W KINACH | „Batman: Zabójczy żart” to ekranizacja jednego z najważniejszych komiksów o Mrocznym Rycerzu. Jak wypada w konfrontacji z oryginałem?
W KINACH | „Batman: Zabójczy żart” to ekranizacja jednego z najważniejszych komiksów o Mrocznym Rycerzu. Jak wypada w konfrontacji z oryginałem?
/>
DC Comics może niespecjalnie radzi sobie ostatnio w superbohaterskich produkcjach kinowych, ale za to z powodzeniem od dawna prowadzi autonomiczną serię filmów animowanych. I nawet jeśli „Zabójczy żart” nie należy do najbardziej udanych animacji sygnowanych logo wydawnictwa, to i tak jest propozycją wartą uwagi. Choćby dlatego że to adaptacja absolutnie mistrzowskiej opowieści o Batmanie i jeden z najwybitniejszych komiksów superbohaterskich w historii gatunku.
Opowieść o cienkiej jak włos granicy między normalnością i szaleństwem, pełna kulturowych odniesień i tropów, wyszła spod pióra wielkiego Alana Moore’a (on sam wszakże nie uważa jej za istotną w swoim dorobku, a z filmowych napisów tradycyjnie kazał usunąć swoje nazwisko), a zilustrował ją – perfekcyjnie! – Brian Bolland. „Zabójczy żart” to arcydzieło. Choć od jego premiery minęło prawie 30 lat, nie zestarzał się ani trochę. Dla polskich czytelników, zwłaszcza tych nieco starszych, „Zabójczy żart” ma szczególne znaczenie: komiks ukazał się jako pierwszy numer regularnej serii o Batmanie publikowanej od początku lat 90. przez wydawnictwo TM-Semic (nawet jeśli niewielu nastoletnich fanów było wówczas w stanie docenić kunszt tej opowieści). Ale rzecz jasna na Zachodzie także jest uważany za jeden z kamieni milowych w rozwoju sztuki komiksowej. To album, który inspirował m.in. Tima Burtona podczas pracy nad jego pierwszym „Batmanem”, a Christopher Nolan dał go do przeczytania Heathowi Ledgerowi, gdy ten przygotowywał się do roli Jokera w „Mrocznym Rycerzu”. Poprzeczka została zawieszona zatem bardzo wysoko i w zestawieniu z oryginałem każda adaptacja „Zabójczego żartu” byłaby skazana na krytykę.
Tym bardziej że wyjściowy materiał to zaledwie połowa filmu: komiks Moore’a i Bollanda jest intensywny, pełen emocji, ale krótki. Żeby starczyło na pełnometrażowy film, producenci musieli dopisać przynajmniej pół godziny filmu. Zatrudnili Briana Azzarello, jednego z najlepszych współczesnych scenarzystów komiksowych, który uzupełnił fabułę historią skomplikowanych relacji Batmana i Batgirl. Dynamiczną i chwilami dowcipną (w pierwszym zdaniu narracji Batgirl zwraca się do widzów, mówiąc, że ta historia nie zaczyna się tak, jak oczekiwali), lecz niestety niezbyt oryginalną i niemal całkowicie niezwiązaną z drugą połową filmu, czyli właściwą adaptacją „Zabójczego żartu”. „Wystarczy jeden zły dzień, by człowiek oszalał” – próbuje dowieść Joker, porywając komisarza Gordona, okaleczając jego córkę Barbarę (czyli Batgirl właśnie) i wyzywając tym samym na pojedynek – być może ostateczny – Batmana. Azzarello w scenariuszu trzyma się dość wiernie oryginału, filmowa wersja komiksu jest brutalna, depresyjna i gorzka. Doprawdy, nie potrzebowałaby żadnych dopisków, choć również trudno się dziwić producentom, że postanowili skorzystać na kultowym statusie albumu Moore’a i Bollanda. Ze starcia z legendą mogli wyjść ze znacznie poważniejszymi obrażeniami.
Dodatkowa gwiazdka na zachętę dla dystrybutora: choć filmy DC Animated Universe produkowane są z myślą o rynku VoD, większość z nich bez wątpienia – tak jak „Zabójczy żart” – sprawdziłaby się na wielkim ekranie.
Batman: Zabójczy żart | USA 2016 | reżyseria: Sam Liu | dystrybucja: Warner | czas: 77 min | w kinach od 19.08
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama