„Nostromo” czerpie swoją siłę narracyjną z przekonania Josepha Conrada, że jako twórca nie może on stanąć jednoznacznie po jednej stronie konfliktu, zamieniając literaturę w przypowieść moralną.
Do niedawna sytuacja z Josephem Conradem wyglądała tak – polskie przekłady jego książek pochodziły sprzed bez mała stu lat i mocno się językowo postarzały, inaczej niż oryginalne teksty angielskie, które nabrały dodatkowej elegancji i szlachetności. Conrad był pisarzem zaskakująco nowoczesnym – choć sam w odniesieniu do siebie nie użyłby zapewne tego epitetu – a przyciężkawa polszczyzna wspomnianych przekładów nieco utrudniała czytelnikowi zrozumienie, skąd brała się owa nowoczesność.
To się na szczęście zmienia. Translatorskie odkurzanie Josepha Conrada odbywa się w statecznym, spokojnym tempie, niemniej z udziałem wybitnych tłumaczy: Michała Kłobukowskiego („Lord Jim” – Znak 2002), Magdy Heydel („Jądro ciemności” – Znak 2011, „Opowiadania” – Czarne 2020) oraz Macieja Świerkockiego („Tajny agent” – Officyna 2018). Mam oczywiście nadzieję na więcej, tymczasem jednak nakładem łódzkiego wydawnictwa Officyna – w nowym, znakomitym przekładzie Macieja Świerkockiego – ukazał się „Nostromo”, najobszerniejsza i najbardziej skomplikowana formalnie powieść Conrada. Lektura „Nostroma” (która także powinna się odbywać w statecznym, spokojnym tempie, inaczej łatwo się w tej książce zgubić) uzmysławia dyskretną potęgę i osobliwą intelektualną niezależność tego pisarstwa. A także jego głębokie wyczucie złożonych procesów społecznych, ekonomicznych, politycznych.
Triumfalizm i ironia
Powiada się, że „Nostromo” mógł być rodzajem odpowiedzi na „Wojnę i pokój” Tołstoja. „Istnieją liczne podobieństwa: szeroki kontekst historyczny, który obie powieści odtwarzają, naród celebrujący wyparcie armii najeźdźców, historie rodzinne i małżeńskie, skupione na przyczynach sukcesu lub porażki owych związków – pisze Eloise Knapp Hay w eseju poświęconym powieści Conrada (Eloise Knapp Hay, „Nostromo”, w: J. H. Stape, „The Cambridge Companion to Joseph Conrad”, Cambridge University Press 1996). – «Nostromo» to także, podobnie jak powieść Tołstoja, narracja bazująca na wojnie idei, zwłaszcza idei historycznego determinizmu i indywidualnej wolności. O ile jednak w «Wojnie i pokoju» historię determinuje wola jednostek, o tyle «Nostromo» ogranicza autonomię postaci w obliczu sił, nad którymi mają one niewielką kontrolę. W przeciwieństwie do książki Tołstoja powieść Conrada okazuje się szczególnie «nowoczesna» w tym sensie, że spojrzenie na historię jest w niej ironiczne i ponure, a nie heroiczne i triumfalne”.
Dobrze pamiętać, że Conrad, pisarz wprawdzie brytyjski, lecz także polski szlachcic, miał swoje rachunki z Rosją – jego ojciec był działaczem patriotycznym i więźniem politycznym związanym z „czerwonymi” przed powstaniem listopadowym, zesłano ich całą rodziną do północnej Rosji, oboje rodziców zabrała małemu Konradowi Korzeniowskiemu gruźlica, którą zakazili się podczas wieloletniej zsyłki – i czytając „Wojnę i pokój”, rozumiał zapewne, że jest to zarazem wielka literatura i atrakcyjna propaganda imperializmu.
„Rosyjska pamięć kulturowa usiana jest pomnikami wojowników, którzy walczyli na chwałę Rosji, stawianymi na cokołach ozdobionych inskrypcjami ułożonymi przez pisarzy. Szczególnie œuvre Lwa Tołstoja przekazywała imperialną władzę w sposób, który miał kluczowe znaczenie dla rosyjskiego postrzegania siebie. Tołstoj potwierdził męski aspekt rosyjskiego samopostrzegania oraz jego związek z przeszłymi zwycięstwami wojskowymi. (...) «Wojna i pokój» wypełniła obecne w Rosji zapotrzebowanie na imperialny epos. Powieść ta pozwoliła przeformułować konstytutywny mit imperium, wyczarowała obrazy stosowne dla sukcesu imperialnego i trudnym, jeśli nie niemożliwym, uczyniła retoryczny opór wobec imperium w ramach rosyjskiego dyskursu kolonialnego. Tołstoj stworzył tu obraz Rosji jako kraju tak wolnego od poważnych uchybień i tak bogatego we wspaniałych obywateli działających wewnątrz «rzeczywistej» historii, że stało się niemal nie do pomyślenia, by można było atakować tę domniemaną prawość, wysuwając jakieś poważne zarzuty” – zauważa Ewa Thompson w niezwykle trafnej pracy „Trubadurzy imperium. Literatura rosyjska i kolonializm” (przeł. Anna Sierszulska, Universitas 2000).
O ile jednak późniejsza o siedem lat powieść „W oczach Zachodu” (1911) jest dość klarowną polemiką z Dostojewskim (którego Conrad nie cierpiał), o tyle „Nostromo”, rzecz o skomplikowanej historii politycznej pewnego państwa w Ameryce Łacińskiej, nie daje się ująć jako obiekt takiej jednoznacznej paraleli. Zwłaszcza że początkowo miało to być niezbyt długie opowiadanie o włoskich emigrantach, odblask pewnej anegdoty zasłyszanej przez Conrada w czasach, gdy zaczynał jako niespełna 20-letni marynarz pływać na statkach. „Stało się to już w 1875 albo 1876 roku. Jako bardzo młody człowiek pływałem wtedy po Indiach Zachodnich, a może po Zatoce Meksykańskiej – nie jestem tego pewien, na ląd schodziłem bowiem rzadko, na krótko, i szybko o tych wizytach zapominałem – i właśnie gdzieś tam usłyszałem opowieść o pewnym człowieku, który na wybrzeżu Tierra Firme w czasie jakiejś południowoamerykańskiej rewolucji sam jeden ukradł podobno całą lichtugę wyładowaną srebrem” – czytamy w „Nocie autora” poprzedzającej właściwy tekst powieści. Tymczasem okazało się, że „Nostromo” był w wielu aspektach prawdziwym skokiem na głęboką wodę.
Wymyślanie Costaguany
„Po raz pierwszy w życiu Conrad pisał powieść o zakątku świata, którego sam nigdy nie widział – pisze Maya Jasanoff w książce „Joseph Conrad i narodziny globalnego świata” (przeł. Krzysztof Cieślik, Maciej Miłkowski, Wydawnictwo Poznańskie 2018) – Wymyślanie Costaguany było dla niego jak deklaracja pisarskiej niepodległości. (...) Nie wiedział jeszcze, że historia czerpać będzie z jednego źródła, później z kolejnego, aż wreszcie ułoży się w najdłuższe dzieło, jakie kiedykolwiek stworzył. Nie miał też pojęcia, że jego powieść o Nowym Świecie będzie zapisem nadejścia nowego światowego porządku”.
Costaguana, będąca skrzyżowaniem – co najmniej – Kolumbii, Wenezueli i Paragwaju (tak sprytnie pomyślanym, że nie sposób narysować mapy tego wyimaginowanego państwa), żyje w rytmie kolejnych dyktatur i zamachów stanu, od czasu wycofania się Hiszpanów wstrząsana nieustannymi konfliktami, na których bogacą się watażkowie i skorumpowani biurokraci ze stolicy. Teraz, pod koniec XIX stulecia, pojawia się nadzieja na stabilizację, jeśli nie w całym kraju, to przynajmniej w Prowincji Zachodniej, oddzielonej od reszty terytorium potężnym łańcuchem górskim. Nowy prezydent-dyktator deklaruje się jako demokrata, zwolennik społecznej sprawiedliwości i biznesowego otwarcia na świat. Nieprzypadkowo ten ostatni punkt programu jest najistotniejszy: prezydenta-dyktatora na stanowisko wyniosło stronnictwo finansowane przez firmę prowadzącą w Prowincji Zachodniej wielką kopalnię srebra. Znaczące udziały w tej firmie ma pewne amerykańskie przedsiębiorstwo o globalnym zasięgu. A kto kontroluje kopalnię – i prowadzącą do niej, budowaną właśnie linię kolejową – ten rządzi krajem. Wie o tym pewien groteskowy, ale sprytny generał, który wywołuje zbrojne powstanie pod hasłem obrony ojczyzny przed wyprzedawaniem jej honoru obcokrajowcom – jednym z celów rewolty, prócz obalenia aktualnych władz, jest przejęcie kopalni i jej srebra. W odpowiedzi Prowincja Zachodnia wdraża plan politycznego oddzielenia się od Costaguany. Wybucha wojna domowa, w której zderzają się nie tylko armie, lecz także odmienne wizje świata: ta powiązana z dość obrzydliwym miejscowym ancien régimem oraz ta wywodząca się z gospodarczego imperializmu, który pragnie czerpać zyski i unifikować.
Przytomność umysłu Conrada kazała mu dostrzec, że ów gospodarczy imperializm ma już niekoniecznie europejski, lecz także amerykański rodowód. Gdy Brytyjczycy na początku XX stulecia ekscytowali się nieprzytomnie, czytając thrillery o domniemanej niemieckiej napaści na Anglię, Conrad kazał pewnemu kapitaliście z San Francisco wypowiedzieć takie słowa: „Największemu krajowi na tej bożej ziemi musi służyć nawet czas. Będziemy decydować o wszystkim, o przemyśle, handlu, prawie, dziennikarstwie, sztuce, polityce i religii od przylądka Horn aż po Cieśninę Smitha, a nawet jeszcze dalej, jeżeli okaże się, że na biegunie północnym wciąż pozostało coś cennego do zdobycia. A wtedy będziemy mogli już bez przeszkód zawładnąć dalekimi wyspami i kontynentami. To my będziemy rządzić światową gospodarką bez względu na to, czy to się spodoba światu, czy nie. Świat nie może jednak nic na to poradzić… i my chyba także nie, jak sądzę”.
Na to tło Conrad – którego zawsze bardziej interesowały dramatyczne losy jednostek niż przygody społeczeństw – rzuca dzieje kilku osób, które w taki czy inny sposób muszą się odnaleźć w tym zamieszaniu. Jest wśród nich kierownik kopalni, niejaki Gould, wierzący w zbawienną, cywilizującą moc kapitału („Oto w jaki sposób można uzasadnić zarabianie pieniędzy w obliczu tutejszego bezprawia i bezhołowia. Bogacenie się jest w tym kraju usprawiedliwione, ponieważ poczuciem bezpieczeństwa, którego wymaga zysk, dzielimy się z uciemiężonym ludem. Potem nadejdzie lepsza sprawiedliwość. Oto twój promyk nadziei” – mówi do żony, osoby moralnie przerażonej biegiem wydarzeń). Jest cynik-ironista Decoud – bardzo przypominający młodego Conrada – który odnajduje się w roli idealistycznego aktywisty. Jest stary lekarz, udręczony przez poprzedni reżim, a widzący jak na dłoni koszmar przyszłości („Tam, gdzie w grę wchodzą względy ekonomiczne, nie ma pokoju ani odpoczynku. Gospodarka rządzi się własnymi prawami i własną sprawiedliwością, lecz opiera się na celach doraźnych i jest nieludzka, ponieważ pozbawiona uczciwości, ciągłości i siły, którą można znaleźć wyłącznie w zasadach moralnych. Nadchodzi czas, pani Gould, kiedy wszystko, co symbolizuje Koncesja Gouldów, zacznie ciążyć prostemu ludowi tak bardzo jak barbarzyństwo, okrucieństwo i złe rządy sprzed kilku lat”). Jest wreszcie sam tytułowy Nostromo (nostr’uomo, nasz człowiek), szanowany przez wszystkich portowy policjant i nadzorca robotników, który stanie się w pewnym momencie jednocześnie bohaterem i złodziejem.
