Lauren Beukes ma talent do prania południowoafrykańskich brudów – po lekturze „Zoo City” część tego szlamu osiada na lekko zaszokowanym czytelniku

Południowoafrykańska literatura ma poważną, nobliwą twarz J. M. Coetzeego, Nadine Gordimer czy André Brinka – i takie też tematy zwykła poruszać. W tle czai się spuścizna kolonializmu, trauma apartheidu, nieustający kryzys skonfliktowanego wewnętrznie społeczeństwa. O popkulturze rodem z RPA wiemy raczej niewiele, ale z pewnością – jak można sądzić po „Dystrykcie 9” czy klipach Die Antwood – lubi ona sięgać po szorstkie brzmienia, wielkomiejski chaos, bulwersujące prowokacje oraz ponowoczesną rasową mozaikę języków i wizerunków. Czyż nie jest to idealna sceneria dla cyberpunkowej powieści? Wyobraźcie sobie „Mroczne materie” Philipa Pullmana zmieszane z historią ze slumsów Johannesburga, zamieszkanych przez napiętnowanych outsiderów i nielegalnych imigrantów, dodajcie do tego osobliwą afrykańską magię oraz fabułę rodem z czarnego kryminału, rozgrywającą się w szemranym światku lokalnego szołbiznesu – a otrzymacie mniej więcej „Zoo City” Lauren Beukes, rzecz wymykającą się wszelkim łatwym klasyfikacjom.

Zinzi December, niegdyś wzięta dziennikarka, obecnie trudni się oszustwami internetowymi, ale przede wszystkim znajdowaniem zaginionych przedmiotów, oczywiście za pieniądze. Nie miała tego daru od zawsze – bo też trudno uznać go za dar, skoro jest następstwem szczególnego rodzaju kary. Zinzi jest bowiem zoolusem, inaczej mówiąc: została zanimalizowana. Do końca życia musi taszczyć na sobie Leniwca, magiczne zwierzę, z którym nie może się rozstać. To nie żaden dajmon, jak byłoby u Pullmana, ale ciężar, piętno, sposób naznaczenia tych, którzy splamili się zbrodnią. Zoolusi żyją na marginesie niczym najniższa indyjska kasta. Ale wraz ze Zwierzęciem każdy z nich nabywa również nadnaturalnej mocy – w przypadku Zinzi, mieszkanki Zoo City, zrujnowanego osiedla wieżowców na peryferiach miasta, jest to właśnie umiejętność intuicyjnego pójścia śladem tego, co się zgubiło. Duża robota przychodzi nagle. Z Leniwcem na grzbiecie ciężko być Philipem Marlowem, ale dziewczyna potrzebuje pieniędzy – na zlecenie pewnego producenta muzycznego wyrusza więc ulicami zdegradowanej, zapyziałej, groźnej metropolii w poszukiwaniu zaginionej młodocianej gwiazdki pop. Ta wyprawa przyniesie nieoczekiwane konsekwencje – będzie wymagała nie tylko konfrontacji ze złą magią, lecz także powrotu do Poprzedniego Życia, na co Zinzi raczej nie ma ochoty.

W warstwie obyczajowej „Zoo City” jest olśniewające – przedrostek „cyber” ustępuje tu prawdziwie punkowemu żywiołowi. Beukes prowadzi nas przez miasto potwora, świat betonowych murów zwieńczonych drutem kolczastym, narkotycznych klubów, dzielnic żywcem wyjętych z równikowej Afryki. Nieco gorzej jest z wątkiem kryminalnym – miejscami traci na klarowności, intryga wydaje się mocno nieoczywista, a rozwiązanie trochę naciągane. Brutalna, wizyjna barokowość tej książki przytłumiła nieco jej konstrukcję. Niemniej ta literatura bije mocno w twarz, zdecydowanie warto nadstawić oba policzki.

Zoo City | Lauren Beukes | przeł.Katarzyna Karłowska | Rebis 2012 | Recenzja: Piotr Kofta | Ocena: 4 / 6