Rzadko zdarzają się antologie opowiadań, w których wszystkie teksty są znakomite. A tak jest w przypadku „Opowiadaczy”, tomu współczesnej czeskiej nowelistyki

Chociaż języki polski i czeski to bliscy krewni, a w dalekiej przeszłości (mocno średniowiecznej) bywały nawet niemal bliźniaczo zbieżne, to istnieje między nimi pewna zasadnicza różnica, która stanowi dla tłumacza wielkie wyzwanie – a sprowadza się ona do rytmu i frazowania. Czyli mówiąc krótko, do muzyki. Z daleka na partyturze wygląda to prawie identycznie, ale te same nuty można zagrać raz jako marsz, a raz jako swing. W tej parze to polszczyzna ma płaską marszową powagę, a czeszczyzna, ze względu na swoją falującą intonację, długie i krótkie samogłoski oraz swobodę w podłączaniu wagoników kolejnych zdań równorzędnych, iście swingujący podryg z elementami improwizacji.

Przekład między tymi językami jest więc zadaniem pokrewnym muzycznej transkrypcji – ciężka sprawa dla kogoś, kto nie ma słuchu absolutnego. A jednak, parafrazując uroczy aforyzm przypisywany Feliksowi Dzierżyńskiemu – dajcie mi paragraf, a człowiek się znajdzie. Mamy bowiem szczęście do wybitnych tłumaczy z czeskiego. Dwóch z nich – Andrzej S. Jagodziński i Jan Stachowski – podjęło się stworzenia antologii złożonej z samych literackich pereł. „Opowiadacze” to nie jest wszelako top 10 listy prozatorskich przebojów zza południowej granicy – pomysł był inny: chodziło o to, by zebrać w jednym tomie utwory dotąd u nas niepublikowane, jak również, z pewnymi wyjątkami, nieznanych właściwie w Polsce autorów. Stąd znajdziemy tu m.in. takie nazwiska jak Eda Kriseová, Ivan Klíma czy Karol Sidon.

Co ciekawe, choć skompilowana przez Jagodzińskiego i Stachowskiego książka jest dla konesera czeskiej literatury, który wie, że cała ta tradycja nie kończy się na Hrabalu, smakowitym, wielodaniowym posiłkiem, to jej danie główne (wraz z zupą) stanowią dwa teksty klasyków: Josefa Škvoreckiego i Bohumila Hrabala właśnie. „Saksofon basowy”, nowela zmarłego niedawno Škvoreckiego, to fragment prozy właściwie genialnej, względem której żadne opisowe epitety nie znajdują zastosowania – rzecz o niesamowitej jam session pod mrocznym niebem nazistowskiej okupacji, mistrzostwo wyrozumiałej ironii i surrealistycznego tragizmu. Towarzyszy jej krótkie opowiadanie Hrabala z czasów stalinowskich, cudem ocalone dla tzw. potomności (puenty nie zdradzę, jest kapitalna) – groteskowa historia o strachu i desperacji.

Domeną czeskiej literatury jest śmiech – śmiech przez łzy, śmiech zrezygnowany i czuły, śmiech wrażliwy na klęskę, krzywdę i ludzkie słabości, reagujący na absurd istnienia. Jak w „Moim mieście utraconym” Pavla Brycza – narrator tej mikropowieści wspomina swoją młodość spędzoną w górniczym Moście, którego centrum, nim zostało zburzone, by zrobić miejsce na odkrywkową kopalnię węgla brunatnego, służyło przez lata jako plan filmowy dla militarnych produkcji z całego świata. Narrator na gruzach swojego miasta dorabiał jako nieletni statysta – „Wokół niczym żywe obrazy historii szalały absolutnie wszystkie konflikty wojenne dwudziestego wieku, a mnie dane było je przeżyć”. Piękna rzecz.

Opowiadacze. Nie tylko Hrabal. Autorzy najlepszej prozy czeskiej | Andrzej S. Jagodziński, Jan Stachowski (wybór i przekład) | Wydawnictwo Literackie 2012 | Recenzja: Piotr Kofta | Ocena: 6 / 6