Błądzić wraz z bohaterami
„Nostromo” czerpie swoją siłę narracyjną z przekonania Conrada, że jako twórca nie może on stanąć jednoznacznie po jednej stronie konfliktu, zamieniając literaturę w przypowieść moralną. Historia to mroczna, deterministyczna siła, ironiczny tragizm życia pojedynczych ludzkich istot polega na tym, że nie zdają sobie z tego sprawy albo nie chcą przyjąć tego do wiadomości, zadaniem pisarza jest towarzyszenie im w tym błądzeniu, w krytycznych momentach ich egzystencji – człowiek w bezwyjściowej „sytuacji conradowskiej” może przegrać, ale pozostać wiernym sobie. Z tej postrycerskiej koncepcji – znamiennej również nieobecnością jakiejkolwiek metafizyki – szerokim gestem korzystali w wiele dekad później egzystencjaliści, z kolei z „impresjonistycznej” metody twórczej Conrada, polegającej na nieustających zmianach perspektywy, przybliżeniach i oddaleniach, przeskokach czasowych, nagłych wejściach w czyjś tok myślenia, korzystali choćby William Faulkner czy Gabriel García Márquez. Przy czym finezja rzemiosła pisarskiego Conrada polega na tym, że nikt w „Nostromie” nie posiada pełnego pakietu informacji – wszyscy działają zgodnie ze swoimi przekonaniami i racjonalnością, ale popełniają fundamentalne błędy poznawcze: źle bądź życzeniowo rozumieją cudze intencje, brukują piekło dobrymi uczynkami, wierzą głupio i naiwnie w sens własnych poczynań. Wiedzę całkowitą mógłby ewentualnie posiadać Bóg – ale Boga u Conrada nie ma, jest tylko marna opinia o ludzkim gatunku.
„Nostromo”, rozpoczęty w 1902 r. jako nowelka o pragmatycznym włoskim emigrancie i jego starszym przyjacielu, romantyku i zwolenniku Garibaldiego (brzmi to niemal jak zestawienie Wokulskiego z Rzeckim), zaczął intensywnie pączkować w trakcie pisania: pojawiały się nowe wątki, autor zaś intensywnie się dokształcał za radą swojego przyjaciela Roberta Bontine’a Cunninghame’a Grahama, szkockiego polityka i dziennikarza, znawcy Ameryki Łacińskiej. „Im więcej czytał, tym więcej pisał. Im więcej pisał, tym bardziej jego historia o romantycznych nacjonalistach zmieniała się w opowieść o «postępie» i jego wadach – zauważa Jasanoff. – (...) Pod względem struktury «Nostromo» różnił się od wszystkiego, co Conrad dotąd napisał, (ale) pod względem tematyki był naturalną kontynuacją wszystkich jego poprzednich dzieł. Jałowość ideałów, z którymi pisarz zetknął się u nacjonalistów poznanych w młodości; niebezpieczeństwa modernizacji widziane na morzu; krwiożercza chciwość, której był świadkiem w Afryce – wszystko to znalazło swoje miejsce w Costaguanie. Polacy zmienili się we Włochów, statki parowe w pociągi, telegrafy i jeszcze więcej statków parowych, kość słoniowa w srebro”.
Sam moment historyczny również był nader interesujący: Brytyjczycy przed chwilą zakończyli krwawy i pod wieloma względami koszmarny (obozy koncentracyjne) konflikt z Burami w Afryce Południowej, Amerykanie zaś na oczach Conrada – piszącego „Nostroma” – rozegrali dyplomatyczno-militarną partię szachów o Kanał Panamski, dla zapewnienia swoich interesów gospodarczych doprowadzając do wojny domowej w Kolumbii, secesji Panamy i podpisania z nowo utworzonym państwem bardzo korzystnej umowy użytkowania kluczowej drogi wodnej na kolejne 100 lat. Z koncepcji, że Conrad w istocie pisał o Kolumbii i Panamie – a nawet, że nie tyle pisał, ile zrzynał z cudzej relacji – korzysta, nawiasem mówiąc, pomysłowa, apokryficzna powieść „Sekretna historia Costaguany” kolumbijskiego prozaika Juana Gabriela Vázqueza (przeł. Katarzyna Okrasko, Muza 2009).
Przezwyciężanie uprzedzeń
Conrad – czytając o Ameryce Łacińskiej – musiał się zmierzyć z niezmierzonymi pokładami głupoty, przesądów i złej woli. Brytyjski historyk Malcolm Deas, wybitny specjalista od dziejów Kolumbii, podjął próbę odtworzenia listy lektur, jakie autor „Jądra ciemności” miał na biurku podczas pisania „Nostroma”. Conrad studiował, na przykład, książkę George’a F. Mastermana „Seven Eventful Years, in Paraguay” z 1869 r., a w niej mógł zapoznać się z opiniami (podaję za esejem „El Nostromo de Joseph Conrad”, w: Malcolm Deas. „Del poder y la gramática y otros ensayos sobre historia, política y literatura colombianas”, Taurus 2006), że największym błędem Hiszpanów w Ameryce Południowej było dopuszczenie do mieszania się wyższej (białej) i niższej (rdzennej) rasy. W efekcie tego „pierwotnego błędu”, wedle Mastermana, nastąpiły owe „niekończące się wojny domowe prowadzone przez gwałtownych, leniwych i wyjętych spod prawa Metysów, te masowe rzezie, które wyludniły całe prowincje”. „Rezultaty byłyby zupełnie inne, gdyby Hiszpanie przyjęli mądre praktyki naszych północnoamerykańskich kolonizatorów i nie dopuścili do tego rodzaju kontaktów z Indianami!” – stwierdza Masterman, a historyk Deas dodaje: „Jest to przykład zbioru uprzedzeń, które Conrad zdołał przezwyciężyć”.
W połowie lat 70. zeszłego wieku wybitny nigeryjski pisarz Chinua Achebe w głośnym eseju oskarżył Conrada o rasistowski dyskurs w „Jądrze ciemności”, odrzucając perspektywę kulturowego zawłaszczenia, wedle której egzotyczne obrazy cierpienia Afrykanów stanowią tylko pretekst do ilustracji stanów psychicznych białego człowieka. Achebe miał rację – i jej nie miał. To znaczy: miał ją w latach 70., ale nie miał w roku 1899, gdy „Jądro ciemności” ukazało się w formie czasopiśmiennej. Conrad dokonał bowiem rzeczy prawie niewykonalnej, zważywszy na kontekst, w jakim funkcjonował: zdołał wybić w kolonialno-rasistowskiej formacji ideologicznej dziurę od środka – dziurę, przez którą ów statek zaczął nabierać wody. Wystarczyło skontrastować suchy rachunek ekonomiczny z egzystencjalną i moralną nędzą białych w koloniach, a potem zauważyć, że pojęcie „dzikości” stosuje się raczej do przybyszów niźli do tubylców – i że nie wiadomo, kto kogo demoralizuje i odziera z godności.
Conrad potrafił dojrzeć to, na co inni pozostawali ślepi, potrafił też przyjąć do wiadomości, że bliski mu punkt widzenia może być fałszywy – weźmy „Tajnego agenta” (1907), ponuro-groteskową narrację kryminalną o grupie ekstremistycznych spiskowców nieudaczników, którzy szykują w Londynie zamach bombowy. To opowieść, która w ironiczny, karykaturalny sposób odbija osobistą historię rodzinną Conrada, a ściślej: pokolenia jego rodziców. Sarkastyczną wisienką na torcie okazuje się w „Tajnym agencie” to, że spiskowców inspiruje, wykorzystuje i opłaca rosyjska ambasada: ambasada ma gdzieś ich ideały, chodzi jej tylko o zrobienie zamieszania. Czy współcześnie, w epoce rosyjskich trolli wspierających rozmaitych separatystów i antyszczepionkowców, sprawy nie mają się podobnie?
Ale „Nostromo” także jest wypowiedzią gorzko ironiczną i profetyczną. „Z książki promieniował polityczny cynizm Polaka, który widział, jak jego rodziców wyniszczają niemożliwe do zrealizowania ideały narodowe. Wypływała z niej nostalgia człowieka morza, który widział, jak ukochane przez niego rzemiosło wypierane jest przez technologie i przemysł. Cała aż drżała od szoku i odrazy, jakie przeżył biały Europejczyk, obserwując, jak wartości «cywilizacji» i «postępu» zamieniają się w broń masowego rażenia w Afryce i innych miejscach – pisze Jasanoff. – Tajemnica niezwykłej zdolności przewidywania ukazanej w «Nostromie» polega na tym, że w tej powieści Conrad zawarł swoją «teorię przyszłości świata». W tym, który miał nadejść, lepsze wartości kojarzone przez Conrada z Wielką Brytanią miały stać się równie przestarzałe, co romantyczne marzenia Garibaldiego. W ich miejsce Conrad przewidywał nadejście prowadzonego przez Amerykanów konsorcjum «interesów materialnych». To właśnie «interesy materialne» miały wyznaczać los nowych narodów. Za ich sprawą imperializm miał nadal kwitnąć, niezależnie od tego, czy miało być z nim związane jakiekolwiek mocarstwo. Zdaniem Conrada prawdziwym pytaniem co do przyszłości świata nie było, co się wydarzy. Pytanie brzmiało jedynie: kiedy i jak”. ©Ⓟ
Lektura „Nostroma” uzmysławia dyskretną potęgę i osobliwą intelektualną niezależność pisarstwa Conrada. A także jego głębokie wyczucie złożonych procesów społecznych, ekonomicznych, politycznych