Dziewiąta edycja festiwalu Pięć Smaków to okazja, by przypomnieć sobie początki reżyserskiej kariery Johna Woo
ikona lupy />
„Korporacja 3D” / Dziennik Gazeta Prawna
ikona lupy />
„Kot do wynajęcia” / Dziennik Gazeta Prawna
ikona lupy />
„Zabójczyni” / Dziennik Gazeta Prawna
Rzadko się zdarza, żeby tymi samymi filmami zachwyceni byli jednocześnie miłośnicy kina akcji i... baletu. W przypadku produkcji Johna Woo, zwłaszcza tych zrealizowanych w Hongkongu, jeszcze zanim akces po reżysera zgłosiło Hollywood, to więcej niż pewne. Misterna choreografia scen walki, przywiązanie do każdego, najmniejszego nawet ruchu i ogromna wyobraźnia wizualna do złudzenia przypominają wyrafinowane sekwencje taneczne. Nie ma chyba też drugiego twórcy, którego koledzy po fachu darzyliby tak wielką estymą. Bo jeżeli wspomnieć o hongkońskim kinie gangsterskim przełomu lat 80. i 90. w obecności Quentina Tarantino czy Roberta Rodrigueza, stan euforii u tych znakomitych przecież reżyserów jest gwarantowany. John Woo pozostaje jednak skromny, nie potrafiąc się chyba w tym wszystkim do końca odnaleźć. „Nie jestem żadnym mistrzem, a ciężko pracującym reżyserem. Wolę, jak inni postrzegają mnie jak przyjaciela, a nie mistrza” – przekonuje. By zaraz dodać, że niemal dziecięcą radość sprawiła mu projekcja „Desperado” Rodrigueza, w którym aż roi się od cytatów z jego filmów.
Jak to jednak często bywa, za wielkim sukcesem stoi w dużej mierze przypadek. Tak poniekąd było z urodzonym w Guangzhou reżyserem, który na początkowym etapie swojej kariery kojarzony był przede wszystkim z tradycyjnym kinem wuxia. Przełom przyszedł w 1986 roku wraz z filmem „Lepsze jutro”. Woo do spółki z legendarnym producentem Tsuiem Harkiem i aktorem Chow Yun-Fatem zrealizowali dzieło, które nie tylko weszło do kanonu kinematografii narodowej, ale stało się jednym z klasyków gatunku w ogóle. „Nie miałem na celu wywołania rewolucji. Chciałem po prostu zrobić dobry film” – przekonuje w jednym z wywiadów reżyser. Gangsterska opowieść przefiltrowana została przez bardzo wyraziste autorskie spojrzenie, wzbudzając skojarzenia z jednej strony z kinem noir, z drugiej – z wczesnymi dziełami Martina Scorsese (Woo zadedykował mu zresztą swój film „Killer”). Ciekawe jest to, że zawodową relację Johna Woo z Chow Yun-Fatem (pojawiał się w kolejnych jego filmach) porównuje się właśnie z tą, jaka łączyła Scorsese z De Niro czy Jeana-Pierre’a Melville’a z Alainem Delonem. Wspomniani reżyserzy, ale też Andrzej Wajda, Federico Fellini czy Akira Kurosawa, byli niezwykle istotni dla filmowej edukacji Woo. Podobnie jak ten ostatni, łączył on fascynację kulturą i tradycją Dalekiego Wschodu ze sposobem opowiadania, który zrozumiały będzie daleko poza kontynentem azjatyckim.
Sympatię widzów na całym świecie John Woo zdobył też za sprawą ogromnej wyobraźni, która przekładała się na wymierny ekranowy efekt, mimo chałupniczych, z punktu widzenia dzisiejszej technologii, metod realizacji. Kwintesencją tego jest finałowe, niespełna 40-minutowe, starcie w „Hard Boiled. Dzieci triady”, ostatnim filmie przed przeprowadzką reżysera do Hollywood. Sekwencja ta spokojnie mogłaby stanowić osobną całość. Przemyślana w każdym detalu, dopracowana co do joty, a przy tym niesłychanie widowiskowa. Walka bohaterów przypomina tu raczej powietrzny taniec niż to, co tak dobrze znamy z filmów gangsterskich. Tyle że miecze, jak w kinie wuxia, zastępują pistolety. Mówi się zresztą, że to doskonałe portfolio azjatyckiego reżysera, na które złapał się chociażby Tom Cruise. Popularny amerykański aktor prosił ponoć usilnie reżysera, by ten zaangażował się w realizację drugiej części „Mission: Impossible”.
