WYWIAD | Reżyseria to potężny narkotyk, a ja na razie nie planuję odwyku – mówi Łukasz Grzegorzek, twórca filmu „Kamper”
WYWIAD | Reżyseria to potężny narkotyk, a ja na razie nie planuję odwyku – mówi Łukasz Grzegorzek, twórca filmu „Kamper”
/>
„Kampera” odczytuje się zwykle jako refleksję nad niedojrzałością. Zgadzasz się z taką interpretacją?
Teraz wszystko jest w rękach widza, ale mnie „Kamper” zawsze wydawał się przede wszystkim filmem o samotności. Widać to zwłaszcza w ostatniej scenie, którą – wraz ze współscenarzystą Krzyśkiem Umińskim – wymyśliliśmy już na samym początku naszej współpracy.
Z komercyjnego punktu widzenia lepiej byłoby postawić na romantyczny happy end.
Wtedy cały film straciłby sens. Kamper potrzebuje coś utracić, żeby zyskać impuls do zmiany swojego życia. Choć w końcówce może wydawać się człowiekiem przegranym, w moim odczuciu jest zwycięzcą, bo pierwszy raz w życiu w ogóle stanął do walki z samym sobą i własnymi słabościami.
Trzydziestka na karku to dobry moment na taką konfrontację?
Każdy moment jest jednakowo dobry. Opowiadam o swoich rówieśnikach, bo znam ich świat najlepiej, ale moją ambicją było stworzenie obrazu uniwersalnego. Jacek Braciak, wcielający się w postać szefa kuchni, po obejrzeniu „Kampera” stwierdził, że to film o nim. A przecież ma już troszkę więcej niż 30 lat.
W wywiadach powtarzasz, że twoimi ulubionymi twórcami są bracia Coen. Czy ich kino inspirowało cię jakkolwiek przy okazji „Kampera”?
Śmieję się, że Kamper to „Koleś” Lebowski 20 lat wcześniej. Obaj są luzakami, ale Lebowski – w przeciwieństwie do Kampera – nabrał już życiowego doświadczenia i osiągnął już zgodę z samym sobą. Gdy go poznajemy, żyje sobie przecież samotnie na uboczu i wydaje się całkiem szczęśliwym facetem.
Po raz kolejny wracamy do samotności. Większość ludzi panicznie boi się tego stanu. Ty uważasz, że ma w sobie coś wartościowego?
Rozróżniam samotność będącą rezultatem świadomego wyboru od osamotnienia, na które jesteśmy skazywani nie z własnej woli. Bez pozytywnie rozumianej samotności nie ma mowy o indywidualizmie, który jest wielką zdobyczą naszych czasów. Cieszę się, że – inaczej niż przedstawiciele poprzednich pokoleń – mam swobodę decydowania o sobie samym i nie ograniczają mnie ramy żadnego opresyjnego systemu. Warto więc oswoić się z samotnością. Tym bardziej że do czynności, które wykonujemy samotnie, należy również umieranie.
Woody Allen mawia, że „jedyna różnica pomiędzy seksem a śmiercią polega na tym, że gdy umierasz, nikt nie będzie śmiał się z ciebie, że robisz to sam”.
Oraz: „Nie lekceważ masturbacji, to seks z kimś, kogo naprawdę kochasz”. Pół żartem, pół serio można powiedzieć, że to doskonały manifest współczesnego indywidualizmu.
Twój Kamper jest bardziej produktem naszych czasów czy uniwersalnym bohaterem, który mógłby pojawić się w każdej epoce?
Na jego charakter na pewno ma wpływ to, że został ukształtowany w okresie względnego spokoju, w którym – wbrew pozorom – obecnie żyjemy. Oczywiście media roztaczają przed nami wizje apokalipsy, ale zapowiadają ją jako coś odległego, zgodnie z serialową zasadą „winter is coming”. Na razie wciąż jednak mamy lato, a brak poważniejszych trosk sprzyja spleenowi, który udziela się Kamperowi, ale przecież nie tylko jemu. Wystarczy popatrzeć choćby na bohaterów książek Houellebecqa.
Nie obawiałeś się, że niedojrzałość Kampera bardziej widzów zirytuje, niż rozczuli?
Pierwsze reakcje publiczności nie dają mi powodów do niepokoju. Dziewczyny często mówią wręcz, że chciałyby Kampera przytulić. Trochę mu tego zazdroszczę.
Akcja „Kampera” toczy się w środowisku miłośników gier komputerowych. Kiedyś sam byłeś zapalonym graczem.
Dzisiaj to już przeszłość. Kiedy zdawałem na studia, często zdarzało się jednak, że mama chowała przede mną kabel od monitora. Do znudzenia powtarzała, żebym wziął się do nauki, a nie grał ciągle w „Cywilizację” i „Heroes of Might and Magic”. Ostatecznie zdałem z wysoką lokatą na wydział prawa zarówno w Krakowie, jak i Warszawie, więc granie niespecjalnie mi przeszkodziło w nauce.
Z perspektywy czasu masz poczucie, że godziny spędzone na graniu przyniosły ci jakieś korzyści?
Ludziom, którzy patrzą na gry stereotypowo, polecam serię wykładów na ten temat dostępną na platformie TED. Można dowiedzieć się z nich wszystkiego o plusach i minusach grania. Gry pomagają rozwinąć wyobraźnię przestrzenną, polepszają decyzyjność i logiczne myślenie. Największym zagrożeniem z nimi związanym jest za to możliwość utraty kontaktu z prawdziwym światem i osunięcia się w socjopatię.
Dziś gry coraz częściej uważa się za dziedzinę sztuki.
Pamiętam, że jakiś czas temu odbyły się próbne pokazy filmu, którego widzowie mogli – za pomocą naciskania odpowiednich guzików – decydować o niektórych działaniach bohaterów. To jednak wciąż nic w porównaniu z „Wiedźminem” czy grą „Heavy Rain”, która oferuje graczom ponad 30 różnych zakończeń. Kolejny przykład – polska gra „This War of Mine”, której akcja toczy się w oblężonym Sarajewie w trakcie wojny domowej w Jugosławii, zmusza użytkowników do podejmowania arcytrudnych wyborów moralnych. Oczywiście nie można popadać w przesadę i zapominać, że gry wciąż są przede wszystkim rozrywką. Na pewno jednak mają potencjał, by stać się czymś więcej.
W „Kamperze” eksplorujesz przede wszystkim środowisko testerów gier.
Nie każdy zdaje sobie z tego sprawę, ale w Polsce taki zawód wykonuje już kilka tysięcy osób. Część zdjęć do „Kampera” udało nam się zrealizować zresztą w autentycznej siedzibie jednej z firm testujących gry. Aby uzyskać pozwolenie, musieliśmy zdobyć przychylność prezesów, którzy nie są żadnymi gośćmi w rozciągniętych swetrach, lecz panami w garniturach dysponującymi olbrzymim kapitałem. Jestem zresztą pewien, że branża testowania gier ma przed sobą znakomite perspektywy. W końcu coraz więcej ludzi kupuje gry, wydaje na nie po kilkaset złotych i oczekuje od nich jakości adekwatnej do ceny.
Kontrapunkt dla niedojrzałego Kampera stanowi grany przez Jacka Braciaka charyzmatyczny szef kuchni. Dlaczego uczyniłeś go reprezentantem akurat tej profesji?
Mój współscenarzysta, który pracował kiedyś w restauracji, był pod wrażeniem swojego szefa kuchni, od którego biła władza i olbrzymia pewność siebie. Ja sam zajmuję się robieniem zwiastunów i czasem dostaję również zlecenia na promocję kulinarnych talent show. Gdy wgryzłem się w ten świat, uznałem, że jest na tyle ciekawy, żeby to wszystko wlać w postać zagraną przez Braciaka.
Sam trafiłeś na plan filmowy nie z kuchni, lecz z kortu tenisowego. Czy perspektywa sportowca, którym byłeś w młodości, przydaje ci się w karierze reżysera?
W obu rolach musisz podejmować mnóstwo decyzji w krótkim czasie i masz poczucie, że jesteś w tych wyborach zdany sam na siebie. Duże wrażenie zrobiła na mnie pod tym względem autobiografia Andre Agassiego, który pisze o tym, jak bardzo czarne myśli kotłują się w głowie tenisisty grającego piątego seta w czterdziestostopniowym upale. Zapewniam, że reżyser spędzający dwunastą godzinę na planie czuje się zupełnie tak samo.
Co w takim razie daje ci siłę, by podejmować ten wysiłek?
