Jeszcze dziesięć lat temu twórczość Sándora Máraia była znana w Polsce jedynie wąskiej grupie specjalistów. Dzisiaj jego imponującą biografię artystyczną poznajemy w kolejnych, achronologicznych odsłonach. Po „Dzienniku”, „Żarze”, „Dziedzictwie Estery” czy „Pokoju na Itace” ukazał się kolejny tom węgierskiego stylisty. „Obcy” to posępna kantata o zmierzchu, w której pisarz jawi się jako kronikarz schyłku.

J Opisany przez Máraia najazd barbarzyńców na Miasto ma historyczne konotacje, wyjaśnione w posłowiu, ale wielki pisarz wykorzystuje konkret, sceny z własnej biografii, żeby na tej matrycy opowiedzieć o każdym z nas. O nieusuwalnym bólu nikczemnienia tradycji, kiedy w pewnym momencie życia uświadamiamy sobie, że wokół są młodsi, odważniejsi, bardziej przebojowi, rozumieją coś, czego nie potrafimy dogonić – zapomnieliśmy. Najważniejszym motywem „Obcych” jest wstrząsający opis zmierzchu miasta, destrukcji miejsca. Miasto Máraia jest pisane wielką literą. Żywe, galaretowate, oddychające, przede wszystkim jednak uświęcone tradycją, prawidłami, rytuałami kulturowymi. Nawet jeżeli najeźdźcy starają się gwałtownie przymilić autochtonom, robią to bezskutecznie, ponieważ gesty, stroje, kultura osobista to praca co najmniej kilku pokoleń, a słoma w butach pozostaje zauważalna, nawet jeśli chodzi o najdroższe lakierki. Ale Miasto długo się broni.

Odpiera atak prymitywizmu, narzuca własne reguły. Milczy, bo milczenia nie można zmusić siłą do podporządkowania się regulaminowi. Milczenie pokonanych będzie zawsze drażniło zwycięzców. A jednak, co przejmująco zauważa Márai, owo milczenie z czasem zostaje urozmaicone zdaniami wtrąconymi. Nie każdego wszak stać na brawurę, cechy ludzkie to także spryt, tchórzostwo, wyczucie koniunktury. Wydawało się, że będzie inaczej. Że Miasto pozostanie nieugięte, tymczasem szybko zgięło kark. W ciągu zaledwie kilku lat niepokojąco wzrosła grupa rdzennych mieszkańców, którzy są teraz na usługach nowych rządców, zapomnieli o spokoju czasu przeszłego. To moment kulminacyjny tej wspaniałej powieści. Miasto zaczyna umierać razem z tymi mieszkańcami, którzy nie potrafili dłużej oddychać fetorem nowego, sprymitywizowanego rozdania. Umiera bez fajerwerków.

Najpierw nagina się wieża kościelna, sypie tynk, potem zaczynają odchodzić najszlachetniejsze egzemplarze towarzyskiej socjety dawnego rozdania. Nawet nie chorują, po prostu umierają. Tren na śmierć rodu Garrenów jest w istocie Máraiowskim hymnem na cześć epoki przed wybuchem wojny, kiedy Europa, mniej nowoczesna, mniej ambitna, tkwiła w zastanych przez wieki rytuałach. Sen o wielkości nie mógł trwać wiecznie, skończył się brutalnie. Ale ci, którzy posmakowali rzeczywistości kandelabrów, literatury czytanej przy świecach, zasad kodeksu honorowego i kultu dla muzyki, nie potrafili odnaleźć się w rzeczywistości wymagającej jedynie sprytu i pogardy dla słabszych. Kilkudziesięcioletnia emigracja wewnętrzna była cichym gestem sprzeciwu. Zamieniona w literaturę, stawała się orężem buntu. Sándor Márai, piszący na emigracji w USA etnograf europejskiego zmierzchu, zapisał w „Obcych” smutek wygnańca ze świata, którego nie zapomniał.

Obcy | Sándor Márai | przeł.Teresa Worowska | Czytelnik 2012 | Recenzja: Łukasz Maciejewski | Ocena: 5 / 6