Właśnie nadszedł czas na nowy rozdział w karierze Killing Joke. Wydali nową, studyjną płytę „Pylon”, kolejny album wchodzący w ciało, powodujący dreszcze i niedający o sobie zapomnieć na długo.
Dziennik Gazeta Prawna
To pewien rytuał, moja obsesja, moje medium, jeden wielki eksperyment ze snów” – m.in. tak mówi o Killing Joke jego twórca Jaz Coleman w dokumentalnym obrazie o kapeli „The Death and Resurrection Show”. W zrealizowanym dwa lata temu filmie obok członków zespołu, przyjaciół, wypowiadają się m.in. Jimmy Page (Led Zeppelin), Peter Hook (Joy Division, New Order) i Dave Grohl (Nirvana, Foo Fighters). Wszyscy oczarowani i poruszeni twórczością Jaza i jego kolegów. Właśnie nadszedł czas na nowy rozdział w karierze Killing Joke. Wydali nową, studyjną płytę „Pylon”, kolejny album wchodzący w ciało, powodujący dreszcze i niedający o sobie zapomnieć na długo.
Pisząc o ich poprzedniej znakomitej płycie „MMXII” trzy lata temu, zastanawiałem się, czy na kolejnym albumie będą w stanie utrzymać tak wysoki poziom. „Pylon” pokazał, że absolutnie tak. Znowu mamy tu feerię znakomitych, mocnych tekstów oraz rockowe melodie z apokaliptycznym krajobrazem. Idealna płyta na obecne, przepełnione mrokiem w wielu aspektach życia, czasy. W niedawnym wywiadzie dla Artist Direct Coleman powiedział: „Wciąż każdy z nas w zespole jest głodny mentalnie, wciąż chłoniemy. To był dla nas ciężki rok, także finansowo. Nastąpiło też w moim otoczeniu kilka śmierci i samobójstwo, co nie ułatwiało tworzenia nowego materiału, ale go determinowało. Zawsze jednak najważniejszy był dla nas rozwój, jako jednostek i zespołu. Każdego z nas fascynuje egzystencja, różne jej aspekty, każdy z nas ma swoje zdanie i album jest tego wyrazem”. Ostatnie lata, według Jaza, nie są dla nas łatwe (w zatrważającym tempie niszczymy własną planetę) i taka też jest muzyka Killing Joke. Numery o wymownych tytułach „I Am the Virus”, „War on Freedom”, „New Cold War” czy „Into the Unknown” atakują nas muzyczną i liryczną apokalipsą. Killing Joke robią to za pomocą dynamicznych gitarowych riffów, pędzącej perkusji, ciężkiego basu i klawiszowych wstawek. Jaz śpiewa swoim mrocznym wokalem na zmianę melodyjnie, innym razem wrzeszcząc, jakby chciał rozwalić nim mikrofon. Całość ma w sobie postpunkowy, nowofalowy sznyt z czasów pierwszych płyt Killing Joke z lat 80. Jednym z najlepszych fragmentów albumu jest „New Jerusalem”, w którym mamy zarówno prostą rockową gitarę, jak i muzyczną apokalipsę, im bardziej w głąb kompozycji. Wokal też jest zmienny, Jaz najpierw jakby z nami rozmawiał, tłumacząc, w jakim złym kierunku idziemy, a następnie rozpala głos go do czerwoności.
Z kolei w singlowym „I Am the Virus” Coleman śpiewa jakby o sobie: „jestem wirusem, furią, moje wnętrze płonie, jestem błędem w systemie”. Wielu z nas może powiedzieć tak samo o sobie. Wielu z nas wkurza to, co dzieje się teraz ze światem. Killing Joke i ich „Pylon” są dla nas soundtrackiem. Gdybym miał wybrać muzykę do pochodu, marszu czy manifestacji przeciwko kultowi pieniądza, przedmiotowemu traktowaniu imigrantów, samowykańczaniu ziemi przez człowieka, to kompozycje z „Pylon” nadawałyby się do tego idealnie, a Jaz Coleman szedłby na czele manifestacji.
Killing Joke | Pylon | Spinefarm Records/Universal Music