„Gwiezdne wojny: Przebudzenie mocy” to najbardziej oczekiwana premiera tego roku. Film J.J. Abramsa jest godną kontynuacją kosmicznej sagi
„Gwiezdne wojny: Przebudzenie mocy” to najbardziej oczekiwana premiera tego roku. Film J.J. Abramsa jest godną kontynuacją kosmicznej sagi
/>
Tym razem nie wystawiam oceny. Na popularność „Gwiezdnych wojen” – ba, ich ogólnoświatowy kult – recenzenci żadnego wpływu mieć nie będą. Kto zaplanował, że pójdzie zobaczyć „Przebudzenie mocy”, zdania nie zmieni, zwłaszcza że pewnie już dawno kupił bilety w przedsprzedaży. Ale zapytany, czy podobały mi się nowe „Gwiezdne wojny”, odpowiadam bez wahania: tak, bardzo.
J.J. Abrams stanął przed wyjątkowo trudnym zadaniem. Sam George Lucas mu nie podołał: nakręcona przez niego w latach 1999–2005 trylogia prequeli okazała się bladym cieniem oryginału. Reżyser „Przebudzenia mocy” mógł skorzystać z uwielbianych przez widzów postaci: na ekranie znów pojawiają się Han Solo, księżniczka Leia, na chwilę nawet admirał Ackbar („To pułapka!”). Niby to plus, lecz także pozwalało stawiać uzasadnione pytania: czy Abrams nie pokusi się wyłącznie o granie na sentymencie widzów? Jak zastąpi ikoniczne postaci, takie jak Vader, Yoda, Bobba Fett? A może „Gwiezdne wojny” przynależą do przeszłości, stały się jakimś elementem mitologii czasów dorastania? Reżyser wychodzi z tego obronną ręką: umiejętnie wprowadził „Gwiezdne wojny” w XXI wiek. Z szacunkiem dla oryginału zrealizował film, który spodoba się zarówno starym fanom sagi, jak i przyciągnie zupełnie nowych.
W świecie „Przebudzenia mocy” mitem są bohaterskie czyny Luke’a Skywalkera i rycerzy Jedi. Imperium zostało pokonane, na planetach rdzewieją wraki imperialnych statków, ale los mieszkańców galaktyki specjalnie się nie poprawił. A zło wcale nie zniknęło: militarystyczny Najwyższy Porządek, spadkobierca idei Imperatora, ma w planach globalny podbój. Na jego zlecenie Kylo Ren, potężny wojownik opętany ideą dorównania Darthovi Vaderowi, ma odnaleźć ukrywającego się Luke’a i zgładzić go. Najpierw jednak będzie musiał stawić czoła niespodziewanym przeciwnikom: tu na cenę wkraczają Ray, młoda dziewczyna z planety Jakku, oraz Finn – dezerter z oddziałów Najwyższego Porządku.
Fabularnie J.J. Abrams idzie w „Przebudzeniu mocy” w ślady „Nowej nadziei”. Powtarzając sprawdzony schemat – dwójka niedoświadczonych zapaleńców przy wsparciu weterana rozpoczyna walkę ze złem zagrażającym galaktyce – odciska na świecie „Gwiezdnych wojen” wyraźne, autorskie piętno. Jego film bywa autoironiczny, ale nigdy nie szarżuje. Abrams unika błędów, które zgubiły Lucasa podczas realizacji prequeli. Nie próbuje za wszelką cenę oszołomić widzów, skupia się na drobnych elementach akcji, rozsądnie dawkuje nawiązania do klasycznej trylogii, równoważy emocje. Czuć, że to dopiero przygrywka do wielkich wydarzeń, że nowi bohaterowie będą mieli do odegrania niebagatelną rolę, że czeka nas jeszcze wiele zaskoczeń. Warto na nie czekać. Moc wróciła.
Gwiezdne wojny: Przebudzenie mocy | USA 2015 | reżyseria: J.J. Abrams | dystrybucja: Disney | czas: 135 min
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama