"Mistrz" od pierwszych scen zachwyca muzyką Johna Greenwooda i docenionymi w Wenecji kreacjami aktorskimi Joaquina Phoenixa i Philipa Seymoura Hoffmana. Zamiast w pełni skorzystać z prawa do uwodzenia widza, Paul Thomas Anderson stopniowo okazuje coraz większy dystans do portretowanej rzeczywistości.

Anderson, w przeciwieństwie do twórcy „Happiness”, nie zadowala się kameralną perspektywą wielkomiejskich przedmieść. Twórca „Boogie Nights” po raz kolejny bierze się za bary z historią i przedstawia życiorys jednostkowego bohatera na tle szerszego procesu społecznych przemian. W „Mistrzu” Anderson pochyla się nad straconym pokoleniem weteranów II wojny światowej, którzy po powrocie do domów nie potrafią odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Poszukiwanie utraconej duchowości pcha część z nich w ramiona przeżywających rozkwit religijnych sekt. Błyskotliwa myślowo i wirtuozerska formalnie analiza tego procesu prowadzi Andersona do stworzenia swego najlepszego filmu od czasu słynnej „Magnolii”.

„Mistrz” to czwarty – po „Boogie Nights”, „Magnolii” i „Aż poleje się krew” – tytuł w dorobku reżysera, do którego pasowałoby określenie „Wielki Film Amerykański”. Pojęcie to stanowi parafrazę terminu popularnego w krytyce literackiej i odnoszącego się do monumentalnych powieści skupionych na drobiazgowej analizie społecznych czy politycznych realiów życia w Stanach Zjednoczonych. Rekonstruujący na ekranie Amerykę lat 50. XX wieku „Mistrz” ma w sobie charakterystyczny dla tych dzieł rozmach, przenikliwość spojrzenia i autorski sznyt. Jednocześnie jednak bogaty w konteksty film Andersona z powodzeniem daje się interpretować w oderwaniu od swojego znaczenia historycznego.

„Mistrz” przykuwa uwagę także jako psychologiczna refleksja nad naturą procesu uwodzenia. Główny bohater, porywczy i agresywny Freddie, snuje się po świecie bez celu aż do momentu, w którym spotyka na swojej drodze charyzmatycznego Lancastera Dodda. Nieosiągalny dla byłego żołnierza intelekt, pewność siebie i ambicja kaznodziei staje się przedmiotem jego rosnącej fascynacji. Jak w niemal każdym filmie Andersona od czasu debiutanckiego „Sydney” stosunki na linii mistrz – uczeń przyjmują jednak zaskakujący obrót. Kontrolujący sytuację Lancaster stopniowo traci zdrowy rozsądek i pozwala zahipnotyzować się pierwotnej energii Freddiego. Dynamiczny charakter relacji między dwójką głównych bohaterów wprowadza do „Mistrza” klimat ciągłego napięcia. W filmie Andersona zakamuflowana namiętność łączy się z perwersyjną walką o samczą dominację.

„Mistrz” z powodzeniem eksploruje również problematykę uzależnienia od wyznawanej ideologii. Freddie traktuje absurdalne sekciarskie dogmaty jako pewniki i drogowskazy zapewniające mu życiową stabilność. Lancaster, przy całym swoim wyrachowaniu, ekstatycznie upaja się uzyskaną w ramach sekty władzą i poczuciem kontroli nad otoczeniem. Wszystkim tym obserwacjom towarzyszy w „Mistrzu” również wysoka świadomość autotematyczna. W pełnej rozmachu wizji Anderson daje świadectwo potędze filmowej iluzji, która może dowolnie manipulować wyobraźnią odbiorcy. „Mistrz” od pierwszych scen zachwyca muzyką Johna Greenwooda i docenionymi w Wenecji kreacjami aktorskimi Joaquina Phoenixa i Philipa Seymoura Hoffmana. Zamiast w pełni skorzystać z prawa do uwodzenia widza, reżyser stopniowo okazuje coraz większy dystans do portretowanej rzeczywistości. W ten sposób film zamienia się w refleksję nad mechanizmem funkcjonowania procesu kreacji. Przypomina występ znakomitego magika pragnącego wyjaśnić tajemnicę wykorzystywanych przez siebie sztuczek.

Mistrz | USA 2012 | reżyseria: Paul Thomas Anderson | dystrybucja: Gutek Film | Recenzja: Piotr Czerkawski | Ocena: 5 / 6