Jednym z najciekawszych wydarzeń 33. Festiwalu Szkół Teatralnych w Łodzi był pokaz filmowego dyplomu – „Śpiewającego obrusika” – według scenariusza i w reżyserii Mariusza Grzegorzka z udziałem 21 studentów czwartego roku Wydziału Aktorskiego Szkoły Filmowej w Łodzi. To pierwszy tego rodzaju eksperyment na świecie

IV rok Wydziału Aktorskiego Szkoły Filmowej w Łodzi zrobił spektakl dyplomowy jako film. Fabułę pełnowymiarową, bez żadnej taryfy ulgowej. Dla kończących uczelnię młodych ludzi to ważny atut. Tak jak w dyplomie zagrali prawie wszyscy, i są to w większości pełne, zauważalne role.

Żeby eksperyment się powiódł, trzeba było jednak talentu Mariusza Grzegorzka, rektora Szkoły Filmowej, ale także reżysera, który chyba jako jedyny do tego stopnia i z takim efektem godzi pracę w teatrze z kinem. Grzegorzek napisał scenariusz, wspaniale pracował ze studentami czwartego roku WA.

Mariusz Grzegorzek: „Często słyszę, że studentom Wydziału Aktorskiego w Szkole Filmowej w Łodzi, jeśli chodzi o doświadczenia filmowe, jest łatwiej. Mogą grać w etiudach reżyserskich i operatorskich. To w dużym stopniu mit, ponieważ często, z różnych względów, drogi naszych wydziałów niestety się nie przecinają. Wymaga to zmiany systemowej na uczelni, którą zaczynamy wprowadzać, chodzi na przykład o wspólne zajęcia na Wydziale Reżyserskim i Aktorskim. Nasz film jest również efektem swoistego marzenia o zbliżeniu.

Początkowo chodziło o regularny dyplom teatralny. Jakiś czas temu dziekan Wydziału Aktorskiego, zarazem opiekun aktualnego IV roku, profesor Zofia Uzelac, wybrała się ze studentami do mojego gabinetu z takim pomysłem. To był rodzaj performansu, przyparli mnie do ściany. Tyle że ja byłem akurat po wyczerpującej pracy w teatrze, świeżo po premierze, czułem, że muszę od teatru odpocząć. Żeby elegancko i uczciwie wybrnąć z sytuacji, wybrałem się jednak na egzaminy studentów i ogromnie mi się ten rok spodobał, dostrzegłem ponadnormatywną determinację i sporo talentów. Zrozumiałem, że mogę przed nimi postawić odważne zadanie, bez taryfy ulgowej, zadanie, którego się nie przestraszą”.

Nie znajduję w polskim kinie żadnego powinowactwa estetycznego ze „Śpiewającym obrusikiem”, rzecz jest do tego stopnia osobna, nowatorska i unikatowa, chociaż nakręcona przy mikroskopijnym budżecie, bodaj za trochę ponad sto tysięcy złotych. Projekt po prostu broni się jako film, nie tylko eksperyment.

Grzegorzek: „Jeżeli ma się power, wszystko jest do zrobienia. Korzystaliśmy z zaplecza Szkoły Filmowej, duża część kostiumów i dekoracji pochodzi z naszego domu, moja żona, Barbara Grzegorzek, ogarnęła całość również od strony producenckiej, nikt nie myślał o pieniądzach, nikt tego filmu nie robił dla kasy. Wiedziałem oczywiście, że to będzie dyplom, nadrzędną sprawą stała się zatem możliwość zaprezentowania tych młodych ludzi w jak najlepszym świetle. Film nie mógł być jednak formą masochizmu. Szybko zrozumiałem, że przy świadomości wszystkich ograniczeń robię coś, co będę chciał podpisać własnym nazwiskiem. Mój film”.

„Śpiewający obrusik” to cztery równoległe opowieści, w których realizm pokazany został najpierw z werystyczną ostrością. Taka jest pierwsza część zatytułowana „Kazan” ze świetną rolą Jędrzeja Wieleckiego – witalnego mężczyzny, ale wciąż jeszcze chłopca – żeby w finale wybrzmieć jednoczącą paradoksalnie wszystkie wątki, przepięknie plastycznie wymyśloną tytułową perską baśnią o „śpiewającym obrusiku” przypominającą najlepsze filmy Paradżanowa zderzone z „Niebiańskimi żonami Łąkowych Maryjczyków”. W ostatniej części filmu, ze świetnymi rolami Mateusza Rzeźniczaka (zagrał właśnie Kordiana w spektaklu Piotra Czerskiego w teatrze kieleckim), Kai Walden i Mikołaja Chroboczka (znakomita rola Ojca w dyplomowym „Ślubie” Gombrowicza w reżyserii Waldemara Zawodzińskiego), odkrywamy zupełnie nowego Grzegorzka: wyrafinowanego, ale zanurzonego również w popkulturze, sprawnie operującego skrajnymi rejestrami stylistycznymi. Wszystko to prowadzi do pięknej wizualnie polifonii zamykającej film. To scena, której nie powstydziłoby się Bollywood.

W drugiej części „Śpiewającego obrusika”, w noweli zatytułowanej „Narkolove story”, intrygujący duet aktorski stworzyli Marcin Miodek oraz Barbara Wypych, znakomita również w dyplomie w reżyserii Grzegorza Wiśniewskiego – „Kamień” według Mayenburga. To odważne, brawurowe role, potwierdzające, że miłość rodzi się również na zgliszczach człowieczeństwa. W trzeciej noweli, „Naleśniki”, Anna Mrozowska i Maciej Miszczak grają młodych ludzi, których przerosło przeciętne życie. Starają się, ale kiepsko wychodzi. Dziecko, mające scementować ich związek, tylko przeszkadza, irytuje, wzbudza agresję. Nowela przypomina stylem kino braci Dardenne, ale przy podwyższonej gorączce. Rejestracja małego życia zrealizowana z temperaturą rozsadzającą termometr.

„Od początku wiedzieliśmy, że to nie będzie tylko jedna historia, tych opowieści miało być więcej, byłyby krótsze. Ostatecznie powstały cztery części, każda jest kompletnie inna. O tym, jak się finalnie skrystalizowały, jaką mają strukturę, zadecydował pokazany w filmie casting, chodziło o połączenie energii” – dodaje Mariusz Grzegorzek.

Entuzjastycznie przyjęty pierwszy pokaz „Śpiewającego obrusika” na Festiwalu Szkół Teatralnych uruchomił kolejne propozycje. Wiadomo już, że film otrzymał zaproszenia od kilku ważnych festiwali, jesienią trafi również do regularnej dystrybucji kinowej. Pomysł ma być zresztą kontynuowany. Co dwa, trzy lata na łódzkim Wydziale Aktorskim mają powstawać filmy dyplomowe, realizowane bez artystycznej taryfy ulgowej, na zasadzie reżysersko-aktorskiego partnerstwa. Żadna inna uczelnia na świecie nie może pochwalić się podobnym eksperymentem.

W jednej z moich ulubionych scen „Boyhood” Richarda Linklatera dorastający Mason grany przez Ellara Coltrane’a pyta ojca (Ethan Hawke): „Ale powiedz, tato, jaki jest w tym wszystkim sens?”. Usłyszy wtedy: „Nie zobojętniałeś, potrafisz dostrzegać innych. To największy dar”.

Studenci IV roku WA, kończący właśnie przygodę ze szkołą aktorską, również dzięki spotkaniu z Mariuszem Grzegorzkiem, dowiedzieli się, jak można nie zobojętnieć, jak być otwartym na ryzykanckie wyzwania, wzbogacające spotkania, nowe dla nich narracje. Z takim bagażem wchodzą właśnie do zawodu. „Obrusik” pozostanie przy nich na zawsze, chociaż dalej będą już śpiewali samodzielnie.

Autor przez ostatnie dwa lata prowadził z rokiem „Śpiewającego obrusika” autorski program zajęć w Szkole Filmowej w Łodzi.