My mieliśmy „Awanturę o Basię”, Amerykanie – „Little Orphan Annie”. Sierotka obchodziła w tym roku 90. urodziny, ale wciąż cieszy się olbrzymią popularnością

Na samym początku krótka wycieczka do Korei Północnej. Gdy kilka tygodni temu do internetu wyciekły pirackie kopie kilku hollywoodzkich hitów, które jeszcze czekają na swoją premierę, Sony Pictures oskarżyło o to właśnie północnokoreańskich hakerów. Miała to być zemsta Kim Dzong Una za film „Wywiad ze słońcem narodu”, w którym James Franco i Seth Rogen grają dziennikarzy przygotowujących się do zamachu na dyktatora z Pjongjangu. Reżim co prawda zaprzeczył, jakoby stał za rozpowszechnianiem pirackich kopii (choć już dawno groził odwetem i domagał się odwołania premiery filmu), mimochodem dodając jedynie, że z pewnością akcję przeprowadzili internauci sprzyjający Korei Północnej.

Jak się do tego wszystkiego ma opowieść o nowojorskiej sierotce? „Annie” w reżyserii Willa Glucka była – m.in. oprócz wojennej „Furii” oraz biograficznego „Pana Turnera” – jednym z filmów, które padły łupem hakerów – blisko miesiąc przed planowaną amerykańską premierą. Jak wyliczyli specjaliści z Sony Pictures, film ściągnięto z ponad 200 tys. unikalnych adresów IP, jednak eksperci przewidują, że nie będzie to miało większego wpływu na wynik filmu w kinach. Amerykanie kochają Annie miłością niemal ślepą, można więc śmiało założyć, że poświąteczne wieczory będą spędzać w kinach, wzruszając się losami rezolutnej sieroty i polityka, którego życie mimochodem zmieniła.

W Polsce o Annie wiemy niewiele, ale za oceanem to popkulturowa ikona. Komiksy, filmy, musicale, słuchowiska radiowe – przed sierotką wcale nie jest łatwo uciec. A wszystko zaczęło się w 1924 roku od paska komiksowego „Little Orphan Annie” stworzonego przez Harolda Graya. Po latach Gray wspominał, że inspiracji dostarczyło mu spotkanie z wałęsającą się po ulicach Chicago dziewczynką: „Od razu ją polubiłem. Miała zdrowy rozsądek, wiedziała, jak o siebie zadbać. Musiała”. Gray chciał także, żeby bohaterką jego komiksu była dziewczynka, bowiem w obrazkowych opowieściach dominowali chłopcy. Zrobił z niej sierotę, żeby „nie miała żadnych zobowiązań, za to mogła chodzić tam, gdzie chce”.

Do Annie szybko dołączyli pozostali bohaterowie opowieści: jej wierny pies Sandy, dobroduszny milioner Daddy Warbucks – który ostatecznie zaopiekuje się sierotą i stanie się jej przybranym ojcem – oraz cała galeria barwnych postaci drugoplanowych, zarówno sprzymierzeńców małej bohaterki, jak i jej wrogów. Początkowo Gray opisywał z przymrużeniem oka trudne życie w wielkim mieście, potem rozliczał się bezpardonowo z rooseveltowskim ekonomicznym Nowym Ładem (sam był zdecydowanym konserwatystą), ale w drugiej połowie lat 30. przygody Annie stawały się coraz bardziej fantastyczne i odrealnione. Komiks zdążył się już wówczas doczekać radiowej adaptacji oraz dwóch filmów kinowych. W 1937 roku czytelnicy uznali „Little Orphan Annie” za najlepszy komiks prasowy, co było nie lada osiągnięciem, bo dzieło Graya pokonało m.in. takie tytuły jak „Popeye” czy „Dick Tracy”.

