Podobno rosnąca popularność literatury faktu wiąże się z tym, że chcemy lepiej rozumieć rzeczywistość, a telewizyjne newsy nam nie wystarczą. I podobno między innymi z tego powodu Polacy pokochali książkowy reportaż. Jeśli to prawda, to Mateusz Marczewski swoimi „Niewidzialnymi” spłata niejednemu czytelnikowi wredny dowcip. Otóż czytając jego książkę poświęconą australijskim Aborygenom, nie będziemy mieli wrażenia, że lepiej zrozumiemy ich kulturę. Wręcz przeciwnie, dowiemy się, że bariera między cywilizacją Zachodu a pierwszymi mieszkańcami Australii to przepaść, której nie da się zasypać. Można co najwyżej stanąć na jej krawędzi i pomachać ręką ledwie widzialnemu człowiekowi z drugiej strony. Nic ponadto. I Marczewski nie pozostawia nam najmniejszych złudzeń. Co więcej, on sam tych złudzeń nie ma, a raczej traci je coraz bardziej wraz z kolejnymi rozdziałami „Niewidzialnych”. Dlatego natrętnie poszukuje właściwego języka, by swoje próby przebicia się na drugą stronę muru jak najlepiej nam przybliżyć.
Dlatego rezygnuje z surowego, reporterskiego opisu na rzecz języka bardziej literackiego, momentami wręcz lirycznego. Czasami jego stylistyczne chwyty, porównania i metafory mogą wydać nam się zbyt napuszone czy wyolbrzymione. Ale autor dwoi się i troi, by w jakikolwiek sposób pozwolić nam choć na krok zbliżyć się do kultury rdzennych mieszkańców Australii. A jak przekonuje Marczewski, aborygeński sposób myślenia o świecie, doświadczania zarówno sacrum, jak i profanum, jest tak odmienny od tego, jak rzeczywistość widzą ludzie Zachodu, że przypomina to spotkanie przedstawicieli zupełnie innych planet. Inna sprawa, że z kultury Aborygenów niewiele zostało. To, czego nie zniszczyły choroby przywleczone przez białych, dobiła europejska cywilizacja. Wyrzuceni na margines, odurzeni alkoholem i otoczeni nieefektywnym systemem socjalnym Aborygeni stali się wyrzutkami społeczeństwa, egzotyczną atrakcją turystyczną na własnej ziemi. Marczewski pokazuje, że w tej wojnie kultur i cywilizacji Aborygeni nie mają odpowiedniej broni.
Jedna z najsmutniejszych historii w tej książce dotyczy tradycyjnego, symbolicznego malarstwa rdzennych Australijczyków, którego celem było opowiadanie historii z mitycznego Czasu Snu, dopóki nie spotkali się z turystami i pieniądzem. „Zorientowali się, że biali biorą jak leci: obrazy, na których przedstawiono najpilniej strzeżone klanowe tajemnice, i przypadkowo postawione kropki i kółka na płótnie”. W efekcie Aborygeni zaczęli tworzyć tyle falsyfikatów, że dziś prawie nikt już nie pamięta, jak należy malować dzieła, które naprawdę kryją stare tajemnice. „Niewidzialni” to historia niczym z antycznego dramatu o nieuchronnym i tragicznym końcu. Rzecz ciekawsza niż klasyczny reportaż.
NIEWIDZIALNI | Mateusz Marczewski | Czarne 2012