mieć więcej dzieci, decyduje się na adopcję. Chcąc zrealizować swoje pragnienie, musi jednak stoczyć batalię z najbliższymi sobie ludźmi. Nikt nie staje po jej stronie.

Chciałam przyjrzeć się temu punktowi w życiu, kiedy czujesz, że nadchodzi jakiś koniec, ale nie dlatego, że jest się bardzo starym. Po prostu przychodzi moment, gdy zaczyna się dostrzegać to, czego nie dostrzegało się wcześniej, i brać za to odpowiedzialność. Poszukiwałam tego stanu w moich bohaterach. Zbliżająca się śmierć matki Diny i Awnera, która jest u kresu życia, zmusza jej dorosłe dzieci do tego, by dojrzały. Dzięki temu zaczynają myśleć inaczej o swoim dalszym życiu. Byli pełni gniewu i frustracji, teraz dotarli do punktu, w którym zaczynają rozumieć, co im pozostało, co mogą zmienić i poddać korekcie. Zaczynają słuchać swoich wewnętrznych głosów i poszukiwać drogi. Zawsze trudno jest dokonać zmian. Za zmiany płaci się cenę. Powstaje konflikt pomiędzy tym, czego chce rodzina, a czego chce jednostka. Pisząc książkę, nie byłam pewna, jakiego wyboru dokonają moi bohaterowie. Niemal do samego końca było to dla mnie tajemnicą.

Jak dotąd w centrum pani zainteresowania stały kobiece emocje. W najnowszej książce pojawia się Awner. To chyba pierwszy raz, kiedy tak wnikliwie bierze pani pod lupę męską psychikę?

Tak. Bałam się, czy przedstawiając punkt widzenia mężczyzny, będę wystarczająco przekonująca. Ale w pewnym momencie zafascynowałam się Awnerem. I chyba pisząc, sporo się dowiedziałam o mężczyznach. Na pewno znalazłam w sobie dla nich więcej wyrozumiałości. Dotychczas czułam się bardzo blisko kobiet i myślałam o tym, jak ciężko jest być kobietą.

Być mężczyzną dziś też nie jest tak łatwo?

Zdecydowanie nie jest ze wszystkimi obowiązkami, które na mężczyznę nakłada społeczeństwo. Trudno jest być silnym, żyć z poczuciem, że trzeba chować swoje intymne uczucia, bo jest się facetem. Szczególnie w Izraelu, gdzie to wszystko jest wyjątkowo trudne. Awner nie jest typem macho. Jest wrażliwy. W tym sensie nie jest mu tak daleko do bohaterek moich książek. Podejmuje decyzję, która nie jest dla niego łatwa. Odchodzi od rodziny, by dopiero z dala od domu nauczyć się być ojcem. Myślę, że dzięki temu wiele się uczy.

Awner urodził się i wychował w Izraelu. To w szczególny sposób determinuje jego poczucie męskości.

Oczywiście, izraelscy mężczyźni są w innej sytuacji niż europejscy z powodu obowiązkowej służby w wojsku. Widzę to szczególnie teraz, kiedy mój syn ma osiemnaście lat i w przyszłym roku będzie musiał zaciągnąć się do armii. Myślę o innych młodych mężczyznach w jego wieku w Polsce, w innych krajach. Gdzie indziej mogą być jeszcze trochę chłopcami, tutaj w tym wieku rozpoczynają drogę stawania się mężczyzną w dość staromodnym pojęciu. Muszą umieć się posłużyć bronią, zdawać sobie sprawę, że być może będą zmuszeni kogoś zabić w obronie własnego życia lub w obronie kraju. Uczą się ukrywać swoje uczucia, być daleko od domu, w bardzo trudnych fizycznie warunkach. Do osiemnastego roku życia chłopcy u nas są traktowani jak wszystkie inne dzieci, rozpieszczamy ich i dajemy im wszystko, co najlepsze. A potem nagle zabiera się ich do zupełnie innego świata. Niektórzy z mężczyzn udają, że są bardzo silni, a kiedy tego nie potrafią, załamują się, wstydzą się swojego życia. Próbuję jakoś dotknąć tych spraw, choć nie jest to główny przedmiot mojej książki.

Zawsze stroniła pani od polityki, a tu znów nowość – dość wyraźnie pojawia się kontekst izraelski. W pewnym momencie pisze pani wprost, że niepewna kondycja psychiczna pani postaci jest metaforą niestabilnego i pełnego niepokojów kraju.

Historie, które opisuję, mogłyby się wydarzyć w dowolnym miejscu. W każdym razie w większości krajów zachodniego świata. Ludzkie zachowania i motywacje nie są tak bardzo różne w Warszawie, Jerozolimie czy Nowym Jorku. To właśnie słyszę od czytelników na całym świecie, którzy są w stanie identyfikować się z moimi bohaterami. Z drugiej strony sceneria jest inna, ale to być może czyni okoliczności bardziej ekstremalnymi. Myślę, że mój styl pisania odzwierciedla sytuację w kraju, bo jest nerwowy, pełen napięcia i intensywny. To chyba mój sposób, aby nie całkiem wprost oddać atmosferę Izraela.

Ważną postacią książki jest kobieta, która reprezentuje najstarsze pokolenie. Dużą część swojego życia spędziła w kibucu, a to zdaje się mieć wpływ na kolejne pokolenia. Zwłaszcza to, które w kibucu przeżyło najwcześniejsze lata. W jaki sposób, pani zdaniem, dziedzictwo kibuców determinuje osobowość współczesnych Izraelczyków?

Jak powiedział Freud i wielu innych po nim, najwcześniejsze lata życia mają dla człowieka największe znaczenie. Dzieciństwo mojej bohaterki w kibucu było dość niezwykłe, ponieważ w tamtym czasie prawa, jakimi rządził się kibuc, były bardzo surowe. Dzieciństwo w kibucu oznaczało dorastanie nie z rodziną, ale z rówieśnikami. Separację od rodziców wprowadzano w bardzo wczesnym wieku. Tam uważano, że dzieciństwo nie było ważne, tak samo jak nieważna była własność prywatna. To była ekstremalna forma socjalizmu. Nie wszystkie dzieci przeżywały to jako coś traumatycznego, ale dla tych, które były wrażliwe lub miały silną potrzebę indywidualności, mogło być to bardzo trudne. Ona to odczuwa, a jednocześnie nosi brzemię traumy, którą odczuwali jej rodzice. Jej matka nie wiedziała, jak być matką. Nie miała okazji się tego nauczyć. To pokazuje, jak z pokolenia na pokolenie przekazujemy sobie pewną historię. W finale książki próbuję doprowadzić do pojednania. Pod koniec życia zdaje sobie sprawę z ceny, jaką musiały zapłacić jej dzieci, zwłaszcza córka. To następuje bardzo późno, ale wciąż nie jest za późno.

Pani też urodziła się w kibucu. Czy w jakimś stopniu opowiada też pani swoją historię?

To mogła być moja historia. Urodziłam się w kibucu, ale rodzice opuścili go, kiedy byłam bardzo mała. Nie doświadczyłam więc takiego dzieciństwa, jakiego doświadczyła moja mama. Wychowałam się na historiach, które opowiadała mi bez końca. W pewnym sensie czuła się ofiarą, bo życie w kibucu zahamowało jej rozwój. Była malarką, ale to nie było doceniane. Nie dawano jej wielu wolnych dni na realizację jej pasji, musiała pracować w rolnictwie. Potem poznała mojego ojca. Początkowo chcieli zacząć nowe życie w kibucu, w którym mama przyszła na świat, ale kiedy się okazało, że mój brat jest bardzo chory, rodzice chcieli, żeby wychowywał się w rodzinie. Dlatego zdecydowali się opuścić kibuc. Rzeczywistość poza nim okazała się zupełnie inna. Jako dziewczynka byłam zupełnie odizolowana, bez towarzystwa innych dzieci. Miałam tylko swoje fantazje i zmyślone historie, które sama sobie opowiadałam. Zaczęłam je zapisywać, kiedy miałam sześć lat. Ale zastanawiam się nad tym alternatywnym dzieciństwem, które mogłam spędzić w kibucu. Byłoby ono absolutnym przeciwieństwem tego, czego doświadczyłam. Nie wiem, czy w tamtych warunkach zostałabym pisarką.

Jak więc z tej sześcioletniej dziewczynki, która przelewała na papier własne fantazje, narodziła się uznana pisarka, której książki czytane są na całym świecie?

Początki nie były łatwe z wielu powodów. Zaczynałam, pisząc poezję. Pierwszy tomik poetycki opublikowałam, mając 28 lat. Potem postanowiłam pisać prozę, ale moja pierwsza książka nie zyskała żadnego zainteresowania. Była to rzecz trudna, bardzo prowokacyjna. Bardzo się wtedy zawiodłam i straciłam pewność siebie. Zajęło mi wiele lat, żeby po tym rozczarowaniu się pozbierać i znów zacząć pisać. Potem napisałam „Życie miłosne” i zyskałam wielkie uznanie. Byłam zaskoczona i przeszczęśliwa, kiedy się okazało, że moja powieść osiągnęła taki sukces. Minęło jednak kilka trudnych lat, zanim udało mi się do tego dojść.

Czy w swoim kraju nie słyszała pani nigdy pretensji, że pisząc, nie zajmuje pani jednoznacznej postawy politycznej?

W Izraelu świat literacki jest bardzo otwarty. Nie wymaga się, by tutejszy autor pisał koniecznie o konflikcie palestyńsko-izraelskim. Nic z tych rzeczy. Zwłaszcza moje pokolenie pisarzy jest już bardzo zmęczone i stara się stronić od polityki. Zresztą o tym bardzo trudno pisać. Myślę, że literaturze nie po drodze jest z polityką. Literatura oznacza dostrzeganie złożoności różnych zjawisk, a współczesne problemy polityczne proszą się o zbytnią jednoznaczność. Rzeczywistość izraelska kontroluje moje życie pod wieloma względami, ale nie chcę, żeby to robiła. To moje prywatne terytorium. Chcę mieć na nim prawo wyboru.