Twórczość Iwaszkiewicza nadal jest poruszająca, aktualna i ważna. Jest o tym, co najważniejsze – o tym, co nas od zawsze gdzieś tam w środku gniecie i gnębi – mówi Anna Król, autorka książki „Rzeczy. Iwaszkiewicz intymnie”
Dziennik Gazeta Prawna
Od ubiegłej dekady obserwujemy wielkie zainteresowanie Jarosławem Iwaszkiewiczem. Najpierw wyszły „Dzienniki”, potem biografia Radosława Romaniuka, wspomnieniowa publikacja Ludwiki Włodek i wiele innych publikacji. Teraz ukazała się książka „Rzeczy. Iwaszkiewicz intymnie”, w której przedstawia pani własne spojrzenie na postać autora „Sławy i chwały”. Czy rzeczywiście twórczość Iwaszkiewicza ma współcześnie dobrą passę?
Sądzę, że zainteresowanie Iwaszkiewiczem będzie rosło. W latach 80. i 90. nie był najbardziej popularnym pisarzem w Polsce, głównie z powodów politycznych. Owszem, podstawowy wybór jego utworów znajdował się w kanonie lektur szkolnych, ale niekoniecznie były to te najbardziej wartościowe utwory Iwaszkiewicza. Mimo że autor „Brzeziny” nie żyje od ponad 30 lat, jego postać dziś wydaje się dużo bardziej żywa, ludzka i wielowymiarowa niż na przykład w 1988 roku. Wtedy wydawało się, że to już taki pisarz ramota. Wszystko, co napisał, już było, już to przerobiliśmy, w dodatku zdawał się proreżimowy, w związku z czym lepiej było go zostawić. Teraz okazuje się, że twórczość Iwaszkiewicza nadal jest poruszająca, aktualna i ważna. Jest o tym, co najważniejsze – o tym, co nas od zawsze gdzieś tam w środku gnije i gnębi. „Dzienniki” na pewno wiele zmieniły.
Nadszedł chyba czas, w którym osobiste zapiski Iwaszkiewicza i teksty biograficzne o nim stały się bardziej popularne niż jego poezja i proza.
To zabawne. Sam Iwaszkiewicz przez wiele lat twierdził, że jego biografią nikt nie będzie się interesować. Z jednej strony była to kokieteria, z drugiej – dowód przenikliwości, tego, że wiedział, jakie może zająć miejsce w kanonie literackim po śmierci. Zdawał sobie sprawę, że kończy się pewna epoka, której był ważną częścią, i może się okazać, że w historii literatury długo nie będzie dla niego dobrego miejsca.
Bez „Dzienników” nie odkrylibyśmy na nowo miary twórczości autora „Sławy i chwały”?
To jest pytanie, na ile twórczość potrzebuje wspierania interesującą biografią jej twórcy, a na ile powinna funkcjonować zupełnie uniwersalnie. Nie twierdzę, że pisarstwo Iwaszkiewicza nie jest na tyle mocne, żeby nie potrzebowało jakiejś szczególnej pomocy. Rzecz w tym, by w ogóle chciało się po jego książki sięgnąć. To pisarz, do którego zdążono nas w ostatnich latach mocno zniechęcić. Publikacja „Dzienników” była dla percepcji Iwaszkiewicza przełomowa. Przede wszystkim dlatego, że pokazują one historię człowieka. Pisarz jest w nich niezwykle szczery, ludzki, zwyczajny – niczego nie ukrywa. A jednocześnie pokazuje wiele poruszających tropów prowadzących do jego książek.
Po ukazaniu się „Dzienników” po prozę Iwaszkiewicza ponownie sięgnął Andrzej Wajda, realizując autorską interpretację „Tataraku”. Co zdecydowało o tym, że zapiski i utwory zapomnianego na dwie dekady pisarza obecnie wciąż zdają się aktualne?
Sam Iwaszkiewicz nigdy nie uważał się za pisarza współczesnego – w żadnym z okresów. W większości swoich utworów zajmuje się wciąż kilkoma tymi samymi tematami: miłością, przemijaniem, śmiercią, samotnością. Może właśnie dlatego jego twórczość jest wciąż bardzo uniwersalna, czytelna i przejmująca. Miał także szczęście do reżyserów. Filmy zrealizowane na podstawie jego książek nie konkurują z jego literaturą. Przeciwnie, pokazują jej siłę, piękno i aktualność.
Czy to, że Jarosław Iwaszkiewicz pełnił funkcje publiczne w czasach PRL-u, nadal waży na jego wizerunku?
