Pomysł Lorena Estlemana na fabułę, praktycznie w całości podebraną Stevensonowi, jest chybiony, gdyż czyni główną postać książki "Doktor Jekyll I Pan Holmes" zupełnie zbędną.

Sam pomysł zderzenia Sherlocka Holmesa z różnorakimi stworami z wiktoriańskich powieści grozy chyba nigdy się nie zestarzeje – dzisiaj mówi się o nadchodzącym filmie,w którym genialny detektyw z Baker Street deptać ma po piętach Victorowi Frankensteinowi, a już przed ponad trzydziestoma laty Loren Estleman umieścił brytyjskiego dżentelmena w kontekście horroru. Najpierw Holmes starł się z Drakulą, a rok później z panem Hyde’em, demonicznym alter ego doktora Jekylla. Z tą drugą potyczką mogą zapoznać się teraz i polscy czytelnicy. I choć nieskomplikowany styl Estlemana sprawia, iż jego książka to całkiem znośne czytadło, retelling króciutkiego dzieła Roberta Luisa Stevensona odarty jest z wszelakiej tajemnicy – bo cóż to za kryminał, skoro znamy jego rozwiązanie?

Pomysł autora na fabułę, praktycznie w całości podebraną Stevensonowi, jest chybiony, gdyż czyni główną postać zupełnie zbędną. Holmes snuje się po ulicach Londynu, próbując znaleźć odpowiedź na pytanie o tożsamość mordercy, którą czytelnik już zna, zaś samo dochodzenie nie wzbudza należytych emocji. Książka przeznaczona jest chyba tylko dla maniaków opowieści o Sherlocku, kompulsywnie wchłaniających każdą kolejną nowość wydawniczą ze słynnym detektywem.

Doktor Jekyll I Pan Holmes | Loren Estleman | przeł. Piotr Kuś | Zysk i s-ka 2012 | Recenzja: Bartosz Czartoryski | Ocena: 3 / 6