„Jezioro” próbuje łączyć nastrój z Czechowa z przeczuciem katastrofy jak w „Melancholii” von Triera, stając się ich mimowolną karykaturą
Miało być wydarzenie. Nie przypominam sobie innego reżysera, który mógłby pochwalić się równie efektownym wejściem w polski teatr. Yana Ross w końcówce 2014 roku przygotowała „Koncert życzeń” Kroetza (koprodukcja TR Warszawa i Festiwalu Teatralnego Boska Komedia) – wstrząsający, pozbawiony słów monodram Danuty Stenki, ukazujący i pazur, i wyjątkową wrażliwość młodej artystki. Ross pracuje od Litwy aż po Koreę oraz Islandię i od razu stało się jasne, że również w Polsce znajdzie artystyczny dom. Na warszawskich Spotkaniach Teatrów Narodowych można było zobaczyć jej zrealizowaną w Wilnie „Naszą klasę” według dramatu Tadeusza Słobodzianka. Do dziś żałuję, że ominęło mnie to przedstawienie.
Tym bardziej czekałem na „Jezioro” w TR Warszawa. Apetyty były wielkie, bo zewsząd słyszeliśmy, że autor sztuki Michaił Durnienkow to w Rosji niekwestionowana gwiazda, „Jezioro” wystawiono po raz pierwszy w prestiżowym moskiewskim Gogol Center. Do tego Yana Ross, znakomita obsada, złożona z osobowości TR (m.in. Adam Woronowicz, Cezary Kosiński, Agnieszka Podsiadlik, Dawid Ogrodnik, Rafał Maćkowiak) wzmocnionych powracającą na scenę Agnieszką Grochowską. Tymczasem kolejny raz okazało się, że sukcesu nie da się zadekretować i trudno wierzyć niektórym zachwytom.
Pozostało
76%
treści
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Powiązane
Reklama