Christoffer Boe, reżyser „Seksu, narkotyków i podatków”, opowiada o fascynacji Godardem i von Trierem oraz zastanawia się, czy kino może przynieść odpowiedzi na życiowe problemy.
Przeczytaj recencję filmu "Seks, narkotyki i podatki". / Media

Lwia część akcji „Seksu, narkotyków i podatków” dzieje się w latach 80., a więc w okresie twojego dzieciństwa. Rzeczywiście było wówczas tak kolorowo jak w filmie?

Prawdę mówiąc, te czasy wydawały mi się zupełnie okropne. Ten film zrobiłem chyba po to, by przekonać samego siebie, że było w nich jednak coś atrakcyjnego. Dania lat 80. była po prostu straszliwie nudna. Gdy wracałem ze szkoły do domu, moi rodzice byli jeszcze w pracy, a ja przez trzy–cztery godziny nie wiedziałem, co z sobą zrobić. Wyobraź sobie, że nie było wtedy choćby jednego programu radiowego dla dzieci, a telewizyjny trwał tylko pół godziny.

Dla osób w twojej sytuacji ekscentryk pokroju Morgensa Glistrupa musiał się wydawać fascynujący.

Oboje moi rodzice byli prawnikami, więc od małego przyzwyczajali mnie do życia w świecie pełnym surowych reguł. Tymczasem Glistrup i Spies robili wszystko to, co było zabronione w moim domu: otwarcie mówili o seksie i nie kryli się ze swoim bogactwem. Próbowałem rozmawiać o ich postawie z rodzicami, ale zawsze zbywali mnie milczeniem. Realizacja „Seksu, narkotyków…” była więc dla mnie małą zemstą. W trakcie czteroletnich przygotowań czułem się jak dzieciak w sklepie z cukierkami.

Glistrup zmarł w 2008 roku. Jak Duńczycy zareagowali na jego śmierć?

To dość zaskakujące, bo przez ostatnich kilkanaście lat życia Glistrup był w naszym życiu publicznym kimś w rodzaju persona non grata. Ludzie nie chcieli o nim pamiętać ani nawet wspominać jego nazwiska. Po jego śmierci sytuacja trochę się jednak zmieniła. Zaczęto chwalić Glistrupa za fantazję i niekonwencjonalność. Jego osoba wciąż jednak wzbudza w Danii spore kontrowersje.

Czy w trakcie przygotowań dowiedziałeś się o Glistrupie czegoś nowego?

Miałem świadomość, że Glistrup znał się z biznesmenem Simonem Spiesem, ale nie wiedziałem, że był jego najlepszym przyjacielem i miał swój wkład w budowę finansowego imperium. Gdy zebrałem na ten temat informacje, uznałem relację Glistrupa i Spiesa za najciekawszy temat na film. Druga rzecz, o której nie miałem pojęcia, to wpływ, jaki wywarł na Glistrupa jego pobyt w więzieniu. Po odsiadce mój bohater nie był już tym samym człowiekiem.

Na czym polegała ta przemiana?

Glistrup stał się bardzo agresywny, stracił swoje wspaniałe poczucie humoru i zamienił się w prostackiego populistę, który nie znosił imigrantów. To bardzo smutne jak na kogoś, kto przez lata był dla mnie symbolem wolności.

Czy zgodziłbyś, że – mimo kontrowersji wokół Glistrupa – „Seks, narkotyki...” to najlżejszy z twoich dotychczasowych filmów?

Z całą pewnością jest najbardziej przyjazny dla publiczności, bo cieszył się znacznie większym zainteresowaniem duńskiej widowni niż którykolwiek z moich poprzednich filmów. Zależało mi na opowiedzeniu historii, która byłaby taka jak jej bohaterowie: dziwaczna, radosna i pełna energii. Reakcja widowni pozwala mi myśleć, że odniosłem sukces.

Z drugiej jednak strony pojawiają się głosy, że nowy film ma coś wspólnego z poprzednimi dokonaniami, bo przez całą swoją karierę opowiadasz o ludzkiej pamięci.

Oczywiście, jestem dziś trochę innym człowiekiem niż w czasie, gdy kręciłem „Rekonstrukcję”. Proces transformacji przebiega jednak powoli, więc siłą rzeczy między moim „Seksem, narkotykami…” a dokonaniami sprzed dziesięciu lat można znaleźć pewne podobieństwa. Z całą pewnością wciąż zależy mi na tym, by robić filmy osobiste. Pomysł na opowieść o Glistrupie i Spiesie chodził mi po głowie już od wielu lat. Cieszę się, że po zrealizowaniu „Seksu, narkotyków…” ci faceci wciąż wydają mi się fascynujący i kryją w sobie tajemnice, których jeszcze nie zgłębiłem.

Czy poprzez film o Glistrupie i Spiesie chciałeś zburzyć stereotyp o lewicowości Duńczyków?

99 procent moich rodaków wciąż deklaruje się jako socjaldemokraci. Moi bohaterowie są na tym tle absolutnym wyjątkiem, a mimo wszystko ludzie ich uwielbiali i pozwolili Glistrupowskiej Partii Postępu na dostanie się do parlamentu. To pokazuje, że istnieje możliwość istnienia innej Danii niż ta, która hołduje idei państwa opiekuńczego. Warto o tym pamiętać i rozpatrywać „Seks, narkotyki…” także pod tym kątem.

W jednej ze scen filmu mała dziewczynka cytuje fragment „nowych szat cesarza” Hansa Christiana Andersena. Myślisz, że ta baśń ma coś wspólnego z opowiadaną przez ciebie historią?

Zawsze potrzebujemy kogoś odważnego, kto – niczym w baśni Andersena – wstanie i powie: „Tak właśnie jest!”. Jedną z takich osób był Glistrup, za co niektórzy go znienawidzili, a inni uznawali za bohatera. Po jego śmierci, o której już wspominałem, prominentny duński polityk wyznał: „Wiecie co? Tak naprawdę Glistrup miał dużo racji, ale był tak odpychający, że po prostu nie mogliśmy godzić się z nim publicznie”.

Producentem „Seksu, narkotyków…” jest twoja firma Alphaville Productions. nazwałeś ją tak na cześć słynnego filmu Godarda. Dlaczego ten reżyser jest dla ciebie taki ważny?

Uważam Godarda za ojca chrzestnego współczesnego kina. Mam wrażenie, że jego postawa zmieniła sposób, w jaki rozmawiamy dziś o filmach i wyrażamy swoją miłość do nich. Godard uwielbiał pogardzane przez wielu filmy hollywoodzkie, otwarcie przyznawał się do twórczej inspiracji filmami gatunkowymi. Wyraźnie widać to właśnie w „Alphaville”, które sprawdza się jednocześnie jako science fiction, film noir i poetycka, głęboko osobista opowieść o miłości. Godard stanowił modelowy przykład kinofila, który uwielbiał twórczość innych, a jednocześnie miał silnie rozwiniętą świadomość własnego stylu.

Kolejnym z twoich ulubionych reżyserów jest Lars von Trier. Czy doceniłeś także „nimfomankę”?

Nie widziałem jej jeszcze. Mamy jednak wspólnego operatora – Manuela Alberta Claro, który opowiadał mi, że atmosfera na planie przypominała sytuację na froncie wojennym. Obiecałem mu jednak, że nie będę zdradzał szczegółów.

Pamiętam, że w jednym z wywiadów powiedziałeś: „Lubię filmy tak bardzo, że stają się moją obsesją. Ciągle staram się rzucić ten nałóg”. Czy odniosłeś sukces w tym względzie?

W międzyczasie urodziła mi się trójka dzieci i to one pochłaniają teraz największą część mojej uwagi. Gdy jednak próbuję rozwiązać pewne dylematy, zadaję sobie pytania albo po prostu zastanawiam się, o co do cholery chodzi w moim życiu, wciąż szukam odpowiedzi w kinie.