Baltasar Kormákur w „Agentach” reanimuje gatunek buddy movie w stylistyce lat 80.

To jeden z tych filmów, gdzie furę pieniędzy wozi się w samochodowym bagażniku, twardziele nawet nie mrugną, kiedy za ich plecami wybucha auto, a urodziwą aktorkę zaprasza się przed kamerę jedynie po to, żeby paradowała w skąpej bieliźnie. Aż dziw, że rok produkcji „Agentów” to 2013, a nie, dajmy na to, 1988. Rok temu na potrzeby Hollywood Kormákur nakręcił remake filmu sensacyjnego, w którym niegdyś zagrał główną rolę – „Kontrabandę”. Tam Markowi Wahlbergowi zabrakło równorzędnego partnera, jakim w „Agentach” jest Denzel Washington. Siłą filmu jest właśnie pierwiastek kumplowski, obowiązkowo oparty na przejaskrawionych opozycjach, co prowadzi ku uciesze widza do częstych słownych przekomarzanek.

Zarówno zwiastun, jak i polski tytuł filmu nonszalancko zdradzają jego główną woltę fabularną, choć, trzeba przyznać, nie taką znów niespodziewaną. Otóż Trench i Stigman, choć odgrywanie ról zakapiorów od narkotyków idzie im doskonale, to agenci pod przykrywką; jeden pracuje dla DEA, drugi dla marynarki, i oczywiście żaden nie jest świadomy tożsamości kolegi. Planowany skok na bank okaże się klapą, choć specyficznie pojmowaną, bowiem panowie zgarną więcej, niż planowali, lecz pieniądze nie należą do kokainowego bonza, którego chcą przyskrzynić, ale do... CIA.

Trench nie ufa Stigmanowi, Stigman Trenchowi, więc na ekranie przez cały czas iskrzy, zaś humorystyczne wstawki i cały hołd kinu lat 80., jakim niewątpliwie są „Agenci”, ogląda się wybornie mimo wręcz obrzydliwie wyeksploatowanych klisz, jakie złożyły się na scenariusz. Trochę tu Shane’a Blacka, a w finale nawet lekko trąci Samem Peckinpahem i niewątpliwie Kormákur włożył w ten film całe swoje wielkie serce miłośnika amerykańskiego kina. Popełnia przy tym fanowski błąd zachłyśnięcia się konwencją i hołdowanie jej staje się celem samym w sobie, w dodatku nadrzędnym. Potencjał był jednak nieco większy – i nie chodzi o porównanie względem komiksowego oryginału, bo to i tak rzecz u nas praktycznie anonimowa – bowiem „Agenci” niejako na boku interesująco przemycają refleksję na temat przeżerającej wszystkie szczeble instytucji państwowych korupcji. Sam widok pieniędzy, myśl o nich, zapach działają jak narkotyk, a co najciekawsze, stos banknotów staje się fetyszem również i dla samego Kormákura, który filmuje go z nabożną czcią.

Agenci | USA 2013 | reżyseria: Baltasar Kormákur | dystrybucja: UIP | czas: 109 min | Recenzja: Bartosz Czartoryski | Ocena: 4 / 6