Roy Andersson podąża własną ścieżką. Jego najnowszy film, pod skomplikowanym, dosyć absurdalnym tytułem „Gołąb przysiadł na gałęzi i rozmyśla o istnieniu”, to kolejne ważne ogniwo opowieści o tym, że skoro świat jest dziwny, wypada nam tę dziwność przyjąć i zaakceptować.
Roy Andersson podąża własną ścieżką. Jego najnowszy film, pod skomplikowanym, dosyć absurdalnym tytułem „Gołąb przysiadł na gałęzi i rozmyśla o istnieniu”, to kolejne ważne ogniwo opowieści o tym, że skoro świat jest dziwny, wypada nam tę dziwność przyjąć i zaakceptować.
/>
Para sprzedawców obwoźnych zawsze pojawia się w złym momencie. Wyciągają woreczek śmiechu, kły wampira, groźną czapkę „wujka Ząbka”. Towary nie są straszne, niespecjalnie zabawne. Na konkursie wierszy dziecięcych opóźniona w rozwoju dziewczynka opowiada o ptaszku, który rozmyśla o sensie życia. Brawa są nikłe, chociaż sens głęboki. Kiedy jeden z klientów umiera w barze, naczelnym kłopotem ekspedientki będzie wydanie zamówionej przezeń porcji jedzenia i piwa. Na piwo szybko znajdzie się amator.
Roy Andersson podąża własną ścieżką. Jego najnowszy film, pod skomplikowanym, dosyć absurdalnym tytułem „Gołąb przysiadł na gałęzi i rozmyśla o istnieniu”, to kolejne ważne ogniwo opowieści o tym, że skoro świat jest dziwny, wypada nam tę dziwność przyjąć i zaakceptować. Nowym słowem w dekalogu wybitnego twórcy jest natomiast rodzaj ostrzeżenia przed momentem, w którym ekstrawagancja świata może stać się groźna. Nie wprost, ale za pośrednictwem ezopowego języka obrazów, Andersson pokazuje wygranych i przegranych w batalii o rząd naszych dusz. I na pewno nieprzypadkowo wygranymi w filmie są między innymi Rosjanie.
Andersson kręci filmy rzadko, zawsze jednak są to tytuły dostrzegane, nagradzane – za „Gołębia...” otrzymał w zeszłym roku Złotego Lwa na festiwalu w Wenecji. Przeszło 70-letni twórca wypracował nade wszystko własny styl, który stał się nie tylko jego znakiem firmowym, ale również inspiracją dla kilku pokoleń artystów na wszystkich kontynentach: na przykład w Polsce bez trudu można odnaleźć wpływy kina Roya Anderssona w twórczości Grzegorza Jaroszuka czy Bodo Koxa. Sam pozostaje jednak wzorem niedościgłym. Autor bardzo smutnych, chociaż przy tym dosyć śmiesznych komediodramatów (z naciskiem na dramat) w rodzaju „Pieśni z drugiego piętra” czy „Do ciebie, człowieku” w starannie wypracowanych scenariuszowych konceptach doskonale wie, że uśmiech wysokiej klasy jest pochodną rozwagi, zagubienia albo otaczającego nas zewsząd surrealizmu. Trzeba tylko potrafić go dostrzec. Tak jak ptaszka, który nieoczekiwanie przysiada na gałęzi i – być może – rozmyśla o istnieniu.
Patrząc na filmografię tego reżysera, można się zastanawiać, dlaczego jest tak skromna. Andersson odpowiada: „Wszystko na własne życzenie, wcześnie się wypaliłem, musiałem dojrzeć, żeby wrócić”. Już pierwsze krótkie metraże Anderssona były wydarzeniami, za debiutancką fabułę – „Historię miłosną” z 1970 r. – otrzymał nagrodę w Berlinie, za kolejny film – kryminał „Giliap” – kolejne międzynarodowe wyróżnienia. Mimo to, po tym drugim tytule na kilkadziesiąt lat wycofał się z zawodu. Zajął biznesem, otworzył studio muzyczne.
Kiedy wrócił do kina, był już innym, świadomym twórcą. Każdy kolejny film Anderssona jest w gruncie rzeczy bardzo podobny, a przecież akurat temu reżyserowi nikt nie zarzuca repetycji czy wtórności. Może dzieje się tak dlatego, że metoda twórcza autora „Pieśni z drugiego piętra” wciąż wydaje się sporą ekstrawagancją, zwłaszcza na tle obowiązującej – również w kinie art-house’owym – tradycji linearnie prowadzonych opowieści, umownie zmierzających od zawiązania akcji, do finału. W kinie Anderssona nie znajdziemy zbyt wiele tego rodzaju ułatwień odbiorczych. Są za to niekiedy nieznośnie długie, statyczne kadry filmowane przy perfekcyjnej kompozycji i zawsze ascetycznym wystroju wnętrz. Nie wychodzi się w plener, buduje ogromne, malarsko wysmakowane dekoracje. Dominantą jego kina jest również rodzaj metafizycznego zakłopotania – chociaż nikt nie pyta o Boga, wszyscy bohaterowie kina Anderssona szukają sensu, każdy na swoją małą, pokraczną niekiedy miarę. Dialogi są rzadkie, zdania urywane w pół słowa, zazwyczaj absurdalnie zabawne, chociaż wygłaszane z marsową miną. Więcej dowiadujemy się z oczu postaci, z ich wzroku, gestów. Tam czai się stały niepokój o byt, nazwanie własnej drogi: pytania o życie, czyli o wszystko.
Kino festiwalowe eksponuje dzisiaj ekstrema. Nihilizm, gwałt, bestialstwo. Im ostrzej, tym lepiej. Andersson chce być nudny, dlatego jest zajmująco ciekawy. W miejsce doktryny oferuje zbawienny dystans. Pokazuje rozmaite typy ludzkie, które nie zdążyły jeszcze spotwornieć, zachowały coś z pierwotnej szlachetności, ponieważ, jak mówi jeden z absurdalnych komiwojażerów w filmie, „chcą dać ludziom trochę radochy”. Mimo to bohaterowie jego kina zagubieni w kawiarniach, w hotelu socjalnym, w szkole czy w szpitalu ewidentnie nie radzą sobie w życiu, szukają racji dla ich działań, ale jeszcze jej nie znaleźli. Gołąb również rozmyśla o istnieniu, ale prawdopodobnie znowu niczego nie wymyślił.
Gołąb przysiadł na gałęzi i rozmyśla o istnieniu | Szwecja, Niemcy, Norwegia, Francja 2014 | reżyseria: Roy Andersson | dystrybucja: Aurora Film | czas: 101 min lllll
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama