"Hell", debiutancki film Tima Fehlbauma, przypomina "Drogę" McCarthy’ego skrzyżowaną z ekologicznym ostrzeżeniem.

Roland Emmerich po raz kolejny ujawnia sadystyczne skłonności wobec naszej planety. Po nakręceniu „Dnia Niepodległości” i „2012” tym razem z producenckiego fotela przyjrzał się realizacji postapokaliptycznego thrillera „Hell”. Film Felhbauma nie przypomina jednak wysokobudżetowej orgii kataklizmów, choć jego powstanie paradoksalnie wydaje się w pewnym sensie uwarunkowane sukcesem „Avatara”. Właśnie film Jamesa Camerona udowodnił przecież z całą mocą, że kino potrafi doskonale wcielać w życie współczesne idee ekologiczne. Pod tym względem „Hell” stanowi film przestrogę, w którym temperatura na Ziemi wzrosła o 10 stopni Celsjusza, a świat trapią niemożliwe do wytrzymania upały i susze.

Film

Nawet jeśli wizja Fehlbauma z naukowego punktu widzenia wydaje się nierealna, reżyserowi chodzi raczej o zwrócenie uwagi na ogólniejszy problem zmian klimatycznych i roli, jaką odgrywa w tych procesach człowiek. Lewicowy z ducha przekaz „Hell” wzmaga dodatkowo konstrukcja psychologiczna postaci, która wyraźnie promuje perspektywę feministyczną. Na tle kabotyńskich męskich bohaterów to właśnie kobiety wydają się mieć w sobie więcej odwagi w najbardziej skrajnych sytuacjach. Siła „Hell” polega jednak przede wszystkim na połączeniu wyrazistego przekazu ideologicznego z atrakcyjnością filmowej formy. Fehlbaumowi udaje się oddać na ekranie duszną atmosferę ekranowego świata. Spalone słońcem przestrzenie stanowią idealną scenerię dla ukazywanej przez reżysera ciężkiej walki o przetrwanie. Wszechobecność zagrożenia płynącego potencjalnie ze strony każdego napotkanego człowieka sprawia, że reżyser trzyma widza w nieustannym napięciu. Nie ma wątpliwości, że udało mu się uczynić z „Hell” piekielnie intensywny film.