Johna Woo śmiało określić można mianem filmowego stylisty, twórcy, który przyczynił się do rozwoju języka kina. Jedną z tajemnic sukcesu jest to, że sam bardzo mocno angażuje się w każdy etap produkcji. To właśnie on, a nie choreograf, odpowiada za dynamikę scen walki, to, jak porusza się kamera, czy w późniejszym etapie montaż, który stał się znakiem firmowym jego filmów. Podobnie zresztą jak notoryczne stosowanie zbliżeń czy stop-klatki. Pomyli się jednak ten, kto uzna jego czołowe filmy li tylko za kino gangsterskie. Stanowiący hołd dla „Samuraja” Melville’a „Killer” z 1989 roku to w równym stopniu poruszający melodramat. Zrealizowana rok później, a pełna osobistych odniesień „Kula w łeb” jest filmem antywojennym na miarę „Łowcy jeleni” Michaela Cimino. Wreszcie „Był sobie złodziej” to utrzymana w pejzażach Lazurowego Wybrzeża pełna komediowych wtrętów opowieść łotrzykowska.
Po znakomitym okresie, dla siebie, ale i w ogóle kina z Hongkongu, John Woo wyjechał do Stanów Zjednoczonych, by pracować z wielkimi gwiazdami – Jeanem-Claude’em van Damme’em, Nicolasem Cage’em, Johnem Travoltą czy Cruise’em. Wiodło mu się różnie, jak to często bywa w przypadku przyjezdnych reżyserów. Oglądając jego filmy, starsze czy nowsze, zawsze w głowie mam cytat z „Hard Boiled. Dzieci triady”, który moim zdaniem idealnie opisuje jego twórczość. „Daj facetowi spluwę, a stanie się Supermanem, daj dwie, a stanie się Bogiem”.
Podróż na Wschód
Retrospektywa wczesnych filmów Johna Woo z pewnością będzie największym wydarzeniem 9. edycji Festiwalu Filmowego Pięć Smaków, ale w programie znalazło się wiele innych perełek. Bogactwo azjatyckiego kina potrafi zaskoczyć nawet najbardziej wyrobionych widzów, a w każdej sekcji festiwalu znalazły się filmy, na które trzeba zwrócić uwagę.
Punktem obowiązkowym jest przegląd kina współczesnych reżyserek japońskich. W jego ramach zostaną pokazane m.in. filmy Naoko Ogigami (rozbrajająca komedia romantyczna „Kot do wynajęcia”), Yuki Tanady („Dziewczyna z milionem”) oraz Miwy Nishikawy („Marzenia na sprzedaż” i „Panie doktorze”), która będzie także gościem festiwalu. Kinu kobiecemu poświęcone będą także specjalne wykłady w ramach Akademii Azjatyckiej, a program przeglądu uzupełni pokaz dokumentu o japońskim feminizmie „Nie ma się czego bać”.
Wielbiciele kina sztuk walki nie przegapią na pewno sekcji „Tajwańskie filmy wuxia”. „Wuxia jest dla filmu chińskojęzycznego tym, czym western dla Hollywoodu i kino samurajskie dla Japonii”, piszą organizatorzy festiwalu, a w programie znalazły się trzy klasyczne dla tego gatunku filmy, w tym legendarny „Dotyk zen”, a także „Przyczajony tygrys, ukryty smok” Anga Lee oraz najnowszy film Hou Hsiao-hsiena „Zabójczyni”.
Na Pięciu Smakach nie zabraknie również nowych filmów ulubieńców tego festiwalu. Nowy film Johnniego To „Korporacja” jest musicalową komedią o wyścigu szczurów, na dodatek zrealizowaną w trójwymiarze, a jedną z głównych ról gra Chow Yun-Fat. Z kolei malezyjski reżyser Midi Z tym razem zaprezentuje dokument „Kopalnie jadeitu”. Na Pięciu Smakach polską premierę będzie miała też pierwsza część dyptyku „Bahubali”, najdroższej superprodukcji w historii indyjskiego kina.
Festiwal Pięć Smaków odbywa się w Warszawie (12–20 listopada) oraz we Wrocławiu (13–19 listopada), kilka tytułów będzie dostępnych także na platformie VOD Kinoplex.pl. Pełny program festiwalu znajdziecie na stronie www.PiecSmakow.pl.