Reżyseria to po prostu potężny narkotyk, a ja na razie nie planuję odwyku.
Kamper | Polska 2016 | reżyseria: Łukasz Grzegorzek | dystrybucja: M2 Films | czas: 89 min | w kinach od 15 lipca
POŻEGNANIE Z BAJKĄ
Krytyczny moment się zbliża. Są ze sobą od dawna, przetrwali pierwsze kryzysy. Ciągle młodzi, ale już z widmem odpowiedzialności, bo nie da się tego wszystkiego przeciągać w nieskończoność. Chodzenie ze sobą, seks, clubbing, rozmowy, przyjaźń. Ale co dalej? Małżeństwo czy dziecko, wyjazd do Grecji czy rozstanie? Bohaterów „Kampera” Łukasza Grzegorzka poznajemy w momencie, kiedy muszą zdefiniować wzajemny stosunek, wyznaczyć granice kompromisu, odpowiedzieć na pytanie, czy naprawdę chcą być razem. Do filmu opowiadającego o ambitnej dziewczynie wykazującej się talentami kulinarnymi i wiecznym Piotrusiu Panu, testerze gier komputerowych, który ma talent i potencjał, ale brakuje mu determinacji, żeby ów talent spożytkować, jak ulał pasuje rzadkie w polskim kinie określenie: „uroczy”. Jest inteligentny, zgrabnie napisany, zrytmizowany. Jeżeli tak właśnie miałoby wyglądać polskie kino środka, kino popularne, bez zadęcia na arcydzieło, byłbym bardzo usatysfakcjonowany.
Od „Niewinnych czarodziejów” po „Salę samobójców” – nasze kino, podobnie zresztą jak światowe, szuka pomysłu na opowiedzenie o pokoleniowości. O zarejestrowaniu momentu, w którym jednostkowa historia uniwersalizuje się, stając się opowieścią zbiorową. „Kamper” jest w tym kontekście pozycją szczególnie ciekawą. Młody reżyser z wdziękiem opowiada o pokoleniu bez pokolenia, o grupie, która nie potrafi zawalczyć o liczbę mnogą. I nie ma z tego powodu żadnych kompleksów, nie wie nawet, że mogłaby je mieć. Bohaterowie „Kampera” mają własne marzenia, mity, z którymi się mierzą, plany na przyszłość. Nie mówią jednak „my”, myślą raczej „ja”, „o mnie” – również w kontekście uczucia.
Oto generacja bez nazwy, skupiona na sobie, osaczona milionami bodźców, niewiedząca, co wybierać, na jakiego konia postawić. I dlatego brnąca w marginesy, gubiąca sensy, w gruncie rzeczy roztrzepana. W filmie Grzegorzka wyemancypowani trzydziestolatkowie w głębi duszy chcą być retro dzieciakami, nie brać odpowiedzialności, przeczekać dorastanie, maksymalnie przesunąć okres dorosłości – co najmniej do czterdziestki, a może i do pięćdziesiątki. I jak zawsze dziewczyny w tym kontekście są mimo wszystko silniejsze, odważniejsze, bardziej zaradne i dojrzałe.
Jakimś cudem udało się twórcom obronić tę asekuracyjną postawę bohaterów. Nie nudzą, nie przeszkadzają, dają się lubić. Duża w tym zasługa pary głównych bohaterów – Mani i Kampera, granych przez niemal nieschodzących z ekranu Martę Nieradkiewicz i Piotra Żurawskiego. Między młodymi aktorami, w jakimś sensie liderami swojego pokolenia, czuje się prawdziwą aktorską chemię, wzajemne przyciąganie. Świetne są dokumentalne zdjęcia Weroniki Bilskiej, na drugim planie wyróżnia się Justyna Suwała, pamiętana z „Body/Ciało” Szumowskiej. Wprawdzie Grzegorzek bazuje raczej na schematach opowieści tego rodzaju, niż szuka własnego języka – co widać najwyraźniej w sekwencjach widma podwójnej zdrady ciążącej nad Manią i Kamperem, film ma również nieco rozczarowujące dla mnie zakończenie – najważniejsze jednak jest to, że w młodym polskim kinie pojawiło się zupełnie nowe nazwisko reżysera potrafiącego opowiadać historie, nieobawiającego się prostych wzruszeń, doskonale czującego kino środka.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama