Od „Wyznaję” do „Północ – północny zachód”. Ukazał się nowy box DVD z filmami mistrza suspensu Alfreda Hitchcocka
Dziennik Gazeta Prawna
Miłośnicy Hitchcocka mają wielkie święto. Nowa kolekcja filmów mistrza suspensu zawiera zarówno klasyki, jak i nieco zapomniane tytuły z filmografii mistrza: „Wyznaję”, „Niewłaściwego człowieka”, „Tremę”, „Nieznajomego z pociągu”, „M jak morderstwo” oraz „Północ – północny zachód”.
Hitchcock jest w historii kina unikatem. Wywalczył sobie status reżysera, o współpracę z którym zabiegała każda gwiazda filmowa (sam mawiał: „Bez szminki aktorzy stają się mało rozgarniętymi dziećmi”), następnie uniezależnił się finansowo, stając się producentem. Wiedział wszystko o warsztacie reżysera (ze szczegółowymi danymi technicznymi włącznie), znał marzenia publiczności. W końcu, wodząc nas za nos, nauczył się przerażać.
Hitchcock to firma ze znakiem jakości. Znają ją wszyscy szanujący się kinomani. Nie zawsze tak było. Krytyka, zwłaszcza w szczytowym okresie twórczości autora „Psychozy” (1960) – latach 50. i 60. XX wieku – traktowała jego filmy z pogardą, a nawet z arogancją, uznając je w najlepszym wypadku za przyzwoitą filmową konfekcję. Nieprzychylni Hitchcockowi krytycy amerykańscy pisali, że kręci raz za razem bajki dla dorosłych, odrealnione historyjki albo banalne horrory. Tymczasem już na początku lat 50. w serii pouczających analiz krytycy związani z „Cahiers du Cinéma” dowodzili, że choć sam Hitchcock kpi z prawdopodobieństwa, jego filmy nigdy nie były zupełnie oderwane od rzeczywistości. Zbiegi okoliczności, qui pro quo, to tzw. mocne sytuacje, które w życiu zdarzają się rzadko, o wiele rzadziej niż w kinie, ale jednak się zdarzają. Cel, który rysował się z nadbudowywania i mnożenia atrakcji tego typu, był w twórczości Hitchcocka jasno określony. Chodziło o to, żeby za wszelką cenę utrzymać widza w niepewności, dać mu dzieło jednocześnie atrakcyjne i niepokojące. Krótko mówiąc, Hitchcock dążył do tego, żeby cały film był zbudowany z „mocnych historii”. Dlatego nie znajdziemy u tego reżysera pustych plam, wydłużających się scen przejścia czy ekspozycji. Hitchcock: „Film jest zły wtedy, jeśli ktokolwiek z publiczności chociaż na chwilę może odwrócić oczy od ekranu”.
Łączył sprzeczności. Miał świadomość formy, wiedział wszystko o mechanizmie powstawania filmu, procesie kręcenia zdjęć, produkcji i postprodukcji. Znał się na pracy z aktorem, nieobce było mu nawet rzemiosło elektryka. Uważał, że reżysera filmowego powinien interesować każdy aspekt dzieła: montaż, ale i scenariusz; popremierowa reklama, ale i pierwszy pomysł; zdjęcia oraz staranny wybór obsady. Niemal każde pojedyncze ujęcie w jego kinie było świadome, precyzyjnie wymyślone.
„Zawsze byłem taki sam: kompletny introwertyzm i samotnictwo” – opowiadał Hitchcock François Truffautowi w legendarnym wywiadzie rzece. „Nigdy nie miałem żadnego kolegi. Bawiłem się sam i sam wymyślałem swoje zabawy”. Z drugiej strony, tenże nieśmiały chłopiec, który, co podkreśla z prawdziwą dumą, był kompletnie niewinny i nieobeznany z sekretami seksualności, już w pierwszych filmach był odważniejszy i dużo bardziej bezpruderyjny od kolegów. Jako jeden z pierwszych pokazał w kinie miłość homoseksualną. W debiutanckim „Ogrodzie rozkoszy” (1925) dwie bohaterki, Patsy i Jill, filmowane były jak para, a w późniejszym o rok, już bardzo sławnym „Lokatorze” (1926), pierwszym pełnoprawnym filmie „Hitchcock style”, mała blondynka chroniła się na kolanach brunetki w typie chłopczycy. Robert Samuels w interesującej rozprawie „Hitchcock’s Bi-textuality” interpretuje genderowe tropy w twórczości Hitchcocka, tłumacząc je językiem zaczerpniętym z teorii Lacana oraz feministycznych teorii podmiotowości żeńskiej i biseksualnej. To najlepszy dowód, do jakiego stopnia Hitchcock i jego filmy są ciągle tematem prowokujących analiz.
Wyznawał zasadę, że realizuje filmy dlatego, że chce za ich pośrednictwem opowiadać historie. Fabuła mogła być nieprawdopodobna, ale nigdy nie powinna być banalna. „Film to życie, z którego usunięto chwile nudy” – mówił.
Na pogrzebie Hitchcocka 2 maja 1980 roku nie było nawet trumny, nie było także gości pogrzebowych. Odbył się pogrzeb człowieka nieśmiałego, który – nareszcie wolny – nie musiał zabiegać o reklamę, pieniądze na kolejny projekt, nie musiał bawić i dowcipkować. François Truffaut napisał o swoim przyjacielu: „Człowiek umarł, reżyser jednak przeżył”.
Kolekcja filmów Alfreda Hitchcocka | dystrybucja: Galapagos