Znakomite „Lustro o północy” Adama Hochschilda, czyli o triumfie polityki apartheidu i rasistowskiej mitologii na chwilę przed upadkiem RPA rządzonej przez białych.
Tę książkę będą zapewne uważnie czytać ambitni projektanci i funkcjonariusze przyszłych reżimów – kiedy amerykański pisarz i dziennikarz Adam Hochschild przyjechał w 1988 roku do Republiki Południowej Afryki, tamtejsza władza miała się znakomicie, przebywając w świecie stworzonej przez samą siebie propagandowej mitologii. Biała mniejszość trzymała w szachu czarną większość, gnębiąc ją politycznie, wyzyskując ekonomicznie i kolekcjonując rzesze lojalnych kolaborantów. Służby specjalne, zainspirowane metodami KGB i Stasi, skutecznie infiltrowały środowiska opozycyjne. Po prostu raj na ziemi – raj apartheidu.
Pięć lat później wszystko to trafił szlag. Każdy sukces – chciałoby się powiedzieć: każdy nieuczciwy, ale to nieprawda, po prostu każdy – nosi w sobie zalążki własnego upadku.
Hochschild, znakomity specjalista od politycznej historii kolonializmu i niewolnictwa – po polsku wyszły dotąd dwie jego książki poświęcone tej tematyce (obie świetne): „Duch króla Leopolda” i „Pogrzebać kajdany” – pragnął przyjrzeć się bliżej dziejom idei białej supremacji na południu Afryki, miała ona bowiem nieco odmienne pochodzenie niż w innych częściach Czarnego Lądu, Burowie nie byli wysłannikami kolonialnej potęgi, ale zbuntowanymi farmerami przekonanymi o biblijnym charakterze swojej misji. W latach 30. XIX w. ruszyli masowo w głąb słabo zbadanego lądu, uciekając przed zależnością od Anglików (oraz przed zakazem posiadania niewolników), i błyskawicznie dopracowali się mistycznej, mesjanistycznej interpretacji owego czynu: chodziło naturalnie o ziemię obiecaną. To, że ową ziemię obiecaną zamieszkiwał już ktoś inny – liczne plemiona Zulusów – nie stanowiło szczególnego problemu.
Po 150 latach od Wielkiego Treku (tak Burowie, Afrykanerzy, nazywają tę pionierską wyprawę w poszukiwaniu nowych terenów osiedleńczych) Hochschild obserwuje przygotowania do uroczystych obchodów rocznicy, przygląda się tej mesjanistycznej ideologii w stanie dobrze ucukrowanym, być może nawet nieco przejrzałym, ideologii z wolna nadgryzanej zarówno przed prawicowych radykałów, jak i przez ofiary gotowe do totalnego buntu. Ofiary, których sile i bezsilności, różnym postawom wobec systemu, autor także poświęca sporo wrażliwej uwagi.
Ale „Lustro o północy” jest książką o znacznie szerszym zasięgu – pozwala pojąć złożoność współczesnych problemów Południowej Afryki, zarówno problemów z przestępczością, bezrobociem, ubóstwem i zdrowiem, jak i tych z pamięcią, zemstą i rozliczeniem przeszłości. Daje też niezbędne tło i komentarz wybitnym dziełom literatury pięknej, choćby twórczości J.M. Coetzeego – po lekturze relacji Hochschilda „Hańba” traci wiele ze swojej brutalnej niesamowitości, stając się powieścią w istocie całkiem rzeczową i realistyczną.
Jeśli mógłbym mieć jakieś zastrzeżenie wobec „Lustra...”, to takie, że dość powierzchownie traktuje ono kwestię udziału Brytyjczyków w ustalaniu nieczystych południowoafrykańskich reguł gry (za mało się tu wspomina choćby o społecznych następstwach wojen burskich czy o brytyjskiej dominacji ekonomicznej). Ale może to temat na kolejną książkę.
Lustro o północy. Śladami Wielkiego Treku | Adam Hochschild | przeł. Hanna Jankowska | Czarne 2016