To bardzo skomplikowana sprawa. Powszechna wiedza o tym, kim był Jarosław Iwaszkiewicz, właściwie zamyka się w kilku zdaniach, które są wciąż na różne sposoby powtarzane. Z jednej strony mówi się, że był proreżimowy, z drugiej – że piastował ważne stanowiska, z trzeciej – że był majętny, z czwartej – że homoseksualista. Ewentualnie jeszcze, że trochę za bardzo lubił się z Edwardem Gierkiem. Kiedy zaczyna się temu wszystkiemu przyglądać i rozbierać to na drobniejsze elementy, okazuje się, że w każdym z tych stwierdzeń istnieje tylko niewielkie ziarno prawdy. Tak naprawdę trudno nazwać Iwaszkiewicza pisarzem proreżimowym. W przeciwieństwie do wielu łaskawiej potraktowanych przez historię kolegów po piórze niewiele napisał utworów, których mógłby się wstydzić. Nie był nigdy pisarzem wspierającym stalinizm w literaturze. Po słynnym zjeździe szczecińskim w 1949 roku, kiedy wielu literatów zdecydowało się pisać pod dyktando władz nowej Polski, on został odsunięty od stanowiska lidera Związku Literatów. Zaskoczeniem było dla mnie także to, że Iwaszkiewicz nigdy nie był w partii. Bazując na stereotypach, można było być pewnym, że bez legitymacji partyjnej nie mógłby zostać prezesem Związku Literatów Polskich, być posłem na Sejm. Tymczasem było inaczej. To czasem stawiało go w trudniejszej sytuacji, bo twórcy z jego pokolenia i młodsi, którzy zdecydowanie bardziej niż on zaangażowali się we wspieranie nowego powojennego porządku, gdy poczuli się rozczarowani, mogli zamanifestować swoją postawę, występując z partii. Iwaszkiewicz nie miał tej możliwości. Z drugiej strony jako prezes Związku Literatów Polskich wprowadził sporo ważnych zmian, które dotyczyły środowiska literackiego. Bliższa była mu postawa dyplomaty niż wojownika. Wielu osobom się to nie podobało.
Pani dostrzega różne oblicza Iwaszkiewicza. Bywa cenionym literatem, mężem, kochankiem, opiekunem, wielkim samotnikiem i po prostu – nieszczęśliwym człowiekiem. Taki Iwaszkiewicz wymyka się jakimkolwiek próbom zaszufladkowania.
Kiedy zaczęłam brać pod lupę pozorne, wspomniane już oczywistości, okazywało się, że ten portret jest dość nietrwały i zaczyna się rozpadać. Przez to postać mojego bohatera wydawała mi się coraz bardziej intrygująca. Stawał się w moich oczach bardziej i bardziej poplątany i skomplikowany. Nasza relacja też przechodziła różne etapy. Były momenty, w których go podziwiałam, i takie, kiedy mnie straszliwie wkurzał i irytował.
Czym na przykład?
Tym, że był strasznym marudą, że właściwie ciągle wydawał się nieszczęśliwy, że bywał niesprawiedliwy i małostkowy. Poruszyło mnie odkrycie, że jak na wielkiego faceta, którego uważało się za supergwiazdę polskiej literatury i ważnego urzędnika, był w gruncie rzeczy bardzo kruchy w środku. Wiecznie stawał w rozkroku, między dwiema różnymi racjami, często stosował uniki. Jest jeszcze jedna rzecz, która wydała mi się warta pokazania. Interesowało mnie to, jak sami z sobą sobie radzimy, kim jesteśmy, kim nam się wydaje, że jesteśmy, kim próbujemy być. Okazuje się, że tak jak w latach 30., 50., także i dziś wizerunek potrafi zniekształcać widzenie drugiej osoby.
W książce wyczuwa się, że ma pani wiele czułości wobec swojego bohatera. Tak rzeczywiście było?
Myślę, że tak. Ale były i takie momenty, w których pilnowałam się, żeby nie popaść w sentymentalizm. Nie chciałam spłaszczyć prawdy na temat tamtego czasu, tamtej sytuacji, tamtych ludzi. To trudne, kiedy jest się zmuszonym bazować z jednej strony na wspomnieniach, które zostały przez kogoś przefiltrowane, z drugiej – ufać własnym poszukiwaniom.
Tytuł mógłby sugerować, że pani książka opowiada o pamiątkach po Iwaszkiewiczu. Tymczasem tytułowe rzeczy okazują się luźnymi pretekstami do snucia opowieści z różnych czasów i na różne tematy.
Wiele osób, z którymi rozmawiam, skupia się na tym, że jest to książka o przedmiotach, które otaczały Iwaszkiewicza. Gdyby tak było, opowieść musiałaby zejść w stronę sentymentalnej historii o świecie, którego już nie ma. Tego starałam się uniknąć. Oczywiście, przedmioty są ważne jako klucz, który pozwala uporządkować tę historię. Po ponad dwóch latach spędzonych w archiwach na robieniu wywiadów i odbywaniu licznych podróży materiału miałam tak dużo, że musiałam się zastanowić, co dla mnie jest tak naprawdę ważne. Wybór opowieści poprzez taką kruchość, takie drobinki, które po nas pozostają, wydał mi się najtrafniejszy.
W książce nieustannie powraca motyw śmierci. Pierwszy rozdział opowiada o śmierci samego Iwaszkiewicza, ale na dalszych kartach umierają kolejne bliskie mu osoby. Umiera Karol Szymanowski, ukochany Jerzy Błeszyński, Anna Iwaszkiewiczowa. Śmierć staje się ponurym refrenem tej historii. Niewiele tu jest młodego Iwaszkiewicza. Dlaczego?
Dla mnie ta książka mówi bardziej o przemijaniu niż o śmierci. To jest zresztą wątek, który również Iwaszkiewicz w swoim pisarstwie najmocniej eksplorował – właściwie przez całe życie. Temat przemijania pojawiał się już w utworach pisanych w latach 30. O tym jest „Brzezina”, o tym są „Panny z Wilka”. Wszystkie te utwory, które można by przypisać jeszcze młodemu Iwaszkiewiczowi, są już rozważaniami o czasie, o człowieku w czasie. Zdałam sobie sprawę, że jestem w takim momencie, w którym mnie też to bardzo interesuje.
W wieku 30 lat przychodzi czas, w którym trzeba zrewidować młodzieńcze plany i boleśnie się z nimi zmierzyć?
U Iwaszkiewicza pojawia się wątek konkurowania z kolegami po piórze i zmagania się z sobą jako artystą. Jest marzenie, żeby wreszcie być wreszcie kimś. Starałam się pokazać w mojej książce, co się stało z tymi marzeniami. Jak boleśnie świat, który sobie wymarzył, się rozpadł. „Rzeczy” mogą być pretekstem do stawiania sobie ważnych pytań przez ludzi, którzy są w moim wieku. Mnie osobiście przez większość czasu towarzyszyło powracające wciąż pytanie: dlaczego? Dlaczego pewne rzeczy się wydarzyły i jakie to miało konsekwencje. Dlaczego człowiek postępuje tak, a nie inaczej? Dlaczego coś czuje, dlaczego coś go dotyka. To pytania, które wszyscy sobie stawiamy. Być może jednym z ważnych dla mnie pytań, które pozostaje wciąż bez ostatecznej odpowiedzi, jest to: dlaczego historia Iwaszkiewicza była dla mnie taka ważna? Dlaczego potrzebowałam opowiedzieć o człowieku, którego nigdy nie poznałam? Mam nadzieję, że częściowo udało mi się to wyjaśnić w „Rzeczach”.
Życie mniej trwałe od przedmiotów
W Stawisku wciąż pokutuje sporo szpargałów, z którymi nie wiadomo, co zrobić. W starej szafie kurzy się garderoba po Jarosławie i Annie Iwaszkiewiczach, gdzieś trwają leciwe tubki z resztką kremu do golenia i wody toaletowe, które przeżyły swojego właściciela. Skrupulatne zapiski, które nie mają wiele wspólnego z literaturą, są zaś dowodem na pedanterię w wydatkach domowych, o którą nie podejrzewalibyśmy autora „Sławy i chwały”. Tu stary guzik, tam podarta podszewka od płaszcza. Starocie, których nie warto pokazywać w muzeum. Anna Król z czułością kolekcjonuje drobiazgi po Iwaszkiewiczu. Zagląda do szafy, przymierza się do starej wanny, wydeptuje na nowo ścieżki, którymi kiedyś podążał pisarz. Każdy okruch okazuje się początkiem innej opowieści, bo dla Anny Król w przedmiotach kryje się Iwaszkiewicz żywy, choć od najmłodszych lat opętany obsesją śmierci. Ostatnia dekada obfitowała w doniosłe publikacje poświęcone autorowi „Brzeziny”, z doskonałymi „Dziennikami” i biografią autorstwa Radosława Romaniuka na czele. Anna Król tworzy jednak własną narrację, nie roszcząc sobie praw do statusu biografki pisarza. Luźne szkice zgromadzone w książce „Rzeczy. Iwaszkiewicz intymnie” składają się na opowieść o przemijaniu. Motyw śmierci nieustannie się tutaj przewija. Oczekuje jej sędziwy i straszliwie samotny Iwaszkiewicz, ale też godzi się z nią, gdy świat wokół niego stopniowo pustoszeje. Śmierć zabiera mu ukochanego kuzyna Karola Szymanowskiego, który miał być pierwowzorem postaci Stanisława z „Brzeziny”. Potem odchodzi młody kochanek Iwaszkiewicza, Jerzy Błeszyński, w końcu – Anna Iwaszkiewiczowa. Książka Król staje się medytacją nad czasem i kruchością życia wobec trwałości przedmiotów.
Rzeczy. Iwaszkiewicz intymnie | Anna Król | Wilk i Król 2015