Dave Grohl twierdzi, że koncert Bad Brains zmienił jego życie. Gdyby na niego nie poszedł, zapewne nigdy nie zacząłby grać, a świat nie usłyszałby nie tylko o Foo Fighters, ale też o Nirvanie. Gdyby nie Bad Brains, nie byłoby Red Hot Chili Peppers, Beastie Boys, Living Colors, Fugazi, a nawet Brygady Kryzys. Wszystkich ich pobudziła do życia wybuchowa mieszanka punkrockowego gniewu, jazzowej maestrii, funkowej „bujanki”, rapowego szczekania oraz połamanych, heavymetalowych riffów. Nie zmienia to faktu, że ostatnią ważną płytę, „I Aganist I”, nagrali ćwierć wieku temu. Od tamtej pory legendę Bad Brains pisała już nie tylko muzyka i kontrakt z wytwórnią płytową Madonny. Złożyły się na nią też mroczne momenty: interwencje policji podczas koncertów, homofobiczne wystąpienia muzyków i ich aresztowania za posiadanie narkotyków (efektem jednego z nich jest nagrany przez telefon z aresztu wokal do piosenki „Re-Ignition”). W większości wszystkie te komplikacje wywoływały trudności lidera grupy H.R. z utrzymaniem nerwów na wodzy. Na nowej płycie niejako na przekór tytułowi („Into the Future”) zespół – jak twierdzi basista Darryl Jones – wraca do korzeni. Szumne zapowiedzi podtrzymuje okładka albumu. Lew Judy odważnie surfuje na pierścieniach Saturna. W tym samym czasie w planetę trafia grom. To ten sam piorun, który 30 lat temu na okładce debiutanckiej płyty Bad Brains rozbijał na pół Kapitol. Ale to niezupełnie prawda. Wprawdzie riffy znów ważą całe tony, a reggae’owy puls (np. w dedykowanym zmarłemu Adamowi Yauchowi z Beastie Boys „MCA Dub”) buja, ale ostateczny efekt nieco rozczarowuje. Wprawdzie zespół po raz pierwszy sam nagrał i wyprodukował swoje piosenki, ale wszystkie instrumenty brzmią tak, jakby je wytłumiono jakąś otuliną.
Na „Into the Future” zabrakło dawnego błysku. I dawnej wściekłości. H.R. ma dziś 56 lat. Nie potępia już świata w czambuł. Zaczął normalnie śpiewać („Fun”). I choć odrobinę tylko od niego młodsi koledzy łomocą ile wlezie, on już nie miota się po scenie ani nie skacze na główkę w publiczność. Twierdzi, że dałby jeszcze radę, ale szkoda mu... protez dentystycznych. Nieco już podstarzali (z brzuszkami i siwymi dredami) muzycy Bad Brains chcą dziś być bohaterami kolejnego zbuntowanego pokolenia białych nastolatków. Tak jak w nowojorskim klubie CBGB 30 lat temu. Wtedy zespół chciał wysadzić w powietrze cały świat i prosił Jahwe o zesłanie kary boskiej na homoseksualistów. Teraz spuścił z tonu i łopatologiczne wykłady zastąpił mętną symboliką. „Dzisiejsze młodziaki jutro dorosną”, zawodzi H.R. w „Youth Of Today”, w gniewnym „Yes I” wyszczekuje: „Wszyscy ludzie chcieli wygrać”, a w „Popcorn” na chwałę Jahwe śpiewa o jego wyznawczyniach z różnych zakątków świata. H.R. jest dziś mniej kaznodzieją niż kiedykolwiek. Gotowe recepty zastąpiły przelotne wrażenia i prowokacyjna zabawa punkową konwencją. Ciekawe tylko, czy nastoletni fani uwierzą dziadkowi H.R.?
Bad Brains | Into the Future | Megaforce Records/Mystic | Recenzja: Hubert Musiał | Ocena: 3 / 6