Przez wiele lat Harold Gray kazał Annie mierzyć się z rozmaitymi problemami. Od wojen gangów poprzez prostytucję i narkomanię po zimną wojnę – nie było chyba sensacyjnego tematu, który nie pojawiłby się na łamach komiksu. Wiele razy artysta był zresztą mocno krytykowany za nadmierną przemoc i – delikatnie mówiąc – zadziwiające poglądy (uważał na przykład, że dzieci powinny mieć prawo do pracy), parę razy musiał nawet porzucać rozpoczęte wątki. Ale wszelkie kontrowersje nie zmniejszały popularności „Little Orphan Annie”. Nawet po śmierci Graya w 1968 roku seria była kontynuowana przez innych twórców, a ostatni epizod ukazał się w 2010 roku, po 86 latach od debiutu komiksu. Jednak rysunkowa Annie przegrała ostatecznie pojedynek z Annie teatralną. Bowiem premiera opartego na komiksie musicalu dała sierotce całkiem nowe życie.

Broadwayowski spektakl „Annie” – z muzyką Charlesa Strouse’a i tekstem Martina Charnina oraz Thomasa Meehana – debiutował w 1977 roku na deskach Alvin Theatre i od razu stał się hitem. Jego akcja toczy się w czasach Wielkiego Kryzysu, a twórcy wprowadzili na scenę kilka istotnych postaci, m.in. wyrachowaną pannę Hannigan prowadzącą sierociniec, w którym wychowuje się Annie, oraz samego prezydenta Roosevelta – w przeciwieństwie do komiksów Graya tym razem jest pozytywnym bohaterem. Spektakl nie schodził z afisza przez sześć lat, doczekał się ponad 2300 wystawień, a jedną z dziecięcych aktorek grających tytułową rolę była Sarah Jessica Parker. Od tamtej pory musical grany jest z sukcesami na całym świecie. Jak szacuje „New York Times”, każdego roku w samych Stanach Zjednoczonych jest wystawiany 700–900 razy. Oczywiście w większości to przedstawienia amatorskie i szkolne, mimo to liczba wciąż robi wrażenie. Broadwayowski hit trafił już kilka razy na ekrany: pierwszą wersję z 1982 roku reżyserował sam John Huston. Odwołania do „Annie” pojawiły się w tak różnych serialach, jak: „Przyjaciele”, „South Park”, „Ally McBeal”, „Agenci NCIS” i „Pełna chata”. A piosenkę „Tomorrow” – największy przebój musicalu – śpiewał nawet Osioł w drugiej części „Shreka”. Ba, „Annie”, przynajmniej pośrednio, znają nawet fani hip-hopu: wielki hit Jaya-Z „Hard Knock Life (Ghetto Anthem)” to wariacja na temat jednej z musicalowych piosenek.

Nazwisko nowojorskiego rapera przywołuję zresztą nieprzypadkowo. Muzyk jest bowiem jednym z producentów najnowszej filmowej wersji „Annie” (polska premiera 26 grudnia). Akcja została przeniesiona w czasy współczesne (choć paralela z Wielkim Kryzysem wydaje się mocno naciągana), a Daddy’ego Warbucksa zastąpił Will Stacks (Jamie Foxx), zapracowany biznesmen, który ubiega się o stanowisko burmistrza Nowego Jorku. Opieka nad sierotką Annie (Quvenzhané Wallis, za rolę w „Bestiach z południowych krain” nominowana do Oscara) wydaje się sprytnym chwytem marketingowym. I to rzeczywiście działa: notowania Stacksa rosną, ale polityk szybko przekonuje się, że zaczyna traktować Annie jak swoją córkę. A dzięki temu zdobędzie nie tylko zaufanie dziewczynki, lecz także odnajdzie prawdziwą miłość i odzyska sens życia. Po drodze musi jeszcze uporać się z wredną panną Hannigan (Cameron Diaz), która w całym zamieszaniu widzi szansę na zdobycie dużych pieniędzy.

Tak, wyreżyserowany przez Willa Glucka film jest kwintesencją kiczu, zbudowaną z komediowych schematów, z prostymi dialogami i groteskowo przerysowanym aktorstwem. Lecz to jednocześnie współczesna bajka, w której dobro zostaje wynagrodzone, zło ukarane, grzesznicy się nawracają, a ci, którzy wierzą w happy end, z pewnością nie będą rozczarowani. Wielbiciele „Annie” po raz kolejny zachwycą się „Tomorrow” oraz „Hard Knock Life”.

A Kim Dzong Un może się tylko pocieszać tym, że działający w jego imieniu (czy też raczej w obronie jego imienia) hakerzy ukradli z serwerów Sony także pierwszą wersję scenariusza najnowszego filmu o Jamesie Bondzie.